Pierwszy raz o Alicante usłyszałam od mojej siostry. Była jedną z tych, która marzyła o tym, żeby kupić tanie mieszkanko na Costa Blanca i wygrzewać się do końca życia w promieniach hiszpańskiego słońca. Kibicowałam jej po cichu, bo perspektywa posiadania mety w ciepłym miejscu i mnie wydawała się kusząca. Z planów nici, ale sentyment pozostał.
Sama wybrałam się do Alicante pewnego grudniowego dnia na totalnym spontanie, na zaproszenie znajomej i po przeczytaniu gdzieś w internetach, że mają tam największą szopkę bożonarodzeniową na świecie. Szopka ustawiana co roku na placu ratuszowym jest dziełem artysty Jose Manuela Garcii Esquivy i w 2019 roku faktycznie wpisana została do księgi rekordów Guinnessa.Gigantyczna Matka Boska, Jezusek XXL i kilkunastometrowe postaci trzech króli zrobione z jakiegoś tworzywa sztucznego przyciągają co roku do miasta sporą ilość turystów. Mi wydały się kiczowate, do momentu kiedy nie trafiłam do Museo de Fogueres i nie zobaczyłam, że mają tu tego więcej. Nie tylko w Alicante zresztą. Figury z szopki przypominają te tworzone w zarówno w Alicante jak i w Walencji na słynne święto ognia. Tyle że w Walencji, kukły zwane Ninots pali się w marcu na zakończenie zimy, a w Alicante w czerwcu na powitanie lata, czemu trochę się dziwię, bo przecież lato mają tu cały rok. No ale każdy powód jest dobry, żeby świętować, a Hiszpanie wiedzą o tym najlepiej 😄.
Museo de Fogueres (Bonfire Museum) to dom dla tych figur, które zostały oszczędzone w coroczym rytuale spalenia. Od 1920 roku trochę się tego nazbierało. Dziwaczne kukły nawiązują często do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej, a ich twarze to karykatury znanych w Hiszpanii czy regionie postaci. Kto siedzi w hiszpańskich realiach, może się pobawić w ich rozszyfrowywanie. Pozostali mogą nacieszyć oko kolorami. Muzeum jest darmowe, a zwiedzanie nie zajmie Wam dłużej pół godzinki. Polecam, bo to ciekawy akcent w historii miasta.
A okazuje się, że historia niepozornego Alicante może sięgać nawet 5000 lat przed narodzinami Chrystusa. U wybrzeży Costa Blanca cumowali swe łodzie Fenicjanie, Grecy, Rzymianie i Kartagińczycy, a ojciec słynnego Hannibala zbudował tu pierwszą twierdzę zwaną Akra Leuke ”biały szczyt”. To prawdopodobnie na jej ruinach stoi dzisiejszy zamek Świętej Barbary.
Ruiny zamku Maurów wybudowanego około IX wieku to największa, lokalna atrakcja turystyczna, którą koniecznie trzeba zobaczyć. Majestatyczna warownia góruje nad miastem, oferując najpiękniejsze widoki na zatokę. Na mury najwygodniej dostaniecie się za pomocą windy od strony Avenida de Jovellanos. Nastawić się jednak trzeba na dosyć długi czas oczekiwania w kolejce. Sami musicie więc ocenić, co będzie dla Was lepsze. Nogi warto jednak oszczędzać, bo u góry też jest sporo chodzenia.
Na spokojny spacer po wszystkich trzech poziomach twierdzy z zejściem alejkami parku de la Ereta warto poświęcić jakieś trzy godziny. Zamek, który z dołu nie robi wielkiego wrażenia, u góry zachwyca. Warto przyjrzeć się ekspozycjom muzealnym, posiedzieć na murach, zrobić sobie fotkę przy charakterystycznej baszcie
Jak każdy szanujący się zamek ten też ma swoją legendę. Jest to historia o królu, który postanowił wydać swoją piękną córkę za tego śmiałka, który pierwszy przywiezie jakąś egzotyczną przyprawę z dalekiego kraju. Dwóch konkurentów stanęło do rywalizacji, tyle że jeden postawił na przyprawy i ruszył w drogę do Indii, a drugi na miłość i pozostał w Alicante, by rozkochać w sobie królewnę. Jak to w okrutnym świecie bywa, stary, doświadczony król wiedział, że miłością się nie najesz i oddał córkę za przyprawy. Ta z rozpaczy rzuciła się ze wzgórza Benacantil wprost do morza. W jej ślady natychmiast poszedł ukochany. Dopiero wtedy król zrozumiał swój błąd i zasępił się na wieki. Niektórzy do dziś, stojąc na Playa del Postiguet, widzą w kształcie góry smutną twarz Maura.
