NIKISZOWIEC - Opowieści ze śląskiego byfyja

Nikiszowiec - wieża kościoła Św. Anny

Nikiszowiec - jedna z ikon Katowic i chyba najbardziej znane osiedle robotnicze w Polsce. Charakterystyczny kompleks budynków z surowej cegły wykończonej czerwonymi akcentami przyciąga rzesze turystów. Nie ma się czemu dziwić, spacer po Nikiszu to obowiązkowy punkt programu w stolicy Górnego Śląska i jedna z jej najciekawszych atrakcji. Tu po prostu trzeba być. Choćby po to, by wypić kawę w słynnym kredensie i zanurzyć się na chwilę w niezwykłym klimacie tego miejsca.

W Nikiszowcu nic nie jest przypadkowe. To spójna i bardzo przemyślana koncepcja dwóch architektów, którzy, działając na zlecenie koncernu Georg von Giesches Erben, zaprojektowali osiedle przeznaczone dla pracowników kopalni. Nie wiem czy stryjeczni bracia Emil i Georg Zillmannowie mieli świadomość, że tworząc familoki, przejdą do historii, przynajmniej tej związanej ze Śląskiem, ale tak właśnie się stało.  

Początkowo architekci próbowali rozwijać swoje kariery osobno, mimo że dzielili wspólnie biuro w podberlińskim Charlottenburgu. Emil specjalizował się w budowlach sakralnych, a Georg projektował szpitale. Jednak dopiero po połączeniu sił udało im się osiągnąć prawdziwy sukces i stworzyć największe perełki architektury przemysłowej od osiedli mieszkaniowych, przez budynki użyteczności publicznej, po całe fabryki, jak na przykład elektrociepłownia Szombierki w Bytomiu czy dawna Huta metali nieżelaznych “Uthemann” w Szopienicach, której pozostałości, wraz ze zjawiskowym budynkiem dyrekcji i cechowni, są dziś rajem dla urbexowych pasjonatów.


Błyskotliwa kariera Zillmannów nie zaczyna się jednak w Nikiszowcu, a w położonym obok Giszowcu, gdzie powstaje pierwsze osiedle patronackie. To zupełnie inna koncepcja, w które architekci tworzą tak naprawdę imitację wsi w mieście, wierząc, że w ten sposób zachęcą wiejską ludność do osiedlenia się w mieście i podjęcia pracy w tutejszej kopalni. Budowę rozpoczęto w 1907 roku, a po 3 latach do pięknych białych domów, stylizowanych na śląskie chaty, wprowadzili się pierwsi lokatorzy.

Mimo wiejskiego charakteru, Giszowiec był kolonią zbudowaną z wielkim rozmachem, który wpisywał się idealnie w światowe trendy miast ogrodów. Aż dziw bierze, że takie przedsięwzięcie mogło być dla właścicieli kopalni Giesche w ogóle opłacalne. Na powierzchni mniej więcej kilometra kwadratowego zaprojektowano 300 domów, szkoły, sklepy, pralnię, łaźnię publiczną a nawet dwupiętrową karczmę z salą balową! A Co Wy sobie myślicie. Kiedyś to było centrum życia kulturalnego, do którego zjeżdżali mieszkańcy innych katowickich dzielnic. Działały chóry, towarzystwa sportowe, organizowano imprezy kulturalne i festyny...


Świetność Giszowca skończyła się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to władze PRL-u postanowiły wykorzystać atrakcyjny teren koloni pod zabudowę osiedli mieszkaniowych z wielkiej płyty. Tylko determinacja mieszkańców i miejscowych działaczy sprawiła, że udało się zachować mimo wszystko, jedną trzecią zabytkowej zabudowy, którą możemy podziwiać do dzisiaj.

Pomyślałam, że wpadnę tu na chwilę i zrobię parę fotek, żeby opowieść o Nikiszowcu była kompletna, jak lubię. I co? I zakochałam się totalnie w sielskiej atmosferze tego miejsca. Ukryta w lesie osada białych domków, malowniczy park, rolada śląska w starej karczmie. Giszowiec skradł moje serce swego rodzaju intymnością, brakiem tłumów, staroświeckim klimatem, ale także … cudownymi nazwami ulic 😊.


