Hiszpania kusi słońcem, pysznym jedzeniem i niezwykle bogatą kulturą z egzotycznym kolorytem. Od lat również cenami lotów, piwa w knajpie i kolejnym, tym razem pandemicznym, boomem mieszkaniowym w tej części Europy. Costa Blanca wróciła do łask, a my, Polacy, na nowo odkrywamy jej uroki. Jak zaplanować urlop i jakie atrakcje warto zobaczyć między Alicante i Walencją. O tym właśnie opowiem w tym wpisie.
1. Alicante
Nieoficjalna stolica turystycznego regionu Costa Blanca zaskoczy wszystkich, którzy spodziewają się zobaczyć betonowy kurort z tanimi blokowiskami z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie twierdzę, że miasto pozbawione jest koszmarków, ot choćby takich jak słynna w instagramach “aleja muchomorów” na Calle de las Setas, ale ogólne wrażenie jest naprawdę pozytywne.Nadmorska promenada z charakterystyczną, falującą mozaiką i szykowną, modernistyczną architekturą z początków XX wieku przywodzą na myśl Lazurowe Wybrzeże i w niczym nie ustępuje takim miastom jak Malaga czy Walencja. Wzrok przykuwa szczególnie zjawiskowa Casa Carbonell, w której gościem był nawet sam Artur Rubinstein. Ponoć w środku znajduje się fortepian z jego autografem.
Miasto najlepiej podziwiać z murów zamku św. Barbary, pamiętającego jeszcze czasy Maurów, by potem powolutku zagłębić w wąskie uliczki starej dzielnicy Santa Cruz, przysiąść przy jednym z uroczych placów, odpocząć w cieniu gigantycznych figowców australijskich i wstąpić na tapas do jednej z wielu knajpek starego miasta.
Jeśli do Alicante wybierzecie się w grudniu, czeka Was dodatkowa atrakcja w postaci jednej z największych szopek świątecznych na świecie. Forma dyskusyjna, ale rozmiar faktycznie robi wrażenie. Jeśli będziecie czuli niedosyt to w ratuszu czeka na Was Salvador Dali i jeszcze jedna nietypowa atrakcja, o której wspominam w osobnym wpisie o Alicante, który znajdziecie 🔍 tutaj.
2. Villajoyosa
Zaletą Alicante jest również to, że jest doskonałą bazą wypadową do zwiedzania innych atrakcji regionu. Kolejka podmiejska z centrum miasta wiedzie wzdłuż linii brzegowej przez malownicze nadmorskie miejscowości, które prawie wszystkie warte są odwiedzenia. Prawie, bo gdyby dane mi było powtórzyć tę podróż, ominęłabym szerokim łukiem Benidorm. Jedyną atrakcją tego miasteczka jest znajdujący się przy plaży taras widokowy Balcón del Mediterráneo, ale aby się tam dostać z przystanku kolejki trzeba drałować dobre pół godziny, a to, co mijamy po drodze skutecznie zniechęca do każdego kolejnego kroku. Paskudna architektura (której właśnie spodziewałam się w Alicante) i pijani Angole w obskurnych knajpach pozostawiają we mnie uczucie totalnego niesmaku.I złości, bo przez czas stracony w Benidorm do największej perełki białego wybrzeża dotarłam późnym popołudniem. Villajoyosa to absolutny must see. Miasteczko pełne kolorowych domków w świątecznej odsłonie wyglądało jak z bajki. Najpiękniej jest przy samej plaży, ale my z koleżanką zasiedziałyśmy się przy Plaça Castelar wcinając resztki tapas i rozprawiając o życiu z przemiłymi właścicielami jedynego otwartego wieczorową porą baru la Placeta.
Dawna wioska rybacka słynie nie tylko z malowanych domów, ale także z istniejącej tu od 1881 roku fabryki czekolady Valor. Warto zarezerwować wizytę z przewodnikiem, szczególnie że zwiedzanie zakończone symboliczną degustacją jest darmowe. Muzeum znajduje się poza zabytkowym centrum, ale nawet jeśli do niego nie traficie, czekolada sama Was znajdzie. Sklepiki i kawiarnie ze słodkościami Valor są tu na każdym kroku.
