GDYNIA - Oddychaj miejską bryzą

Port w Gdyni z widokiem na Dar Pomorza

Delegacja z Krakowa nad morze, to dla nas “południowców” zawsze niezwykłe przeżycie. A jeśli jeszcze do tego po wszystkim można dać drapaka i spędzić weekend w Trójmieście, to już naprawdę szczyty szczęścia. Tym razem postanowiłam rozpieścić się gdyńskim klimatami. A co z tego wyszło? Sami sprawdźcie.

To był prawdziwy spontan, a plan zwiedzania pisał się sam i modyfikował na bieżąco. Miałam szczęście, że na przeciwko mojego zabukowanego naprędce hoteliku znajdował się punkt informacji turystycznej. Dziwne, bo zwykle takie instytucje są w ścisłym centrum, więc spodziewałam się go raczej przy słynnym skwerze Kościuszki, gdzie znajduje się większość atrakcji Gdyni, a tu proszę, znalazłam go, idąc dworca przez ulicę 10 lutego pod numerem 24.

Nie mogło być inaczej, kupiłam bilet 24 godzinny na siedem gdyńskich muzeów. Czy to dobry pomysł? Tylko wtedy jeśli, jak ja, jesteście muzealnymi maniakami, albo gdy na zewnątrz pluje żabami i nie wiecie żywcem, co ze sobą zrobić. Karnet, a właściwie wariant Pomorskiej Karty Turysty, nawet w wersji dwudniowej zmusza do biegania od muzeum do muzeum. To opcja, która może pozwala spalić kilka kalorii, ale na pewno nie sprawia przyjemności przy odkrywaniu miasta.





Ja niestety trochę się nabiegałam, za to nadrobiłam wszystkie gdyńskie klasyki takie jak: Dar Pomorza, ORP Błyskawica i Muzeum Marynarki Wojennej. Wymieniam te atrakcje jednym tchem i idę dalej, bo marynistyczno - wojenne klimaty to nie moja bajka. Męska część moich czytelników może więc poczuć lekki niedosyt. Mam jednak nadzieję, że to tylko zachęci do osobistych eksploracji.


Pogodzę jednak wszystkich zachwytem nad Muzeum Emigracji. Faktycznie świetnie zrobione muzeum z nowocześnie zaprezentowanymi ekspozycjami, które nie nudzą. Wręcz przeciwnie doskonaly storytelling przeprowadza nas przez historię tych, którzy zdecydowali się zmienić swoje życie i poszukać szczęścia za oceanem. Jedziemy wraz z nimi z małej wioski pod Rzeszowem, aż do Nowego Jorku. Niemal czujemy ciężar niesionych przez nich bagaży, smród kajut pod dolnym pokładem, strach przed nieznanym i zachwyt nad drapaczami chmur na Manhattanie. Muszę przyznać, że Gdynia prześcignęła nawet Antwerpię, która też ma swoje muzeum emigracji związane z działalnością słynnej Red Star Line. Tak się złożyło, że widziałam je kilka tygodni później i nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia jak nasze. Poza tym jednak Antwerpię, o której poczytać możecie 🔍 tutaj, bardzo Wam polecam. Szczególnie jeśli lubicie klimat portowych miast.


Kończąc kwestie muzealne, proszę Was o jedno. Nie omińcie pod żadnym pozorem Muzeum Miasta Gdyni. Mam takie zboczenie, że w każdym mieście, które odwiedzam, wchodzę choć na chwilę do muzeum, które jest mu poświęcone. Bywają lepsze i gorsze, ale to w Gdyni jest po prostu świetne.  

