MODENA - Słodko kwaśne dolce vita

Widok na fasadę Katedry w Modenie, Włochy

Modena wabiła mnie już od dłuższego czasu swoim słodko - kwaśnym aromatem. Bardzo chciałam odwiedzić stolicę tradycyjnego aceto balsamico, ale także zajrzeć do rodzinnego domu słynnego Luciano Pavarottiego i pocałować chociaż klamkę w jeszcze słynniejszej restauracji Osteria Francescana. Mimo światowej renomy, miasteczko urzeka autentycznością i wyjątkowym klimatem. To idealne miejsce na jednodniowy wypad w poszukiwaniu prawdziwych perełek Emilii-Romanii.


Moja wizyta w miasteczku była częścią hedonistycznej wyprawy po regionie, w ramach której postanowiłam odwiedzić kulinarne trio, czyli Modenę, Parmę i Bolonię. Wdzięczny temat jedzenia będzie nam więc towarzyszył w tym niespiesznym spacerze. Mam jednak nadzieję, że nie przyćmi innych atrakcji miasta. Jest bowiem parę rzeczy, które koniecznie trzeba w Modenie zobaczyć.

Do Modeny docieram w niecałe pół godziny koleją z Bolonii. Do centrum idzie się kilkanaście minut spacerem, dlatego umilam sobie drogę, przechodząc przy okazji przez park książęcy. W grudniu miejsce nie robi może wielkiego wrażenia, ale niewielki pałacyk Vigarani jest naprawdę śliczny. Trzeba się tylko dobrze ustawić do zdjęcia, żeby widoku nie popsuły wystające ponad kopułę okoliczne, mało atrakcyjne, bloki. Żeby nie było, historia parku sięga XVI wieku, a w pałacyku sto lat później urządzano huczne bale i grano na potęgę, nie tylko w karty. W dawnym “kasynie” obejrzeć dziś można różne wystawy czasowe. Ja akurat trafiłam na stado dinozaurów, a ponieważ z klimatów rodem z Jurassic Park dawno już wyrosłam, grzecznie podziękowałam i poszłam dalej w miasto.



Mimo że historia Modeny, sięgająca czasów starożytnych, jest długa i zawiła, to największe znaczenie miała za panowania książąt d'Este, którzy przenieśli tu swoją siedzibę po utracie Ferrary. Ten książęcy ród rządził Modeną aż do połowy XIX wieku, kiedy to włączona została do nowo powstałego Królestwa Włoch.

Początkowo domem książąt był pałac znajdujący się tuż za parkiem. Wystarczy spojrzeć na okazałą fasadę, by zrozumieć, że maleńka Modena miała styl i klasę dorównujące innym europejskim dworom, a książęta d'Este byli w owych czasach prawdziwymi obywatelami świata. Dziś w budynku mieści się prestiżowa Akademia Wojskowa dlatego też zwiedzanie możliwe jest tylko w weekendy. Warto o tym pamiętać, planując pobyt w mieście.



Tuż obok pałacu możecie zajrzeć jeszcze do świeżo wyremontowanego kościoła Dominikanów, ale moim zdaniem w Modenie królowa jest tylko jedna i jest nią oczywiście modeńska katedra. Mimo olbrzymiej gotyckiej rozety zdobiącej fasadę, budowla uznawana jest za jeden z największych skarbów architektury romańskiej północnych Włoch. Główne prace przy katedrze rozpoczęto w XI wieku, a ciekawostką jest to, że prowadzone były niemal jednocześnie przez dwóch różnych budowniczych. Jeden pracował nad absydą od północy, a drugi rzeźbił fasadę od południa, by na koniec spotkać się gdzieś pośrodku. Wyszło z tego prawdziwe arcydzieło. Na zwiedzanie warto poświęcić minimum pół godziny. To nie jest typ świątyni do której się wchodzi, cyka fotkę i po sprawie. Tu trzeba wejść na każdy poziom, spojrzeć z góry na ołtarz główny, zachwycić się detalem, pomedytować...