3. Altea
W przeciwieństwie do kolorowej Villajoyosa, Altea wita nas cała na biało, od blokowisk przy nadmorskim deptaku po bielone domki w górnej, zabytkowej części miasta. Czeka Was mała wspinaczka, ale urok wąskich uliczek, sprawia, że zapominacie o zmęczeniu. Zresztą w starej Altei liczy się detal. Dajcie sobie czas na podziwianie muśniętych granatem okiennic, pstrokatych lamp ulicznych i otulonych mozaiką balkoników.Altea to kolejna wioska rybacka, ale o tyle mądrze pomyślana, że domki położone na wzgórzu chroniły mieszkańców przed atakami berberyjskich piratów. Dziś miejscowość trochę gorzej radzi sobie z najazdem turystów latem, ale jeśli wybierzecie się tu po sezonie będzie zupełnie pusto. I to wyjątkowo nie jest tutaj plusem, bo ma się wrażenie, że to troszkę taki odpicowany skansen, w którym nie czuje się prawdziwego życia. A szkoda…
Mocnym punktem górnej części Altei są za to punkty widokowe na okolicę. I choćby dlatego warto się tu wybrać. Malownicze zatoki Costa Blanca i wznoszące się nad nimi zielone wzgórza macie tu na wyciągnięcie ręki. Od zachodniej strony podziwiać możecie także charakterystyczną skalę Penon de Ifach, która jest wizytówką Calpe, kolejnego miasteczka wartego odwiedzenia jeśli pozostajecie na wybrzeżu nieco dłużej.
4. Guadalest
My jednak postanowiliśmy oddalić się od wybrzeża, by podziwiać piękne, górzyste krajobrazy, a pośród nich średniowieczną perełkę. Zamek San José w Guadalest powstał w XI wieku na ziemiach zamieszkałych przez muzułmanów. Do dziś zresztą stanowią znaczącą część tej niewielkiej osady. Średniowieczna warownia była łakomym kąskiem dla hiszpańskich królów i właściwie do XVII wieku zmieniała właścicieli jak rękawiczki. Nie ma się czemu dziwić, widoki za oknem mieli obłędne. Niestety trzęsienie ziemi w 1644 roku zniszczyło istniejące zabudowania i mocno osłabiło pozycję zamku.Dziś wioska Guadalest liczy około 200 mieszkańców, którzy na bezrobocie narzekać nie mogą. Uznana za miejsce historyczno - artystyczne o znaczeniu kulturalnym obsługuje rocznie 2500 tysiąca turystów, oferując oprócz zwiedzania zamku 7 innych muzeów, 15 restauracji i około 50 sklepików z pamiątkami. Warto zaopatrzyć się tu w ciekawe odmiany win oraz szynkę długodojrzewającą, która jest chlubą regionu.
Przy odrobinie szczęścia, gdy poziom nieziemsko lazurowej wody w malowniczym sztucznymi zbiorniku jest wystarczający, można po nim pływać łódkami, choć same widoki i tak na długo pozostają w pamięci.
5. Agres Pension Mariola
Do kolejnej atrakcji zmierzamy, zahaczając o miejscowość Agres, która sama w sobie nie ujęła mnie jakoś szczególnie, tak samo zresztą jak wioski, które mijamy po drodze. To nie jest cukierkowa Hiszpania z folderów biur turystycznych czy agencji nieruchomości. To raczej zaniedbane domy, puste podwórka, opuszczone magazyny i dawno nieczynne wiejskie fabryczki. Jedynym optymistycznym akcentem są wijące się sady oliwkowe dające nadzieję, że ludzie, choć żyją skromnie, jednak nie umierają tu z głodu.I my też nie umrzemy, bo naszym celem jest słynna na całą okolicę Pension Mariola. Uwielbiam te sytuacje, kiedy niepozorna karczma w jeszcze bardziej niepozornym pensjonacie, karmi jak gwiazdkowa restauracja. No dobra bib gourmand, ale w najlepszym wydaniu.
Wnętrza mocno rustykalne równie dobrze obroniłoby się na naszym Podhalu, być może dlatego od wejścia czujemy się tu jak w domu. Czysto i prosto. Dokładnie tak samo będzie za chwilę na talerzu, choć bogata karta początkowo przyprawia o lekki zawrót głowy. Mam swoich faworytów, ale spokojnie możecie wybrać cokolwiek Wam w duszy zagra. Wszystko będzie pyszne.
Nie możecie przegapić jednak kilku tutejszych specjałów. Zacznę od przystawki zwanej Pericana. To właściwie nazwa lokalnej suszonej papryki, która jest podstawą tego dania. Przepis nie jest skomplikowany, bo oprócz papryki, mamy tu jeszcze czosnek, oliwę i drobno ciętego solonego dorsza. Do tego kromka chleba i jestem w niebie. Niezwykle przyjemnie wspominam również zjawiskowy, a ultra prosty deser: miód rozmarynowy i orzechy włoskie w skorupkach podawane z kieliszkiem mocno schłodzonego słodkiego wina Mistela. Pomiędzy tymi cudownościami doskonale odnalazły się grillowane karczochy, kalmary czy pluma iberica, ale to już raczej hiszpańskie standardy. Mam nadzieję, że chociaż trochę narobiłam Wam smaka 😜.