W trakcie zwiedzania ekspozycji odkrywamy historię miasta pisaną wspomnieniami jej mieszkańców, starannie dobranymi eksponatami i pamiątkami oraz interaktywnymi rozwiązaniami, które sprawiają, że gdyńskie klimaty wciągają mnie na maksa. Staję się niemal naocznym świadkiem narodzin miasta w 1921 roku, budowy nowego portu i modernistycznej zabudowy białej Gdyni. Biorę udział w strajkach stoczniowców i oczami wyobraźni idę ulicą Świętojańską, gdzie na drzwiach koledzy niosą ciało Janka Wiśniewskiego, a właściwie Zbyszka Godlewskiego, którego śmierć w grudniu 1970 roku upamiętnia słynna ballada.




Stosunkowo młode miasto nie zapomina także o swoich korzeniach. Nie tylko w muzeum. Po kaszubskiej wsi Gdina niewiele dziś pozostało, ale to nie znaczy, że nic. Dociekliwi bez problemu odnajdą ukrytą między blokami starą chatę, w której od lat mieści się kawiarnia Stary Strych. Mimo przedziwnej lokalizacji okazuje się, że ten najstarszy budynek mieszkalny w Gdyni przeniesiony został z pierwszej linii brzegowej, gdzie stał od 1890 roku! Kawiarnia stara się zachować historyczne elementy budynku i wystroju wnętrza. Gościom serwuje tradycyjne wypieki, a wieczorami muzykę na żywo. Ponoć niejedno gdyńskie małżeństwo, właśnie tu było na swojej pierwszej randce. Magia miejsca? Kto wie, próbujcie. Nawet jeśli dzieci z tego nie będzie, pozostanie wspomnienie miło spędzonego czasu 😜.



Istotą rodzącego się w latach dwudziestych ubiegłego wieku miasta był jednak port. Jego budowa zmieniła liczącą prawie 1300 osób osadę w wielotysięczny przemysłowy moloch. W sześć lat po rozpoczęciu budowy portu ludność Gdyni wzrosła niemal dziesięciokrotnie, a w przed wybuchem II wojny światowej w annałach odnotowano 127 tysięcy mieszkańców. Dynamicznie rozwijające się miasto, port, przemysł to była dla wielu prawdziwa ziemia obiecana, polski Nowy Jork jak mawiano wtedy bez cienia sarkazmu.

Nie byłoby jednak Gdyni bez wizjonerów i fachowców. Człowiekiem, który niewątpliwie posiadał obie te cechy był Tadeusz Wenda. Wysłany na misję poszukiwania najlepszego miejsca na budowę portu wojennego wskazał właśnie nizinę w okolicy Gdyni. Port to jego dzieło życia, a on sam razem z ówczesnym Ministrem Przemysłu i Handlu Eugeniuszem Kwiatkowskim i wiceadmirałem Kazimierzem Porębskim to ojcowie założyciele miasta Gdyni.

Miasto dziś znowu rozwija się w niesamowitym tempie. Jak grzyby po deszczu rosną nowoczesne kompleksy mieszkalno-usługowo-jakieś-tam, głównie dla celebrytów z “warszawki”. Tym bardziej wzrusza mnie, gdy w tej miejskiej dżungli znajdę jakieś symboliczne perełki. Pierwsza to krzyż z 1945 roku przy ulicy Waszyngtona. Pamiątka dawnego krzyża portowego wbitego przy rozpoczęciu budowy z inicjatywy samego Tadeusza Wendy. Drugą znajdziecie kawałek dalej przy ulicy Żeromskiego. Żółty napis „Zażółć gęślą jaźń” prezentuje wszystkie znaki diakrytyczne wykorzystywane w języku polskim i jest ciekawym przykładem rewitalizacji miejskiej infrastruktury. To akurat sprawka znanej już Polsce, a pochodzącej właśnie z Gdyni grupy artystów z Traffic Design. Warto zapamiętać tę nazwę i zajrzeć na ich stronę po więcej gdyńskich realizacji.