Katedra poświęcona jest wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny oraz patronowi miasta świętemu Geminianowi. Relikwie ukochanego biskupa Modeny przechowywane są w katedralnej krypcie, a sam patron do dziś otoczony jest szczególną czcią. Zasłużył sobie na to licznymi cudami. Za życia skutecznie wypędzał demony nawet z córki konstantynopolskiego cesarza, a po śmierci uratował Modenę przed najazdem Hunów, spuszczając na miasto zasłonę z mgły. Ten sam święty uratował zresztą inne miasteczko w Toscanii nazwane na jego cześć San Gimignano.

Co roku 31 stycznia w Modenie obchodzone jest święto patrona. Oprócz ogólnej fety, obżarstwa i parady, można wziąć udział w biegu zwanym “Corrida di San Geminiano” do miejscowości Cognento, gdzie prawdopodobnie urodził się św. Geminian.


Tuż obok katedry, w przełączce, znajdziecie wejście do górującej nad miastem katedralnej dzwonnicy. Ghirlandina ma ponad 86 metrów wysokości i mogłaby być fantastycznym punktem widokowym, gdyby nie kraty i brudne okna, które psują tę wspaniałą panoramę. Sami musicie więc zdecydować czy macie ochotę na wspinaczkę czy nie. Przyznam, że wieża wewnątrz, zwłaszcza na szczycie, ma ciekawą architekturę, więc może jednak się skusicie.



Na Piazza Grande obok katedry wznosi się imponujący ratusz miejski. Polecam Wam gorąco zwiedzanie tutejszej octowni znajdującej się na poddaszu budynku. Wizyta kosztuje jedyne 2 euro, przy czym rezerwacji dokonać trzeba on-line, a opłatę w gotówce wpłacamy przed zwiedzaniem w biurze informacji turystycznej znajdującym się w tym samym budynku. Dosyć to skomplikowana procedura, ale warto, bo tradycyjny ocet balsamiczny z Modeny to jest coś niezwykłego i jeśli, tak jak ja, nigdy wcześniej nie mieliście okazji próbować tego kulinarnego cudu, to będziecie zaskoczeni. Nie ma on bowiem wiele wspólnego z tym, co do tej pory kojarzyliście z tą nazwą.

Okazuje się tradycyjny ocet balsamiczny to dość skomplikowana sprawa. Najlepszej jakości moszcz jest najpierw redukowany na wolnym ogniu, a następnie poddawany fermentacji. Jego przechowywanie też proste nie jest, bo co roku część przelewana jest do coraz to mniejszej beczki. I tak przez 12 albo 25 lat. Nie pytajcie mnie dlaczego, ale inne roczniki po prostu się nie liczą i już.


Tradycyjne "balsamico" poznacie również po charakterystycznych buteleczkach, w których jest sprzedawany. To już nie są czary, a sprytny zabieg marketingowy. Maleństwo o objętości 100 ml zostało zaprojektowane w 1987 roku przez najsłynniejszego włoskiego projektanta samochodów Giorgetto Giugiaro, który dla swoich ziomków z Modeny zrobił sobie przerwę od wymyślania nowych wersji Maserati, Ferrari, Alfa Romeo, Fiatów, Volkswagenów i bóg jeden wie, czego jeszcze. Oprócz butelki ważna jest też pieczęć i unikalny numer identyfikacyjny, który się na niej znajduje. Octy 12 - letnie będą zaczynać się od litery A, 25 letnie od litery E.

Gdybyście mieli jeszcze jakieś wątpliwości, rozwieje je na pewno cena. Najtańszy ocet tradycyjny jaki znalazłam w Modenie zaczynał się od 80 EUR! Horrendalnie dużo, jak na kilka łyżek octu, ale jak się pomyśli, że to nie tylko niezwykły smak, ale 100 ml włoskiej duszy, to może już nie tak znowu dużo 😜.


