KATOWICE - Bajka o brzydkim kaczątku

Strefa Kultury w Katowicach

Katowice - ponure zaułki, zaniedbane ulice, brudne od sadzy ściany familoków i wszechogarniająca pustka, nuda, brak perspektyw... Jeśli tak uważacie, to może znaczyć tylko jedno - dawno Was tutaj nie było. Dziś stolica województwa śląskiego nie ma nic wspólnego z brzydkim kaczątkiem sprzed lat. Wręcz przeciwnie, to jedno z bardziej dynamicznie rozwijających się miast w regionie, z niezwykłą architekturą i świetną ofertą kulturalno - rozrywkową. Dla wielu to także całkiem niezłe miejsce do życia i alternatywa dla coraz bardziej przytłaczającego Krakowa. 


Nie bez powodu nawiązałam w tytule do baśni Andersena. Oprócz ewidentnej przemiany miasta, która uczyniła zeń pięknego łabędzia, Katowice przypominają mi trochę Kopenhagę, o której piszę 🔍 tutaj. Tu również, jak w stolicy Danii tradycyjna czerwona cegła miesza się z nowoczesnymi, odważnymi rozwiązaniami architektonicznymi, a Tomasz Konior niczym Bjarke Ingels odmienia oblicze Katowic. Żeby zrozumieć, co mam na myśli, zajrzyjcie również 🔍 tutaj, a ja zabieram Was na spacer, po którym, mam nadzieję, zamarzycie, by wybrać się na Górny Śląsk.

Byłam w Katowicach wiele razy zanim powstał ten wpis, a to dlatego, że Katowic według mnie nie da się rozgryźć w jeden dzień. W mojej głowie miasto podzielone jest na swego rodzaju enklawy, a każda z nich jest inna i każda ma swój specyficzny charakter. Planując więc w Katowicach jeden lub dwa dni, trzeba będzie czasami dokonywać trudnych wyborów. Mam nadzieję, że ten wpis choć trochę Wam w tym pomoże.


Gdybym sama miała wybrać jedno miejsce do zobaczenia w Katowicach, to bez wahania udałabym się od razu do Strefy Kultury. To dla mnie kwintesencja Katowic, gdzie przeplata się wszystko, co dla miasta charakterystyczne i ważne od historii, po kulturę, muzykę i architekturę.  

Zacznijmy od historii, czyli od Muzeum Śląskiego zlokalizowanego na terenie dawnej kopalni węgla kamiennego “Katowice”. Cały kompleks jest od lat rewitalizowany. Oprócz muzeum w odrestaurowanych budynkach magazynu odzieży, łaźni i stolarni znajdziecie liczne galerie i wystawy edukacyjne. Odbywa się tu również sporo wydarzeń kulturalnych i koncertów.


Samo muzeum jest olbrzymie, ale w ogóle tego nie widać, bo większość muzealnych przestrzeni mieści się praktycznie pod ziemią. Górna część z matowego szkła i stali pięknie kontrastuje z wiekową cegłą, będąc idealnym dopełnieniem industrialnego charakteru miejsca.

Na zwiedzanie muzeum zarezerwujcie sobie minimum 2 godziny i od razu załóżcie, że nie zobaczycie wszystkiego. Muzeum ma kilka stałych wystaw od malarstwa, po sztukę sakralną i do tego ciekawe wystawy czasowe. Głównym punktem programu jest jednak ekspozycja Światło historii, Górny Śląsk na przestrzeni dziejów, która zabierze Was w fascynującą podróż w czasie od prehistorii, po trudne czasy śląskich powstań, wojen i nie zawsze strasznych czasów PRL-u. Przekraczając symboliczną replikę bramy KWK Katowice, dowiecie się dlaczego ludzie na Śląsku dzielą się na “ptoki, krzoki, pnioki”, zajrzycie do tradycyjnego śląskiego domu, poznacie losy wybitnych Ślązaków z Wojciechem Korfantym na czele. I choć jestem z Krakowa osobiście wzruszyłam się, kiedy w jednej z gablot odnalazłam maskotkę, dokładnie taką samą, jaką sama miałam w dzieciństwie. Małpka “Kika” przywieziona została pewnie z “Efu” jak niektórzy Ślązacy nazywają dawne RFN.