Wracając do portowych klimatów, wybrałam się na Oksywie. Dzisiejszy port Marynarki Wojennej jest pilnie strzeżony i robienie zdjęć jest zabronione, choć zapewne niejedna ukradkiem zrobiona fotka dostępna jest w internecie. Spacer swój zaczynam jednak od niekwestionowanej królowej instagrama, czyli od torpedowni przy Babich Dołach. To właściwie ruiny obiektu z czasów II wojny światowej dobrze widoczne z plaży numer 1. Widok jest naprawdę spektakularny, a i kąpiel w takim miejscu w ciepłe dni (a przecież w Gdyni nigdy nie pada 😜) musi być nie lada atrakcją.

Jeśli macie czas i dobre buty, możecie pójść plażą w kierunku osady rybackiej, w której cumują malownicze, kolorowe łódki. Co ciekawe, nie jest to turystyczna atrapa. Wręcz przeciwnie, rybacy wciąż wypływają tu w morze, pielęgnując jedną z najstarszych gdyńskich tradycji. Część trasy stanowi zrewitalizowany pas zabezpieczający brzeg zwany bulwarem oksywskim. Na końcu bulwaru widok na bazę wojskową “Formoza”, w której stacjonuje oddział specjalny gdyńskich płetwonurków bojowych.

Na koniec warto zajrzeć na tutejszy cmentarz parafialny, gdzie znajduje się kościół św. Michała Archanioła z XIII wieku. To najstarszy budynek w całym Trójmieście!


Jeśli nie uda Wam się dotrzeć na Oksywie, spacer śródmiejskim bulwarem w centrum miasta też będzie przyjemną opcją. Koniecznie zabierzcie stroje kąpielowe, bo mają tu regularną plażę. Piachu całkiem sporo, do tego otwarte w sezonie knajpki robią fajny, wakacyjny klimat. Po coś bardziej ekskluzywnego trzeba wejść na taras Muzeum Marynarki Wojennej. W restauracji Vinegre nie jadłam, ale potwierdzam, że widoki mają piękne.  




Jeśli chcecie spojrzeć na miasto z góry, warto wejść lub wjechać darmową kolejką gondolową na Kamienną Górę. Miejsce jest jednak obecnie bardzo zarośnięte, więc widoki, szczególnie na linię brzegową, moim zdaniem nie są aż tak spektakularne. Miejsce jest jednak warte odwiedzenia, bo jest tu sporo zieleni, ławek i ścieżek spacerowych, więc to super miejsce na piknik w cieniu drzew, dla tych, którzy nie lubią jak piasek zgrzyta im w zębach podczas jedzenia😜.


Z zieleni parku przechodzę płynnie w biel modernistycznej zabudowy Gdyni. Już sama dzielnica Kamienna Góra zachęca do odkrywania architektonicznych perełek z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Ot chociażby taki pensjonat Albatros czy wielorodzinny dom “Opolanka”. Prawdziwe modernistycznej mięso znajdziecie jednak w centrum miasta, a ulica 10 lutego, przy której miałam przyjemność spać, to już kwintesencja białej, modernistycznej Gdyni z takimi budynkami jak Bankowiec czy Biurowiec ZUS.

Modernizm to ten rodzaj architektury, który budzi skrajne emocje. Albo się kocha, albo nie można na to patrzeć. Po wizycie w Gdyni waham się mocno, do której grupy należę. Nie jest to na pewno mój ulubiony styl, ale doceniam spójność i konsekwencję w realizacji rozwiązań architektonicznych, a nawet pewnego rodzaju elegancję w detalach i wykończeniu. Trzymam zatem mocno kciuki za pomyślność Gdyni w przyznaniu jej członkostwa i wpis na listę zabytków UNESCO, o który się stara. Każdemu polecam również darmowe spacery z przewodnikiem, organizowane przez miasto. To dzięki jednemu z nich zrozumiałam, o co chodzi z tym modernizmem i trochę się z nim polubiłam. Mam nawet swoich modernistycznych ulubieńców, jak choćby ten zjawiskowy kościół garnizonowy na Oksywiu. A po więcej modernistycznych smaczków, zajrzyjcie 🔍 tutaj