Jak większość osób uważałam, że z tą twarzą Maura to jakaś bujda, dopóki nie natknęłam się na świetny blog o historycznych zamkach Hiszpanii. Zachęcam Was do przeczytania wpisu o zamku w Alicante, z którego ukradłam to zdjęcie. Mam nadzieję, że serdeczną polecajką odkupię swoją winę 😜. Nie wiem jak Wy, ale ja wyraźnie widzę tu profil z wydłużonym nosem, wąsami, brodą i zamkiem, który jest jak korona na głowie króla. Jak się uprę, to nawet ucho widzę. Świetne zdjęcie 😍.
Z zamku schodzę prosto w uliczki starego miasta do dzielnicy Santa Cruz. Jestem zaskoczona. Nie wiem dlaczego, ale miałam Alicante raczej za mało atrakcyjny kurort z lat dziewięćdziesiątych niż zabytkowe miastem, które odkrywam. A już na pewno nie spodziewałam się sielskich zaułków, kolorowych doniczek z kwiatami, staruszków gawędzących na schodach. Włóczę się tymi uliczkami, wracając na Plac Ratuszowy i mijając po drodze mnóstwo ciekawych uliczek, skwerów, placów…
W grudniu ludzie skupiają się głównie na wspomnianej na początku szopce przy Ratuszu Miejskim, ale ja zachęcam Was gorąco do wejścia do środka, tym bardziej, że nic Was to nie kosztuje. Już w samym holu czekają na Was dwie perełki. Zwróćcie uwagę na rzeźbę Salvadora Dali przedstawiającą św. Jana Chrzciciela oraz … na pierwszy stopień schodów głównej klatki schodowej ratusza, który jest narodowym poziomem zero. Oznacza to, że wszystkie wysokości w Hiszpanii mierzone są od tego miejsca na schodach. I kto by pomyślał, że Alicante to jest w pewnym sensie pępek hiszpańskiego świata 😜,
Najpiękniejsze miejsce w Alicante? Według mnie to plac Gabriela Miró, hiszpańskiego pisarza urodzonego w Alicante, zwany również placem zakochanych. Oj można się zakochać. Oprócz posągu artysty, na środku wznosi się malownicza fontanna, a plac otaczają wspaniałe kamienice i jeszcze wspanialsza zieleń.
Są takie drzewa w Alicante, które zasługują na szczególną uwagę. Znajdziecie je właśnie przy placu Gabriela Miró, ale także w słynnym parku Canalejas i w kilku innych miejscach. To figowce australijskie (ficus morpylla), drzewa giganty o bardzo charakterystycznych, niemal wyrzeźbionych pniach. Jak wyczytać można z tablicy informacyjnej, jest ich w Alicante dokładnie 23. Ich nietypowy kształt wiąże się z tym, że pnącza wijąc się, otaczają pień i tworzą fantazyjne kształty. Co ciekawe, jako rośliny epifity wiją się zwykle wokół innego drzewa, stąd nazywane są również drzewami “dusicielami”. Brzmi groźnie, ale wygląda pięknie.
Pozostając w tematyce botanicznej, nie można nie wspomnieć o ulicy Calle de las Setas. Chyba każdy kojarzy bowiem aleję muchomorów, która stała się instagramową wizytówką miasta. Na czym polega fenomen kiczowatych, plastikowych grzybów wyrastających na chodniku w środku miasta? Nie mam pojęcia. W moim osobistym rankingu to najbardziej tandetne miejsce w Alicante. Chciałabym je odzobaczyć, ale się nie da. Nie polecam, ale każdy ma prawo sam to ocenić. Ciekawa jestem Waszego zdania.
Na szczęście więcej w Alicante ładnych miejsc niż koszmarków. Nie brakuje też ciekawych muzeów i kościołów. Od bazyliki Santa Maria, najstarszej świątyni w mieście, po konkatedrę de Sant Nicolau de Bari. Mają tu też świetne Muzeum Archeologiczne (w 2004 roku uznane za najlepsze w Europie) i muzea poświęcone sztuce. Nie mogłam się oprzeć i musiałam wstąpić do Muzeum Sztuki Nowoczesnej MACA. Piętro poświęcone sztuce kinetycznej urodzonego w prowincji Alicante Eusebio Sempere robi wrażenie, a jeszcze bardziej pani kustosz, której zadaniem jest wprowadzać w ruch te wirujące instalacje. W XXI wieku, dobie robotów humanoidalnych i sztucznej inteligencji, taka praca daje do myślenia. Polecam również gorąco Muzeum Uniwersyteckie. Już sama nowoczesna bryła warta jest zobaczenia, nie mówiąc o zbiorach. Niestety MUA położone jest poza ścisłym centrum i dlatego mało kto o nim wspomina. Ja też odkryłam je, dopiero przygotowując tego posta. Będzie po co wracać 😊.
Po strawie duchowej, czas zająć się ciałem i wypełnić brzuszek pysznym jedzeniem. Jesteśmy przecież w Hiszpanii, gdzie wiadomo, co to dobra kuchnia.