Strefa Kultury w Katowicach to dla mnie jednak przede wszystkim siedziba NOSPR. Ikoniczny już budynek Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia stworzony przez genialnego katowickiego architekta Tomasza Koniora. Wspomniałam już o nim na początku tego wpisu i będę do niego wracać jeszcze kilkakrotnie, bo to nie jedyny projekt jego pracowni, a szykuje się, że będzie Koniora w Katowicach jeszcze więcej. Być może niedługo oprócz szlaku katowickiej moderny, śląskiego bluesa czy beboków, będziemy spacerować śladami Tomasza Koniora. W każdym razie ja już to robię i kilka jego prac jeszcze Wam pokażę.


Wracając jednak do NOSPR. Surowa bryła budynku powstała w 2014 roku nawiązuje do jednego ze słynnych katowickich osiedli. Klimat Nikiszowca oddaje cegła i czerwone elementy wykończenia. NOSPR najpiękniej prezentuje się z poziomu kładki biegnącej w kierunku spodka, ale moim ulubionym miejscem jest zielony labirynt z tyłu i ukryte w nim dwie urocze ławeczki ustawione wzdłuż pozostałości górniczego torowiska.

Jeśli planujecie weekend w Katowicach koniecznie spędźcie wieczór w NOSPR. Wnętrze, a szczególnie główna sala koncertowa to zjawisko na skalę światową i według mnie najpiękniejsza scena muzyczna w Polsce. To jest dla mnie takie miejsce, że mogłabym tu pójść nawet na koncert Zenka Martyniuka, byle tylko znów być w środku. Oczywiście o siedzibie NOSPR powstanie niebawem osobny wpis. Inaczej zresztą być nie może.


Idźmy jednak dalej, bo to nie koniec atrakcji w Strefie Kultury. Po drugiej stronie kładki znajdziecie jeden z największych symboli miasta, czyli katowicki Spodek. To miejsce zna chyba każdy, nawet jeśli nigdy nie był w Kato.

Biuro Studiów i Projektów Typowych Budownictwa Przemysłowego z Warszawy, które w 1959 roku wygrało ogólnopolski konkurs na hale sportową, wymyśliło sobie zupełnie nietypowy obiekt, który nawet dziś ani trochę nie trąci myszką.  Podobnie zresztą jak pochodząca z tego samego okresu Opera Nova w Bydgoszczy, o której poczytać możecie 🔍 tutaj. Te budynki są dowodem na to, że nawet za komuny mogły powstawać wielkie rzeczy, pod warunkiem, że się miało przychylność urzędników aparatu państwowego, takich na przykład jak wojewoda śląski generał Jerzy Ziętek.


Uroczyste otwarcie Spodka miało jednak miejsce dopiero w 1971. Od tamtej pory Spodek jest miejscem wielu ważnych kulturalnych i sportowych wydarzeń od Rawa Blues Festiwal po Intel Extreme Masters, międzynarodowe igrzyska gier komputerowych. Jeśli jeszcze nie byliście tu na żadnej imprezie, warto nadrobić zaległości.


Najlepsze zdjęcia Spodka zrobicie z zielonych tarasów na dachu Międzynarodowego Centrum Kongresowego, które są również dobrym miejscem na krótki odpoczynek. Inny punkt widokowy na Strefę Kultury znajdziecie na wieży wyciągowej dawnego szybu “Warszawa II”. Ja osobiście lubię jednak patrzeć na tę część miasta z okien restauracji na 27 piętrze w hotelu Courtyard by Marriott. Idealne miejsce na kawę, drinka czy lunch z cudnym widokiem. Ceny adekwatne do wysokości, ale odrobina luksusu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Mam z tego miejsca kilka miłych wspomnień i fotek, które bardzo lubię. Na przykład tę z moimi nogami na tle Superjednostki, jednego z najdłuższych PRL-owskich bloków w Polsce 😜.



Pięciominutowy spacerek i jesteśmy w centrum miasta, czyli w rynku, choć rynek, mimo przebudowy nadal rynku nie przypomina. Być może dlatego, że czuje się tutaj lekkie rozdwojenie, a nawet roztrojenie jaźni. Z jednej strony pędzące tramwaje, z drugiej tzw. plac kwiatowy, a z trzeciej miejska plaża z imitacją płynącej pod miastem Rawy. Szkoda wielka, że to nie jest prawdziwa rzeka. Przywrócenie Rawie jej miejsca w śródmiejskim krajobrazie Katowic zaproponował kilka lat temu nikt inny jak sam Tomasz Konior. Jego koncepcja nie została jednak zrealizowana z przyczyn finansowych. Taniej było zrobić sztuczną rzekę, zasadzić palmy w doniczkach, postawić kilka leżaków. Trochę żal, ale w sumie, w letnie niedzielne popołudnie i jest tu nawet całkiem przyjemnie.