Halo, halo, którędy na Nikiszowiec? Oba osiedla łączy jeden zakład pracy, czyli dawna Kopalnia Giesche, dziś KWK “Wieczorek”. Kiedyś łączyła również kolej wąskotorowa zwana “Balkan” lub “Balkan Ekspres”, na wzór słynnego Orient Expressu. Kolejka cieszyła się ogromną popularnością nie tylko wśród górników, przede wszystkim dlatego, że była szybka (przejazd trwał niecałe 20 minut) i bezpłatna. Ostatni przejazd kolejki odbył się w grudniu 1977 roku. Dziś osiedla dzieli linia kolejowa i autostrada A4. Dlatego, mimo że uwielbiam piesze wędrówki, polecam przemieszczanie się samochodem lub komunikacją miejską. Jest kilka autobusów, dzięki którym w kwadrans przejedzie z jednego miejsca na drugie.


Jesteśmy na Nikiszowcu, drugiej kolonii zaprojektowanej przez panów Zillmannów. Tu panuje już zupełnie inny, bardziej miejski klimat. Dziewięć niemal bliźniaczych kompleksów mieszkalnych z wewnętrznymi podwórkami skupionych wokół centralnego placu miało pomieścić aż 5000 mieszkańców. Budowa kompleksu rozpoczęta w 1908 roku trwała tym razem dziesięć lat.


Warto wspomnieć, że na obraz zarówno Giszowca jak i Nikiszowca wpływ mieli nie tylko wspomniani już architekci, ale przede wszystkim generalny dyrektor kopalni Giesche Anton Uthemann. To dzięki jego wizji i inicjatywie osiedla te, oprócz podstawowej funkcji praktycznej, są również dziełami sztuki urbanistycznej i architektonicznej. To on musiał przekonać właścicieli kopalni, że warto wydać pieniądze na to, aby pracownikom fabryki żyło się lepiej i przyjemniej. Jako górnik doskonale rozumiał potrzeby zatrudnianych przez siebie ludzi. Wiedział, że po ciężkiej pracy, ludzie chcą wrócić do przyjemnych wnętrz, mieć zapewnione w pobliżu domu sklepy, przedszkola dla dzieci, a także miejsce, gdzie można się zabawić i zapomnieć na chwilę o trudach górniczego życia.


Spójna architektura Nikiszowca wykorzystuje motyw surowej, nietynkowanej cegły i czerwonych elementów wykończeń. Nie jest jednak nudno. Wręcz przeciwnie, jeśli dobrze się przyjrzymy, każda brama wejściowa ma inne detale: drzwi, okienka, gzymsy. Nie znajdziecie dwóch takich samych wejść na całym osiedlu. Mówi się, że dzięki temu każdy górnik wiedział, jak trafić do domu, nie tylko zmęczony po pracy, ale nawet po suto zakrapianej, sobotniej potańcówce 😜.



Mimo miejskiego charakteru zabudowań i nowoczesnych rozwiązań, takich jak własna sieć wodociągowa i elektryczność w każdym mieszkaniu, były też takie elementy, które nawiązywały do tradycyjnego życia, jakie do tej pory wiedli na wsiach nowi mieszkańcy Nikiszowca. Przede wszystkim na każdym podwórku znajdowały się piekarnioki do wypieku chleba i zabudowania gospodarcze pozwalające na hodowlę zwierząt. Kury, kaczki, króliki, a nawet świnie biegały po podwórkach Nikiszowca do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Dziś po piekarniokach i chlewikach nie ma już śladu. Nawet gołębie zniknęły. Są za to parkingi i place zabaw dla dzieci. Cóż, świat musi iść do przodu. Może jednak ktoś wpadnie kiedyś na pomysł wskrzeszenia dawnej tradycji i zbuduje podwórkową piekarnię z tradycyjnym śląskim chlebem z piekarnioka. Według mnie to gotowy pomysł na biznes. Nikiszowianie, nie dziękujcie 😜.



Biznesy i życie towarzyskie Nikiszowca toczą się do dziś przy Placu Wyzwolenia, który przez wielu nazywany jest rynkiem. To tutaj znajduje się miejski konsum, czyli sklep, gdzie dawniej gospodynie chodziły po sprawunki, a dziś kupić można pamiątki, to tutaj mamy zabytkowe punkty usługowe i oczywiście słynną Cafe Byfyj, której centralnym punktem jest typowy śląski kredens zwany byfyjem.