6. Bocairent
Na targu w Bocairent nabyłam drogą kupna słoiczek papryki do Pericany. Żałowałam bardzo, że więcej nie zmieści mi się do plecaka, bo mieli mnóstwo lokalnych przysmaków, po które ludzie jeżdżą tu specjalnie z Alicante.Ta niewielka górska wioska jest niezwykle urokliwa, szczególnie kamienny rynek i odchodzące od niego uliczki. Mieszkańcy przesiadują wprawdzie w jedynej czynnej knajpie na centralnym Plaza de Toros, ale czuć, że jest tu bardziej autentycznie niż we wspomnianej wyżej Altei.
Bocairent słynie jednak głównie z wykutych w skale domów i zespołu jaskiń zwanych “Covetes dels Moros”. Groty wykuli w skale prawdopodobnie zamieszkujący te tereny berberowie, zwani potocznie Maurami. Cały kompleks można zwiedzać, warto zatem przyjechać tu rano, by mieć czas na eksplorację jaskiń. Ciekawostką jest też niewielka, ale wciąż działająca arena byków. Cenniki i bilety wstępu do wszystkich atrakcji Bocairent znajdziecie 🔍 tutaj.
7. Walencja
Walencji chyba reklamować nie trzeba. Trzecie miasto w Hiszpanii po Madrycie i Barcelonie, liczy około 800 tysięcy mieszkańców i spokojnie mogę porównać je wielkościowo do mojego rodzinnego Krakowa. Miasto jest eleganckie, kompaktowe, pełne zabytków i klimatycznych zaułków. Nie ma się co dziwić, że znów poczułam się jak w domu. I tylko śródziemnomorska pogoda, przypominała, że to jednak południe Europy.Walencja pachnie i smakuje pomarańczą. Drzewa cytrusowe znajdziecie tu na każdym kroku, a słynna pomarańczowa agua de Valencia leje się tu strumieniami od rana do wieczora. Na degustację tego trunku polecam szczególnie klimatyczną kawiarnię Cafe de las horas. Bądźcie jednak ostrożni, bo może się skończyć tak, że niczego już w mieście nie zobaczycie. A to byłaby wielka szkoda, bo jest co oglądać od katedry ze świętym Graalem przez średniowieczną Giełdę Jedwabiu po charakterystyczną architekturę walenckiego modernizmu przy Placu Ratuszowym.
Wizytówką miasta jest jednak zjawiskowy kompleks Ciudad de las Artes y las Ciencias. Miasteczko robi naprawdę piorunujące wrażenie, a zdjęcia z internetu nie kłamią ani trochę. Tu niepotrzebne są żadne upiększające filtry. Uwierzcie mi na słowo, albo po prostu sami przyjedźcie to zobaczyć. Geniusz Santiago Calatravy, który zaprojektował to cudo w latach dziewięćdziesiątych polega na tym, że miejsce przez te kilkadziesiąt lat nie zestarzało się ani trochę. Zresztą sami zobaczcie 🔍 tutaj. A wszystkie atrakcje Walencji szerzej opisałam 🔍 tutaj.
8. Albufera
Będąc w Walencji, nie można pominąć Albufery. Zaledwie 10 kilometrów od centrum miasta zobaczyć można inny świat. Dla nas szczególnie odmienny od wszystkiego co zobaczyliśmy w Walencji również dlatego, że był to jedyny dzień bez słońca. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo Albufera sama w sobie jest miejscem niesamowitym. Rezerwat przyrody to właściwie olbrzymie jezioro otoczone mokradłami, będące scenerią zjawiskowych wschodów i zachodów słońca. Ale nawet w pochmurny dzień udało nam się uchwycić niesamowite kadry, bo Albufera jest niezwykle fotogeniczna, czego jej bardzo zazdroszczę 😜.Albufera to również kolebka hiszpańskiej paelli. Podmokłe tereny idealnie nadają się pod uprawę ryżu. W okolicznych wioskach kwitnie więc biznes gastronomiczny. Jest bardzo turystycznie, ale z zasadami. Na najprostszą nawet paellę czekać trzeba minimum 40 minut. Tu nikt się nie spieszy, drogi turysto, a ty powinieneś zaplanować tu minimum pół dnia, żeby też móc spędzić czas w rytmie slow. Najlepiej wybrać się do miejscowości El Palmar. Wybór knajpki zależy od Was, ale sprawdzajcie uważnie godziny otwarcia, bo większość z nich, poza sezonem, nie pracuje wieczorami. Żeby zjeść paellę warto zarezerwować stolik i być najpóźniej półtorej godziny przed zamknięciem. Jeśli zależy Wam na uczcie z widokiem na wodę połączonej z rejsem po jeziorze polecam restaurację Establiment.