Leżąc wygodnie, warto rozejrzeć się dookoła, bo jest tu kilka ciekawych obiektów. Moja uwagę zwraca przede wszystkim spora ilość olbrzymich domów handlowych z poprzedniej epoki. Dosłownie naprzeciwko charakterystyczna fasada Skarbka, obok przy placu kwiatowym Zenit, a w dali przedwojenny Supersam. Swoją drogą to ciekawe, po co komu było za komuny tyle pustych półek na ocet. Chyba po to, żeby pokazać, że Katowice to nie jest żadna popierdółka tylko liczące się w demoludach miasto. Taka jest przynajmniej moja koncepcja 😜.


Z pierwotnej zabudowy rynku niewiele zostało. Najstarszy, trochę bezpłciowy dom, znajduje się pod numerem 6, choć kiedyś ponoć wyglądał okazale. Jeśli jednak dobrze się przyjrzycie, znajdziecie kilka perełek. Jedna z najpiękniejszych kamienic znajduje się na rogu ulic Pocztowej i Młyńskiej. Warto ja zapamiętać, bo z jej wieży zegarowej w południe rozlega się katowicki hejnał. Nie ma jednak, jak w Krakowie, hejnalisty, a tylko elektroniczne nagranie. Dodam, że Katowice mają w sumie dwa hejnały. Drugi usłyszycie, przechodząc o dwunastej obok Spodka, gdzie grana jest trochę kosmiczna ścieżka dźwiękowa nawiązująca do filmu "Bliskie spotkanie trzeciego stopnia" z 1977 roku.

Miłym dla oka budynkiem jest też Teatr Śląski. szacowny instytucja, która szczególnie po II wojnie światowej była jedną czołowych scen teatralnych w Polsce. Na deskach teatru występowali między innymi Krystyna Feldman, Aleksander Bardini, Irena Kwiatkowska czy Tadeusz Łomnicki, a dyrektorem był tu nawet przez chwilę sam Gustaw Holoubek.


Osobiście nie przepadam za katowickim rynkiem. Zdecydowanie lepiej czuję się na pobliskim placu Dworcowym. Może to ta zwarta XIX wieczna zabudowa, a może kameralność tego miejsca sprawia, że kończę tu z przyjemnością każdy mój wypad do Katowic. Lubię patrzeć na przepięknie zrewitalizowany budynek starego dworca, zabytkowe kamienice po drugiej stronie.


Lubię wyszukiwać secesyjne detale na fasadzie eleganckiego hotelu Monopol, lubię modernistyczną lekkość hotelu Diament Plaza. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych fragmentów miasta, a ponoć ma być tu jeszcze piękniej i to znowu za sprawą biura architektonicznego Tomasza Koniora. Projekt przewiduje między innymi więcej otwartych przestrzeni gastronomiczno - usługowych na poziomie zero, ale także podniesienie fasad budynków i odrestaurowanie historycznych detali. Oznacza to, że za parę lat będzie tu jakby jeszcze bardziej luksusowo 😜.


Póki co, najbardziej luksusowo jest na ulicy Mariackiej. To na pewno najbardziej reprezentacyjna i rozpoznawalna ulica miasta pełna trendy knajpek i ludzi przesiadujących w ogródkach. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale ja niezmiennie od lat zatrzymuję się przy Mariackiej 1. Pod tym numerem, schowany nieco z boku, znajduje się chyba najlepszy bar wegetariański w Polsce, a na pewno najlepszy w jakim jadłam. Złoty Osioł to kulinarny “must eat” w Katowicach i miejsce instytucja. Niech Was zatem nie zrazi trochę dziwaczny, niemodny już indyjski wystrój, tylko wbijajcie do kolejki, bo czeka Was niebiańska uczta, a do tego za wszystko zapłacicie grosze. Polecam Wam to miejsce z całego serca, a większość mieszkańców Katowic na pewno się do tej polecajki dołączy.

Po pysznym obiadku czas na deser, ale dobrze się składa, bo tu obok w Mint lody od serca mają pyszne lody. Spróbujcie koniecznie pistacjowych z chrupiącymi drobinkami pistacji.