Z tym miejscem każdy bywalec ma swoje osobiste doświadczenia. Moje są takie, że za każdym razem, gdy tu byłam, musiałam odstać swoje w gigantycznej kolejce. Być może w tygodniu jest lepiej, być może w weekendy poza sezonem też, być może to ja miałam pecha. Efekt jest taki, że nie umiem się wyluzować, kiedy wiem, że inni czekają mi nad głową. Mimo to, uważam, że to miejsce jest urocze i koniecznie trzeba spróbować tu słodkości firmowanych przez cukiernię Michalskich. Ludzie przychodzą tu także na obiad, ale jeśli chodzi o klimaty restauracyjne, to chyba wolę znajdującą się tuż obok Śląską Prohibicję, przynajmniej można zarezerwować stolik w weekend. Tłok w obu tych miejscach to nie jest kwestia jakiejś wybitnej kuchni, a raczej faktu, że pomimo ogromnej popularności Nikiszowca, wciąż działa tu zbyt mała ilość lokali gastronomicznych i latem w weekendy jest kulinarny dramat. A wystarczyłby sezonowy śląski streetfood, gdzieś przy skwerze Zillmannów i sytuacja byłaby opanowana.


Popijając kawkę w podcieniach kawiarni, przyjrzyjcie się budynkom przy placu Wyzwolenia. Najbardziej charakterystyczny z nich to usiany różami budynek poczty. Dawniej mieściła się tu karczma, pewnie dlatego architekci postanowili dodatkowo urozmaicić bryłę fantazyjnymi zdobieniami. Dwa opadające pasy czerwonych róż, mają przypominać wzory wstążek zdobiących stroje ludowe tutejszych kobiet. Co ciekawe, dopiero podczas prac konserwatorskich w 2017 roku okazało się, że motyw róż jest tak naprawdę mozaiką namalowaną na szkle.

Ponieważ jesteśmy na początku XX wieku niektórzy doszukują się w tej niezwykłej dekoracji inspiracji wciąż modną w tych czasach secesją. I faktycznie motyw roślinny i giętka linia to cechy charakterystyczne dla dekoracji w stylu art nouveau. Nie szukałabym jednak aż tak głębokich nawiązań. Dla mnie to raczej wyłącznie oczko puszczone do pięknych śląskich dziewcząt i ich kolorowych, radośnie powiewających na wietrze wstążek.


Ileż z tych pięknych dziewcząt i przystojnych górników uwiecznionych zostało na fotografiach w zakładzie pana Augustyna Niesporka, tego nie wie nikt. Jedno co jest pewne, to, że jego atelier założone w 1919 roku jest jednym z najstarszych działających do dziś zakładów w Polsce. Były górnik, operator materiałów wybuchowych postanowił pewnego dnia zmienić swoje życie i stanąć za obiektywem, by uwieczniać mieszkańców swojej dzielnicy. Roboty było co niemiara. W tygodniu często chodził po domach fotografować zmarłych, soboty poświęcał parom młodym i ich rodzinom, które licznie przybywały do jego studia na ślubne sesje.

Pasja do robienia zdjęć przechodziła w rodzinie Niesporkow z ojców, na dzieci. Wnuk Augustyna, Krzysztof Niesporek, to legenda śląskiej fotografii i ostatni szef słynnego zakładu na Nikiszu. Po jego śmierci w 2016 roku, wdowa po fotografie próbowała jeszcze prowadzić zakład na parterze budynku, starając się o wykupienie go na własność. Okazało się jednak, że w tym ostatnim wyprzedziła ją znana projektantka mody Ewa Minge, która według doniesień prasowych jest właścicielką budynku od 2018 roku. Co zamierza pani Ewa? Nie wiadomo, bo budynek od kilku lat stoi pusty. Czy atelier foto Niesporek, zamieni się w atelier mody, czy pani Ewa zmieni zawód i zostanie fotografem. Pożyjemy, zobaczymy.


Górnicze życie nie było jednak tak kolorowe jak kobiece wstążki z różami, raczej czarno białe jak zdjęcia Augustyna Niesporka. Rytm dnia wyznaczały poszczególne szychty. Górnicy spędzali pod ziemią całe dnie i noce. Na głowie kobiet pozostawały dom i dzieci. Jak wyglądało typowe nikiszowskie mieszkanie można zobaczyć w filii Muzeum Historii Katowic w budynku dawnego magla. To zresztą tutaj przy praniu i prasowaniu toczyło się życie towarzyskie mieszkanek osiedla. Tu się śmiały, kłóciły, plotkowały. Trzeba było tylko uważać na dzieci, bo ślisko.


Do muzeum idę jednak nie po to, by oglądać proces maglowania, a żeby zobaczyć wystawę dzieł słynnej grupy Janowskiej. Kto oglądał film “Angelus” Lecha Majewskiego, ten wie, o co mi chodzi. Film zresztą bardzo polecam. To nieźle pokręcona, ale bardzo błyskotliwa komedia luźno nawiązująca do Teofila Ociepki i jego bandy.