9. Morella
Dwie ostatnie propozycje to już nie Costa Blanca. Walencja zresztą też nie, ale jeśli jesteście w okolicy warto wybrać się na jednodniową wycieczkę za miasto. Morella już z daleka robi ogromne wrażenie. Trzypoziomowy zamek Castillo de la Mola na szczycie wzgórza, ponad dwukilometrowe średniowieczne mury, czternaście wież, sześć bram. Aż dziw bierze, że kiedy wchodzimy do miasteczka przez jedną z nich, jesteśmy tu prawie sami.Latem pewnie jest inaczej, ale zimą niewielu tu zagląda. Morella ceniona jest zresztą przede wszystkim wśród mieszkańców Hiszpanii. Być może dlatego, że tędy przebiega trasa jaką w średniowieczu przemierzył jeden z ich bohaterów narodowych. Droga Cyda (tego z Pieśni o Cydzie - zmora z czasów liceum 😜) biegnie z Walencji do Burgos i zahacza między innymi o Morellę. Kto lubi takie kulturalne smaczki w podróży, niech zajrzy 🔍 tutaj.
Spacer na szczyt zajmuje nam dobrą chwilę. Sam zamek z bliska nie robi już tak piorunującego wrażenia, ale widoki wynagradzają trud wspinaczki na sam szczyt. Schodząc, z przyjemnością włóczymy się wąskimi uliczkami, zaglądamy do lokalnych sklepików, wciągamy niezobowiązujące tapas, wystawiamy buzie do zimowego słońca.
Największym zaskoczeniem w Morelli jest dla mnie kościół Santa Maria la Mayor. Na zewnątrz zachwyca imponującą gotycką fasadą, w środku zaś dosłownie odurza barokowymi zdobieniami ołtarza. Churrigueryzm, późna odmiana hiszpańskiego baroku, daje detalem po oczach. Kto był w Santiago de Compostela ten wie 😜. Przyznam, że jestem w szoku, bo nie spodziewałam się takich cudów w niewielkiej Morelli. Choćby dla tej świątyni warto odwiedzić to miejsce.
10. Peñiscola
Według Wikipedii to drugi po Alhambrze najczęściej odwiedzany zamek w Hiszpanii. Trochę mi się wierzyć nie chce, bo podczas naszej wizyty w styczniu była tu zaledwie garstka turystów. No ale coś musi być w tym miejscu, skoro nawet twórcy “Gry o tron” docenili uroki zamku na morzu, który był scenerią szóstego sezonu tej kultowej serii.Ogromną zaletą zabytkowej części Peñiscoli jest jej położenie na niewielkim półwyspie, który sprawia jakby twierdza wynurzała się z morza. Z tego powodu nazywana bywa środziemnomorskim Gibraltarem, choć ja osobiście za bardzo związku nie widzę. Sami zresztą możecie to ocenić, zaglądając 🔍 tutaj. Potwierdzam jednak, że zachody słońca są tu zjawiskowe, a spacer wąskimi uliczkami pośród białych domków ozdobionych muszelkami potrafi przenieść w czasie.
Bo Peñiscola jest dla mnie przede wszystkim właśnie podróżą w arcyciekawe czasy średniowiecza związane z najsłynniejszym mieszkańcem miasteczka. Papa Luna znany w historii kościoła katolickiego jako Benedykt XIII był jednym z najbardziej upartych antypapieży. Pochodzący ze znanego aragońskiego rodu kapłan początkowo próbował nawet łagodzić konflikty wewnątrz kościoła i był zwolennikiem zakończenia rozpierduchy zwanej Wielką schizmą zachodnią, w wyniku której mieliśmy w pewnym momencie historii aż trzech papieży jednocześnie! Kiedy jednak Pedro de Luna zasiadł na antypapieskim tronie w Awinionie to nagle zmienił zdanie. Za prawowitego następcę św. Piotra uważał się nawet wtedy, gdy sobór w Konstancji nałożył na niego ekskomunikę i uznał za heretyka. Zamknął się wtedy na dobre w zamku w Peñiscoli, gdzie zmarł w wieku 80 lat!
W średniowiecznym zamku templariuszy do dziś czuć ducha Papa Luny, a jego postać pilnie strzeże murów zamku, który wraz z malowniczą latarnią morską są wizytówką tego niezwyklego miejsca. Piękną fotką na tle latarni, zrobioną przez Dział Techniczny, kończę tę opowieść, a Peñiscola niech będzie wisienką na torcie naszej podróży po tej części Hiszpanii 😍.
Polecam również inne wpisy o Hiszpanii i nie tylko:
Komentarze
Prześlij komentarz