Najedzeni możemy podziwiać architekturę głównej ulicy miasta, która również przeszła sporą metamorfozę. Aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś była to szemrana dzielnica pełna prostytutek i meneli. W reputacji nie pomógł nawet znajdujący się na końcu ulicy kościół Mariacki, od którego ulica wzięła nazwę (jak dobrze jednak, że nie od meneli).


Architektura Mariackiej jest dosyć zróżnicowana. Znajdziecie tu budynki nijakie i nadszarpnięte zębem czasu, ale też okazałe kamienice, niektóre z ciekawą historią. Pod numerem 1 kiedyś mieściła się na przykład elegancka kawiarnia Kaiser Cafe, przemianowana potem na Astorię, a pod 13-tką w okresie międzywojennym działał nawet konsulat brazylijski! Zaintrygowana tematem znalazłam info, że przed II wojną światową w Katowicach było aż 16 konsulatów. Dziś zresztą jest ich tyle samo, wszystkie honorowe.

Spacerując, warto zajrzeć też w boczne uliczki. Wszędzie mnóstwo ciekawych knajpek i klubów otwartych do późnych godzin nocnych. Z boku w okolicach numeru 25 znajdziecie akcent krakowski, czyli mural Zbyszka Wodeckiego. To ciekawe zresztą, jak ten nie do końca doceniany za życia artysta, stał się popularny po śmierci i jak wiele jego murali znaleźć można w całej Polsce. Nawet w Gdańsku, o którym poczytać możecie 🔍 tutaj i który też ma swoją zjawiskową ulicę Mariacką 😊.


Skręcamy w ulicę Francuską, która sama w sobie też jest bardzo ciekawa, ale ja chcę Wam teraz pokazać prawdziwą katowicką perełkę. To Akademia Muzyczna im. Karola Szymanowskiego i znajdujące się tuż obok Centrum Nauki i Edukacji muzycznej “Symfonia”.


Katowicka Akademia Muzyczna to marka sama w sobie istniejąca od lat trzydziestych ubiegłego wieku, która wykształciła rzesze znanych artystów. Wśród nich są takie nazwiska jak Wojciech Kilar, Krystian Zimerman, Piotr Beczała, Stanisław Soyka, Krystyna Prońko, a z młodszego pokolenia Tomasz Organek, Kasia Cerekwicka czy wreszcie mój ulubiony Kuba Badach.


Kto zna to miejsce sprzed lat, znów będzie w szoku, bo neogotycka część akademii została połączona z nowoczesnymi budynkiem centrum muzyki. Całość robi niesamowite wrażenie. Nie zaskoczę już chyba, kiedy powiem, że to kolejny udany projekt pracowni Tomasza Koniora. Koniecznie wejdźcie do środka. Tu nie ma turystów, a przy odrobinie szczęścia będziecie tylko Wy, to piękne wnętrze i muzyka dobiegająca z sal ćwiczeń. Koniecznie zamówcie kawę i ciastko w tutejszym bistro (w niedzielę nieczynne), a potem poszwendajcie się po pustych korytarzach żywcem wyjętych z Harrego Pottera. Dla zainteresowanych dodam, że w budynku znajduje się też Muzeum Organów, a przy odrobinie szczęścia można się załapać na darmowe koncerty akademii. Warto więc śledzić stronę internetową tej instytucji.


Ta część miasta, po drugiej stronie torów kolejowych, które dzielą Katowice na dwie połówki, jest może mniej reprezentacyjna, ale miłośnicy architektury modernistycznej będą zachwyceni. Tu bowiem jest największe zagęszczenie obiektów, które zalicza się do tak zwanej “katowickiej moderny”. Miasto opracowało nawet specjalny szlak, którym można się poruszać. Link wrzucam 🔍 tutaj, a tymczasem pokażę Wam najciekawsze budynki.

Zacznijmy od gmachu dawnego Sejmu Śląskiego. Nie będę Wam opowiadać o historii Katowic. Tę możecie poznać w znajdującym się tuż obok Akademii Muzycznej niewielkim Muzeum Historii Katowic, ale wspomnieć muszę, że w okresie międzywojennym, po plebiscycie i trzech powstaniach śląskich, część terenów Górnego Śląska przyłączonych do Polski zyskało praktycznie pełną autonomię. Stąd budowa imponującego budynku Sejmu, który miał w symboliczny sposób podkreślić niezależność i bogactwo przemysłowe regionu.