Gdzie w Gdyni czułam się najlepiej? Chyba jednak w Gdyńskim Centrum Filmowym. Już sama biała bryła budynku ze szklanymi elementami robi wrażenie. W środku intensywna czerwień sprawia, że miejsce wydaje się niezwykle energetyczne. I takie właśnie jest. Dużo się tu dzieje. Od poważnych instytucji jak szkoła filmowa, po ambitne kino studyjne, konferencje i wystawy. W barze FaBuła zjecie dobre ciacho i pogadacie nie tylko o kinie. Fani Kuby Wojewódzkiego mogą zasilić jego portfel w sygnowanej przez niego restauracji Niewinni Czarodzieje 3.0.

To również tutaj i w położonym obok Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej odbywa się, co roku we wrześniu, jedna z najważniejszych (oprócz Open'era) imprez w mieście, czyli gdyński Festiwal Polskich Filmów Fabularnych.

Okazuje się, że festiwal ma tyle lat co ja, więc nie będę podawać Wam daty (sami sprawdźcie). Dość powiedzieć, że w pierwszym konkursie wygrał “Potop” Jerzego Hoffmana, a w kolejnym “Noce i dnie” i "Ziemia obiecana”. To jeden z najstarszych festiwali filmowych w Europie, nic dziwnego więc, że Złote Lwy wypatrują już pierwszych siwych włosów w swoich płowych grzywach 😜.




Dla mnie Gdynia to również jeden wielki festiwal kulinarny. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze jadłam. Jak na portowe miasto przystało znajdziecie tu kuchnie niemal z całego świata. W Honolulu wise food poczujecie się jak na hawajskich wakacjach, azjatyckie klimaty odnajdziecie w barze Neon, Alga czy Monsun, a najlepsze domowe makarony serwuje Pasta Miasta. Na burgera warto wybrać się do Mora bistro, a na sushi do Umiko. A jeśli wciąż Wam mało, zajrzyjcie 🔍 tutaj 

Spacerując po mieście, nie zapomnijcie wstąpić też do kultowej Gdynianki. Ten niewielki bar przy Świętojańskiej 65 od lat serwuje tradycyjną polską pizzę na grubym cieście. Od czasów PRL nic się tu nie zmieniło, a ruch jak na dworcu w Rzymie. Smaki i klimacik mocno sentymentalne 😜.



Jeśli szukacie niezwykłych doznań zarówno kulinarnych jak i estetycznych, polecam Wam restaurację Biały Królik w zjawiskowym hotelu Quadrille. To jedno z najpiękniejszych tego typu miejsc w Polsce. Pobyt tutaj sam w sobie jest ogromnym przeżyciem. Hotel znajduje się w pięknym parku w spokojnej okolicy na obrzeżach Gdyni. To idealna propozycja na romantyczny weekend. Cały pałacowy kompleks jest przepięknie i stylowo urządzony, a wystrój nawiązuje do klimatów Alicji w krainie czarów. Miałam przyjemność spędzić urodzinowy weekend w tym miejscu i byłam oczarowana, Wpis o hotelu Quadrille znajdziecie 🔍 tutaj, a o restauracji Biały Królik 🔍 tutaj.



Jak widać Gdynia to nie tylko samo centrum. Warto wybrać się także za miasto. Kępa Redłowska to miejsce dla tych, którzy lubią eksplorować leśne szlaki i wąwozy. Mnóstwo tu również pozostałości po II wojnie światowej. Przyjemnym spacerkiem docieramy do klifu Orłowskiego, który raczej nie potrzebuje reklamy (po drodze obowiązkowa fotka na huśtawce 😜). Pobyt kończymy tradycyjnie już rybką w Tawernie Orłowskiej z widokiem na morze. Taką Gdynię lubimy najbardziej i do niej chętnie będziemy wracać. Mam nadzieję, że Wy też polubicie to nieoczywiste, ale bardzo ciekawe miasto.



Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!