Wychodząc z ratusza, zauważycie na pewno charakterystyczną kamienną ławkę. Pietra Ringadora to pozostałość z czasów średniowiecza. Służyła różnym celom od przemówień po egzekucje łącznie ze ścinaniem głów. Dla osób z dużą wyobraźnią odpoczynek na niej może być zatem nie lada wyzwaniem 😜.


Opuszczamy rynek, by pospacerować wąskimi uliczkami Modeny. To idealne miasto do uprawiania tak lubianego przez mnie szwendactwa. Jest pięknie, a przede wszystkim pusto, bo Modena nie należy do mega turystycznych destynacji. Na tym właśnie polega jej urok. Można spokojnie, bez tłumów napawać się atmosferą miasta, cieszyć oczy kolorami ochry, terakoty i wszelkimi odcieniami pomarańczu i czerwieni, przysiąść na kawę (najlepiej w Cafe Giusti), wystawić buzię do zimowego słońca i choć przez chwilę robić tak kochane przez Włochów “słodkie nic”....





Spacerkiem dochodzę do Galerii Estense drugiej siedziby książąt d'Este. W tym przepięknym renesansowym pałacu można podziwiać wszystkie najcenniejsze eksponaty należące do tego słynnego rodu. Cenna kolekcja malarstwa zawiera obrazy Correggio i Tintoretto, rzeźby Berniniego, a także, dla mnie super ciekawą, kolekcję barokowych instrumentów muzycznych, w tym skrzypce, klawesyny, lutnie. Spójrzcie na te kolorowe cudeńka, czyż nie są urocze?

Naprzeciwko Galerii Estense trwa wielka renowacja kolejnego kompleksu. AGO Modena Fabbriche Culturali to ogromne centrum kulturalno, wystawiennicze w zabudowaniach należących do dawnego szpitala Sant’Agostino. Jak widać Modena nie osiada na laurach i prężnie się rozwija, co pewnie ściągnie do miasta większą liczbę turystów.




Jako wielka fanka opery cieszyłam się na Modenę szczególnie. Oprócz wszystkich wspaniałości opisanych powyżej miałam bowiem jeszcze nadzieję na bliskie spotkanie z legendą wielkiego tenora Luciano Pavarottiego, który urodził się zaledwie kilka kilometrów od miasta. Niestety, tym razem trochę się rozczarowałam. Spodziewałam się odnaleźć więcej Pavarottiego w Modenie. Oprócz pomnika artysty przy Teatrze Miejskim wyczaiłam zaledwie jedną kawiarnię nazwaną jego imieniem i kilka symbolicznych nawiązań tu i ówdzie.

Do domu rodzinnego artysty praktycznie brak dojazdu komunikacją miejską, mimo, że to tylko 10 km od Modeny. W punkcie informacji podali mi numer sieci taksówkowej i sugerowali, aby dogadać się z kierowcą, żeby na mnie poczekał. Przyjemność miała kosztować 40 euro. Kłopot w tym, że oprócz muzyczki na infolinii nie usłyszałam żadnego głosu, z którym mogłabym się "dogadać". Złapany na mieście taksówkarz doliczył inflację i wyszło mu 65 euro! Za tyle, mili Państwo, to ja przyleciałam tu samolotem i to w w obie strony! Rozczarowana, postanowiłam wydać tę kasę na jedzenie. Ostatecznie to miała być przecież głównie podróż kulinarna 😍.



Po kulinarne inspiracje udaję się zatem na historyczny targ w sercu miasta. Mercato Albinelli faktycznie znajduje się dwa kroki od katedry, ale umówmy się, w malutkiej Modenie wszędzie jest blisko. Targ za to wcale nie jest taki mały, a stragany aż uginają się pod ciężarem lokalnych pyszności, których można tu także popróbować. Kto lubi takie miejsca, będzie zachwycony. Polecam szczególnie niewielki, ale tętniący życiem bar Schiavoni z pyszną kawą i niedrogim winem.