Pokręcone były też losy samych artystów. Życiorys Teofila Ociepki czy Ewalda Gawlika to gotowe scenariusze na film. To, co łączyło członków grupy, to praca na kopalni, talent malarski i zainteresowanie okultyzmem, którym Ociepka zafascynował się w Niemczech podczas I wojny światowej. Po wojnie nawiązał kontakt ze swoim duchowym przywódcą Filipem Hohmannem z Wittenbergi, dzięki któremu wstąpił do loży okultystycznego ruchu Różokrzyżowców i zyskał tytuł mistrza nauk tajemnych. Jego zainteresowania były niezwykle wszechstronne: telepatia, hipnoza, jasnowidzenie, symbolika snów i śląskich baśni. Jak wielunokultystów wierzył w życie na innych planetach z Saturnem na czele.


Malować zaczął późno i to w sumie za namową swego duchowego mistrza, który widział w malarstwie możliwość rozwoju duchowego swego ucznia. To dlatego pierwsze prace Ociepki miały charakter mocno religijny, a motywem przewodnim była walka dobra ze złem. Potem, kiedy artysta na dobre się rozkręcił, trudno było go przypisać do jakiegokolwiek nurtu. Upraszczając, uważany jest przez wielu za malarza prymitywistę i stawiany w jednym rzędzie z Nikiforem, a nawet Hieronimem Boschem.

W 1948 roku, po wystawie zorganizowanej w Warszawie, świat zachwycił się pełnym dziwacznych stworów, kolorowym uniwersum artysty. Jednym z pierwszych kupców jego dzieł był sam Julian Tuwim, a ponoć nawet Stalin miał u siebie obrazy Ociepki i jak widać zupełnie nie przeszkadzała mu, ubrana w jaskrawe barwy, ezoteryczna duchowość malarza. Propaganda zrobiła swoje, a Ociepka został zaszufladkowany jako malarz ludowy, którego kolorowa paleta barw stanowi kontrast dla kopalnianych ciemności. Tyle, że Ociepka, pracujący w elektrowni jako maszynista, najprawdopodobniej nigdy nie pracował pod ziemią.

Historia Janowskiej gminy okultystycznej skończyła się dość banalnie, przez kobitę. Niejaka Julia Ufnal nawiązała kontakt z sześćdziesięcioparoletnim Ociepką, wyznając mu w listach, iż śniła, że będą małżeństwem. Jako, że na logikę czuły nie był, a snom wierzył bezgranicznie, spakował manatki i przeniósł się do Bydgoszczy (nawiasem mówiąc to piękne miasto, o którym piszę 🔍 tutaj), zostawiając na Śląsku rozczarowanych okultyzmem kolegów po fachu. Gmina okultystyczna przestała istnieć, do dziś za to przetrwała grupa malarzy nieprofesjonalnych kultywująca tradycje mistrzów z Janowa. 


Okultyzm brzmi groźnie i bywa często opacznie łączony z pojęciem satanizmu. Nic bardziej mylnego. Śląscy okultyści to były zwykle osoby bardzo wierzące, choć ich wiara jak i malarstwo wymykała się powszechnym schematom. Kiedy Erwinowi Sówce, ksiądz zarzucił, że św. Barbara na jego obrazie ma gołe cycki, malarz odpowiedział: “Skoro taka się objawiła, to taka ma być”.

Wiara to zresztą ten element, który najsilniej jednoczył społeczność Śląską na przestrzeni wieków, szczególnie tę, która w ten sposób wyrażała przynależność do Polski. Nie dziwi zatem fakt, że kościół w Nikiszowcu zaplanowano jako centralny punkt osiedla, a jego wieża zegarowa widoczna jest niemal z każdego zakamarka.


Kościół św. Anny, nawiązujący swym imieniem do symbolicznej Góry św. Anny jest moim skromnym zdaniem po prostu zjawiskowy. Surowa, neobarokowa bryła wspaniałe współgra z resztą architektury i dopełnia dzieła Emila i Georga Zillmannów. Jej budowa jednak trwała długo i przysporzyła budowniczym sporo kłopotów. Kamień węgielny położono w 1914 roku i ochoczo rozpoczęto budowę. W miesiąc zbudowano aż 3 metry ścian, ale niestety wybuchła wojna, a potem powstania śląskie, które zatrzymały prace na wiele lat. Z powodów finansowych budowę świątyni ukończono dopiero w 1927 roku dzięki pożyczce udzielonej przez Sejm Śląski.