Mieli rozmach … ciśnie mi się na usta, kiedy próbuję obejść budynek dookoła, szukając fajnego kadru. No ale, w sumie, kto bogatemu zabroni. Wybudowany w 1932 roku sejm był w tym czasie największym budynkiem w Polsce. Posiada ponad 600 pokoi, 1300 okien do umycia, a obwód korytarza na każdym piętrze mógłby służyć za bieżnię lekkoatletyczną. Do tego w podziemiach kiedyś znajdował się skarbiec pełen złota.

A na te wszystkie cuda patrzy sobie spokojnie Wojciech Korfanty, zwycięski przywódca powstań śląskich. Postać kontrowersyjna, ale dla Śląska bardzo ważna, bez której pewnie inaczej by to wszystko wyglądało.


Idąc szlakiem moderny, mijam kolejne budynki, żeby dotrzeć do ulicy Żwirki i Wigury, gdzie w 1934 roku stanął pierwszy w Polsce “drapacz chmur”. Trochę na złość Niemcom, w ramach gospodarczej rywalizacji, Polacy postanowili zastosować znaną rodzimą zasadę “postaw się, a zastaw się” i przez rok Katowice wyprzedzały nawet Warszawę w kategorii najwyższego wieżowca. Na pragmatycznych Niemcach nie zrobiliśmy wielkiego wrażenia, ale legenda jest. Nie spodziewajcie się jednak jakiejś budowlanej potęgi. Choć na owe czasy był to szczyt myśli technicznej, dziś trzeba się mocno rozglądać, żeby nie przegapić naszego zaledwie czternastopiętrowego “drapusia”, który w zestawieniu z pobliskim kościołem wygląda conajmniej skromnie.


Na dachu Drapacza Chmur był kiedyś dostępny taras widokowy, ale chyba już nie jest. Niezły widok na Katowice macie jednak całkiem niedaleko. Wystarczy cofnąć się parę kroków pod katowicki Panteon. A właściwie pod Archikatedrę Chrystusa Króla, gdzie z góry rozpościera się całkiem fajna panorama miasta.


Archikatedra jest równie monumentalna jak budynek Sejmu Śląskiego. Tyle, że jej budowa trwała znacznie dłużej, a skończyła się dopiero 10 lat po wojnie, bo komuchy z klerem nie mogły się dogadać co do wysokości kopuły. Władza ludowa postawiła jednak na swoim, stąd kopułę ledwo widać zza fasady. A miało być okazale jak u Świętego Piotra w Rzymie 😜.

Przepastne podziemia kościoła kryją w sobie bardzo ciekawe muzeum, czyli wspomniany właśnie Panteon Górnośląski. Miejsce przede wszystkim dla mieszkańców regionu, ale każdy może tu odkryć kawałek śląskiej historii i osobistości ogólnie znane i szanowane takie jak Zbigniew Religa czy Franciszek Pieczka. Muzeum jest bardzo nowoczesne, multimedialne i merytoryczne, choć nie da się do końca zapomnieć, że kuratelę sprawuje nad nim jednak katolicka instytucja. Dla mnie to żaden problem, ale wolę uprzedzić.


Po zwiedzaniu Panteonu, zajrzyjcie koniecznie do znajdującej się dosłownie na przeciwko Żurowni. Miejscówka polecona przez znana mi mieszkankę Katowic. Strzał w dziesiątkę jeśli chcecie spróbować dobrej kuchni śląskiej: karminadle, kulebele, hajer, szpajza. Wszystko brzmi tu egzotycznie mimo, że to tylko 80 km od Krakowa. Jedyna znana rzecz to żur, doskonały oczywiście


W Panteonie Górnośląskim nie mogło zabraknąć opowieści o górnikach z kopalni Wujek, ale jeśli jesteście w Katowicach dłużej niż jeden dzień, to koniecznie zaplanujcie sobie czas na odwiedzenia Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności, które otwarto właśnie w budynkach kopalni. To jedno z najlepszych i najnowocześniejszych muzeów jakie ostatnio odwiedziłam. Zanurzycie się tu totalnie w klimaty PRL, poczujecie dreszcz emocji związany ze stanem wojennym i tragedią 9 górników zamordowanych podczas strajku w kopalni w 1981 roku.


Jak widać to nie są wcale tak odległe czasy. Żyją jeszcze świadkowie tych wydarzeń i macie możliwość ich poznać. We wtorki i czwartki oraz pierwsze soboty miesiąca po wystawie oprowadzi Was nikt inny jak pan Stanisław Płatek jeden z przywódców strajku. Oby zdrowie dopisywało mu jak najdłużej, bo to było jedno z najbardziej niesamowitych spotkań w moim życiu. Żeby jeszcze lepiej poczuć klimat, przed wizytą obejrzyjcie film “Śmierć jak kromka chleba” Kazimierza Kutza, będzie mieli o czym rozmawiać z panem Stanisławem 😊.
 