Na prawdziwą modeńską ucztę wybrałam jednak osobiście jedną z wielu typowych, rodzinnych knajpek, gdzie serwuje się pyszne lokalne jedzonko. Przy via Coltellini od lat funkcjonują dwie tego typu knajpki Da Danilo i Da Enzo. W obu zjecie świetnie.

Ponieważ w grudniu w Emilii-Romanii, mimo słońca, wcale ciepło nie jest, na rozgrzewkę wzięłam kultowe już w regionie tortellini al brodo. Aromatyczny rosołek tylko mnie rozochocił, więc na drugie zamówiłam inne typowe danie, które zjecie tylko zimą. To cotechino z soczewicą. Niby nic odkrywczego, a jednak oryginalna i pilnie strzeżona receptura sprawia, że smak tej grubo mielonej wieprzowej kiełbasy gotowanej z przyprawami jest po prostu wyjątkowy.


Co ciekawe, cotechino jest obowiązkowym elementem włoskiej kolacji sylwestrowej nie tylko w Emilii-Romanii. Spóźnialscy mogą zjeść go ostatecznie na obiad w pierwszy dzień nowego roku. Tradycja głosi, że to niepozorne danie przynosi szczęście na kolejnych dwanascie miesięcy. Okrągły kształt kiełbasek przypomina monety, więc ilość zjedzonego cotechino może wpłynąć pozytywnie na zasobność portfela. Zjadłam tego trochę w Modenie, więc zobaczymy czy działa również poza granicami Włoch 😜.


Biegając po mieście, skuście się koniecznie na okrągłe tigelle wypełnione różnymi dodatkami. To tania opcja sycącej przekąski na wynos. Najtańsza wersja zaczyna się od 2 euro i zjecie je na przykład w Tigellino - Tigelleria Ducale przy Piazza Roma. Troszkę droższe, ale ponoć najlepsze w mieście w La Chersenta przy targu Albinelli.

Wieczorem warto zasiąść w jednej z wielu winiarni, zamówić deskę włoskich wędlin i serów, a do tego koniecznie smażone w smalcu, rozpływające się w ustach chlebki, zwane tutaj gnocco fritto. Idealnie sprawdzi się do tego wytrawne, musujące wino Lambrusco, szczególnie jeśli Modenę odwiedzacie latem.

Jeśli jesteście foodiesami, macie kasę i cierpliwość, możecie próbować zamówić stolik w słynnej na cały świat restauracji Osteria Francescana, w której szefem kuchni jest sam Massimo Bottura. Radzę zrobić to jednak kilka miesięcy wcześniej, bo to miejsce to naprawdę światowa topka. Po więcej szczegółów na temat wspaniałej kuchni Emilii-Romanii, odsyłam do osobnego wpisu, który znajdziecie 🔍 tutaj.


Na koniec, wracając na dworzec, zaglądam jeszcze do Muzeum Enzo Ferrari, którego żółty jak karoseria sportowego auta dach widziałam już z okien pociągu. Tak, w te rejony Włoch zaciągniecie nawet najbardziej opornego na zwiedzanie faceta, pod warunkiem, że jest fanem motoryzacji. Ja nie jestem, więc zwyczajnie szkoda mi 17 euro na wstęp. Znawcy tematu docenią jednak pierwszy warsztat rodziny Ferrari i dom rodzinny założyciela słynnej marki. Po więcej wrażeń warto wybrać się do Maranello, gdzie znajduje się drugie Muzeum Ferrari skupione bardziej na tematyce wyścigów samochodowych. Komu mało, niedaleko Modeny może jeszcze wybrać się do Muzeum Lamborghini albo Muzeum Panini. Dla niewtajemniczonych dodam, że w tym ostatnim nie chodzi o kanapki, a o prywatną kolekcję Maserati. Ech te moje kulinarne konotacje, kiedyś mnie zgubią 🙈.

Spodobal Ci się wpis, zajrzyj do innych postów z tej samej podróży:


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!