Koniecznie wejdźcie do środka. Ołtarz, ambonę, chrzcielnicę i witraże zamówiono w Ratyzbonie, organy w Krnowie, a okazały żyrandol zaprojektowali Zillmannowie we własnej osobie. Moja uwagę przykuła jeszcze jedna rzecz. Możliwość opłacenia ofiary kartą kredytową. To pierwszy kościół, w którym spotkałam się z takim nowoczesnym, praktycznym i przejrzystym pod względem finansowym rozwiązaniem. Brawo Nikiszowiec 😊.


Jeśli nie przepadacie za tłumami, do Nikiszowca wybierzcie się w tygodniu i to najlepiej poza sezonem. Jest jednak kilka wydarzeń, o których warto wspomnieć. 4 grudnia w Barbórkę, o 7.00 rano budzą mieszkańców odświętnie ubrani w górnicze stroje członkowie orkiestry dętej z KWK “Wieczorek”, dwa razy do roku, w lipcu i w grudniu, odbywa się słynny jarmark na Nikiszu. Jarmarku Bożonarodzeniowego chyba zachwalać nie trzeba, ale pasjonaci rękodzieła powinni koniecznie wybrać wersję letnią. To ponoć jedna z najważniejszych tego typu imprez w kraju, gdzie swoje wyroby prezentuje ponad 150 artystów i rzemieślników.  


Przez wiele lat w okresie letnim odbywał się również w Nikiszowcu Festiwal Sztuki Naiwnej inspirowany twórczością grupy Janowskiej. W olbrzymiej hali Szybu Wilson swoje prace pokazywali artyści z ponad trzydziestu krajów. Na stronie festiwalu brak informacji o aktualnych edycjach, więc sama nie wiem, czy to wydarzenie jest kontynuowane. Do Szybu Wilson warto jednak zajrzeć w każdym czasie. Znajdziecie tam darmową wystawę instalacji i obrazów młodych, śląskich artystów, których tematyka często nawiązuje do regionu, Katowic I samego Nikiszowca. Ostatnio natknęłam się na taki oto ciekawy kolaż.


Jeśli zostanie Wam trochę czasu zajrzyjcie do znajdującej się niedaleko Nikiszowca Fabryki Porcelany. Miejsce kusi ogromnym, choć chyba nie do końca wykorzystanym, potencjałem. Zaczyna się dobrze, bo przy wejściu czeka na Was restauracja Prodiż, która szczyci się wypiekiem pizzy w piecu z tym wielkim kominem, który widzicie na zdjeciu ponizej. Prodiż jest tu od zawsze, a przynajmniej odkąd pamiętam. Jak oni działają, nie wiem, ale mimo wcale nie najniższych cen, zarezerwowane stoliki świadczą o tym, że biznes chyba nieźle się kręci. Pizzy nie jadłam, ale polecam żurek. Pyszny, kwaśny z płynnym jajkiem w panierce i puree ziemniaczano-czosnkowym. Gdyby było trochę więcej kiełbaski, mogłabym uznać to za jeden z najlepszych żurków jaki jadłam.


Sklep z porcelaną Bogucice to obowiązkowy punkt programu. Mam do niego słabość, bo te ich niebiesko, żółto, różowe cudeńka w rustykalnym stylu bardzo mi się podobają. Jest też sporo klasyki i śląskich akcentów, które mogą być fajną pamiątką z Katowic. Wejścia do sklepu strzeże charakterystyczny bebok. W całym mieście jest ich już cała masa, ale może warto wiedzieć, że pierwszego Beboka o imieniu  Wincynt, symbolizującego górnika znajdziecie na Nikiszowcu.


Na drugim piętrze w budynku naprzeciwko sklepu ukryta jest najbardziej nieoczywista atrakcja kompleksu. Wystawa porcelany, wkomponowana w korytarz przestrzeni biurowej z każdym krokiem wciąga coraz bardziej. Ekspozycja jest niewielka, ale możecie poznać tu na przykład historię śląskiej porcelany dyplomatycznej. Myślę, że choćby z tego powodu warto tu zajrzeć


Nasz spacer po magicznym Nikiszowcu i okolicach dobiega końca. Czy zajrzeliśmy do wszystkich zakamarków? Pewnie nie, ale to bardzo dobrze. Dzięki temu jest jeszcze trochę przestrzeni do własnych eksploracji. Warto również szukać śladów Nikiszowca w innych częściach Katowic, o ktorym piszę 🔍 tutaj. Na przykład w zjawiskowym budynku NOSPR, o którym przeczytać możecie 🔍 tutaj i który z czasem, wzorem słynnego górniczego osiedla, stał się kolejną, niekwestionowaną ikoną Górnego Śląska 😊.


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!