Kopalnia Wujek jak i pozostałe atrakcje Katowic, które warto zobaczyć, znajdują się nieco poza centrum. Samochód będzie więc najwygodniejszą opcją, choć ja poruszałam się komunikacją miejską i też nie było źle. Jedźmy zatem do jednego z najbardziej emblematycznych miejsc w Katowicach, czyli do osiedla Nikiszowiec. To najbardziej znane osiedle robotnicze w Polsce. Zbudowane na początku ubiegłego wieku dla rodzin górników z pobliskiej kopalni “Giesche” tworzy charakterystyczny kompleks budynków z surowej cegły wykończonej czerwonymi akcentami.


Spacer po Nikiszu to obowiązkowy punkt programu w Katowicach. Tu po prostu trzeba być. Posnuć się chwilę uliczkami osiedla, zajrzeć do neobarokowego kościoła św. Anny, zobaczyć kolorowe obrazy Teofila Ociepki w niewielkim muzeum w dawnym maglu, a na koniec rozsiąść się wygodnie przy stoliku w słynnym Cafe Byfyj i delektować pysznymi słodkościami z widokiem na główny plac Wolności. Ten niewielki, ale niezwykle uroczy zakątek Katowic zasługuje na osobny wpis, który na pewno powstanie niebawem.


W pobliżu Nikiszowca warto zajrzeć jeszcze do galerii Szyb Wilson, gdzie za darmo i bez tłumów obejrzycie kolekcję sztuki młodych artystów z regionu oraz do Fabryki Porcelany, gdzie rzecz jasna, króluje porcelana. Polecam wystawę o historii miejsca i firmowy sklep z piękną bogucicką porcelaną, którego pilnuje uroczy bebok. Na te figurki polować można w całym mieście. A w sklepie można kupić pamiątkowe kubki z podobizną różnych śląskich stworków. Od lat działa tu również restauracja Prodiż, która szczyci się pizzą wypiekaną w piecu z tym wielkim kominem, który widać na zdjęciu poniżej.


Nie można zapomnieć również o drugim osiedlu górniczym w Katowicach, czyli o Giszowcu. Zresztą to Giszowiec był pierwszy i zdecydowanie bardziej “luksusowy”. Osiedle białych domków z ogródkami w otoczeniu pięknego parku miało zachęcić górników do pracy w kopalni. Dziś pomiędzy domami wyrosły bloki, ale najstarszą część osiedla wciąż zachwyca kameralnym klimatem. Bardzo lubię to miejsce pełne spokoju i zieleni, gdzie czas jakby zatrzymał się w miejscu.


Będąc w Giszowcu korzystam z okazji i idę na spacer do znajdującego się tuż obok Lasu Murckowskiego.  W tym przepięknym rezerwacie przyrody znajdziecie mnóstwo ścieżek spacerowych i odetchniecie od miejskiej betonozy. Co ciekawe, możecie wejść tu najwyższe wzniesienie w mieście, czyli Wzgórze Wandy (352 m n.p.m.). Miejsce mocno zalesione, więc na spektakularne widoki nie ma co liczyć. Chyba, że udałoby Wam się wejść na górującą nad lasem wieżę pożarową. Mimo to czuję małą satysfakcję, bo Wzgórze Wandy zaliczane jest do Korony Województwa Śląskiego. Jakie inne szczyty można “zdobyc” w regionie, sprawdzić można 🔍 tutaj


Nie trzeba jednak dalekich wycieczek, by po trudach zwiedzania odpocząć w Katowicach na łonie natury. Niezwykłą enklawą zieleni niemal w środku miasta jest Dolina Trzech Stawów. W sumie to nie wiem dlaczego trzech, bo na mapie widzę ich co najmniej sześć, ale mniejsza o to. Miejsce jest bardzo fajne i widać, że mnóstwo mieszkańców spędza tu swój wolny czas. Nic dziwnego mają tu sporo atrakcji: kąpielisko, ścieżki rowerowe, skatepark, foodtracki. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego miejsca na zakończenie mojej katowickiej przygody. Zatem zostawiam Was z tym widokiem, a sama lecę po aperolka do Sztauwajerów. 😜.


Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!