O regionalnym jedzeniu można by napisać osobnego posta, może zresztą kiedyś tak zrobię. Póki co, odwiedzam lokalny targ, czyli Mercat Central. Modernistyczny budynek z początku XX wieku przypomina mi nieco kościół i jak na świątynię jedzenia przystało, kusi zapachami, kolorami i smakami. Trudno się oprzeć, mam nadzieję, że chociaż rozgrzeszenie dostanę 😜. To świetne miejsce na lunch lub szybkie tapas. Pamiętajcie jednak, że targ działa do południa i po 15.00 pocałujecie tu klamkę.
Za to do późnych godzin nocnych życie toczy się na głównym deptaku, czyli przy Esplanada d'Espanya. Tu bije serce miasta i czuje to każdy, kto stawia stopę na jej charakterystycznej, kolorowej mozaice. Restauracje, bary, hotele w niczym nie ustępują takim hiszpańskim miastom jak Malaga, o której poczytać możecie 🔍 tutaj, czy nawet moja ukochana Walencja, o której piszę 🔍 tutaj, a do której z Alicante dojedziecie w jakieś dwie godzinki.
Momentami przepiękna zabudowa nabrzeża przypomina mi wręcz Niceę. Wzrok przykuwa zjawiskowa Casa Carbonell (łudząco podobna do hotelu Negresco na Lazurowym Wybrzeżu) czy sąsiadująca z nią Casa Lamaignere. Oba budynki z lat dwudziestych ubiegłego wieku w stylu walenckiego modernizmu zaprojektował ten sam alikancki architekt Juan Vidal Ramos, który jest autorem wielu imponujących budynków w mieście od dawnego szpitala prowincjonalnego, w którym dziś mieści się Muzeum Archeologiczne po Mercat Central. A jeśli dzieci zaciągną Was do Mcdonalda przy esplanadzie zerknijcie na budynek po lewej stronie zwieńczony charakterystyczną rzeźbą feniksa. To też dzieło pana Ramosa.
Casa Carbonell miała przyćmić znajdujący się obok po lewej Hotel Palas (to ten dwupiętrowy budynek pod nazwą Antiguo Hotel Palas), z którego jej przyszły właściciel Antonio Carbonell miał zostać swego czasu wyrzucony. To legenda rozpowszechniona w Alicante, w którą nikt jednak nie wierzy. Carbonell, przedsiębiorca z branży tekstylnej, uchodził w mieście za osobę niezwykle szlachetną, a pałac wybudował dla swojej chorej córki, żeby mogła korzystać z łagodnego, nadmorskiego klimatu i słońca.
Mamy w Casa Carbonell również polski akcent. W środku znajduje się ponoć fortepian z autografem Artura Rubinsteina, który był bliskim przyjacielem Carbonella. A do wpisu, o tym kontrowersyjnym polskim artyście odsyłam Was 🔍 tutaj.
Na koniec dajcie sobie czas na chwilę odpoczynku i podziwianie zachodu słońca na słynnych Schodach Królowej. Oprócz wspaniałych jachtów, uwagę przykuwa charakterystyczna rzeźba. Z wody wynurza się bowiem postać surfera trzymającego pod pachą deskę w kształcie skrzydła. Alicancki Ikar jest nowoczesną interpretacją greckiego mitu i symbolem marzeń o wolności. Kruchy, samotny, łatwy do przegapienia, wzrusza…
Jeśli chcecie posiedzieć w jakiejś miłej knajpce polecam przejść na drugą stronę portu. Noray Cafe Bar ugości Was niezobowiązującym tapas i cudnym widokiem na morze. A jak Wam się znudzi to możecie wybrać się na rejs na wyspę Tabarka. To ponoć najmniejsza zamieszkana wyspa w Hiszpanii i uroczy rezerwat, w którym czas zatrzymał się w miejscu. Informacje na temat rejsów i cen znajdziecie 🔍 tutaj
A jeśli nie łódka, to pociąg. Najwspanialsze w Alicante jest to, że nie musisz ograniczać się do jednego miasta, a dzięki kolejce, która jedzie wzdłuż wybrzeża za parę euro dotrzesz to takich miejscowości jak Calpe, Benidorm, Altea czy zjawiskowa Villajoyosa. Te urocze miasteczka to powód, by do Alicante wybrać się na dłużej lub wracać częściej. To prawdziwa wisienka na torcie i zdecydowanie temat na osobny wpis 😍.
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
Super no ja tam chce i muszę 😄😍👍Aleja muchomorkow cudna ale cale miasto od dawna mnie wola i kusi 😉👌
OdpowiedzUsuńJak woła, to trzeba jechać. Aleja muchomorów to akurat nie bardzo moja bajka, ale jak widać jest sporo ciekawych miejsc i każdy znajdzie coś dla siebie 😍😍😍.
UsuńJa się wybieram już za kilka dni i nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuń