SANTORINI - Internety nie kłamią


Spalone ramiona, zdarte kolano i obity tyłek to bilans mojego przedłużonego weekendu na Santorini. Niestety tak już mam, że zamiast z drinkiem w ręku z perspektywy basenu infinity podziwiać biało-niebieskie pejzaże tej najbardziej instagramowej greckiej wyspy, szukam szczęścia w wulkanicznym kurzu i podejrzanych zakamarkach. Jedno jest pewne, nudy nie ma. A o tym, co mimo wszystko udało mi się zobaczyć, chętnie Wam opowiem.

Santorini zwykle omijałam szerokim łukiem, głównie z powodów finansowych, ale także dlatego, że wyspa wydawała mi się tak kiczowato piękna, że z miejsca zakładałam, że na pewno się rozczaruję. Nie było więc sensu wydawać fortuny na niemiłe przeżycia. Kiedy jednak tanie linie zaczęły kusić niskimi cenami i bezpośrednim połączeniem z Krakowa, postanowiłam jednak dać sobie i wyspie szansę na bliższe poznanie.

No dobrze, muszę przyznać, że internety nie kłamią, a wyspa w wielu miejscach wygląda dokładnie jak na instagramowych zdjęciach. Śnieżnobiałe domki, kopuły w kolorze ultramaryny i kwitnące na różowo bugenwilie to najbardziej powszechny widoczek. Nie znaczy to oczywiście, że wszędzie jest zjawiskowo pięknie. To przecież wyspa w południowej Europie, gdzie słońce spala ziemię na wiór, wiatr nie jest przychylny drzewom, a ludzie nie mają potrzeby ani siły, żeby żyć w świecie jak z obrazka. Mimo to, można się w Santorini rozsmakować, ba, nawet zakochać na zabój można. Ostrzegam 😜.


Po najpiękniejsze widoki jedziemy oczywiście do miasteczka Oia. Korzystamy z publicznych autobusów, które dość sprawnie poruszają się po wyspie. To, co mnie zaskoczyło to punktualność. Być może powodem jest specyficzna organizacja pracy kierowców. Zauważyłam, że zawsze pracują we dwójkę: jeden kieruje pojazdem, drugi, już podczas jazdy, sprzedaje bilety. Zadanie nie łatwe, bo w autobusach jest zwykle bardzo tłoczno. W drodze do Oia kierowcy dopychali ludzi kolanem, przekonując jednocześnie, że pojazd jest “Not full, not full”. Jeśli zatem nie lubicie tłoku, pozostaje Wam wynająć samochód. Ruch spory, ale drogi nie są najgorsze, więc nawet niezbyt wprawny kierowca da radę, pod warunkiem, że nie będzie chciał forsować najwyższego punktu na Santorini, czyli Mesa Vouno. Ciekawą opcją są również wszechobecne quady i skutery. Najgorzej mają piesi, bo na wyspie nie ma poboczy, a i pasów jak na lekarstwo.


Po dwudziestu minutach docieramy z Firy do Oia. Miasteczko faktycznie jest prześlicznie położone. Kaskada białych domków, poprzetykana niebieskimi kopułami kościołów niemalże spływa do wód Morza Egejskiego. Wąskie uliczki wiją się pośród uroczych hotelików, sklepów z pamiątkami i widokowych restauracji.


Niespieszny spacer po miasteczku jest już atrakcją samą w sobie, ale nie znaczy to, że nie ma tu ciekawych rzeczy do odkrycia. Centrum miasteczka stanowi niewielki rynek, na którym dumnie prezentuje się główna ortodoksyjna świątynia miasta, poświęcona… hymnowi na cześć Matki Boskiej, która w średniowieczu uratowała Konstantynopol przed najazdem wojsk perskich. Pieśń wychwalająca cudotwórczynię jest dla Grekokatolików tak ważna, że od momentu powstania w VII wieku śpiewana jest na stojąco, a jej imieniem, jak widać, nazywane są nawet kościoły.


Kościołów w Oia jest ponoć przeszło 70 i radują one oczy turystów charakterystycznymi niebieskimi kopułami. Każdy za punkt honoru przyjmuje zrobienie fotki przynajmniej z trzema okazami na raz. Ogromną kolejka sugeruje, że najlepsze spoty są z punktu oznaczonego na mapie jako 3 Domes Viewpoint. Ja jednak uważam, że szkoda czasu na stanie w tłumie turystów, jeśli za każdym rogiem jest jakiś piękny budynek. Ot choćby uroczy kościółek Św Jana Chrzciciela.


Co ciekawe, wiele kościołów na Santorini to świątynie prywatne. Wiąże się to z jednej strony z faktem, że rodziny marynarzy od wieków budowały kapliczki, by modlić się w nich za pomyślny powrót swoich bliskich z morza, ale ponoć także ze sporymi ulgami jakie można było uzyskać na obiekt kościelny. Często więc na jednej działce najpierw budowano kościół, a następnie dom, który dzięki temu również korzystał z niskich podatków. Nie ma jednak w życiu nic za darmo, dlatego zgodnie z tradycją raz do roku, właściciele świątyń mają obowiązek, w dniu patrona swojego kościoła, udostępnić go dla zwiedzających i na dodatek ugościć przybyszów suto zastawionym stołem. Zakładając, że najbardziej popularnym patronem na wyspie jest św. Mikołaj, pobyt w okolicach 6 grudnia wyjdzie Was taniej 😜.


Oia słynie również z urokliwych wiatraków. Zresztą nie tylko Oia. Jadąc w kierunku Perissy natkniecie się na całą “łąkę” wiatraków. Cyklady należą bowiem do niezwykłego wietrznych wysp (co odczuć można szczególnie po sezonie), mieszkańcy wykorzystywali więc siły natury do mielenia mąki między innymi na pyszne greckie pity. Dziś wiele z niqch zaadaptowano na luksusowe apartamenty tak jak najsłynniejszy z wiatraków w Oia, gdzie mieści się butikowy hotel Charisma Suites. Ceny niestety adekwatne do widoków za oknem.


Inną popularną formą noclegu na wyspie są wydrążone w skale domy. Caves, czyli jaskinie mają takie wzięcie wśród turystów, że władze objęły ich budowę specjalnym systemem pozwoleń, a mieszkańcy stylizują na jaskinie niemal każde cztery kąty. Niektóre z tych wymysłów są mega wypasione i położone w miejscach, gdzie podziwiać można najpiękniejsze widoki. Ot chociażby te szeregowe “jaskinie” w okolicy Imerovigli. Będąc w miasteczku Megalochori, o którym opowiadam w dalszej części wpisu, możecie w jednym z zaułków zobaczyć bardziej autentyczną wersję takiej jaskini. Kiedyś zamieszkana, dziś udostępniana za darmo, jako ciekawostka.


Wróćmy jednak do Oia. Dziś to ulubione miasteczko turystów, fotografów i artystów, ale dawniej była to zwyczajna osada rybaków i marynarzy. Namiastkę tego klimatu odnajdziecie w zatoczce Amoudi Bay i niewielkim Muzeum Morskim. Wśród muzealnych eksponatów jest trochę marynistycznej “pornografii” i nawet jeden akcent polski. W kolekcji zdjęć latarni morskich z całego świata, odnalazłam naszą latarnię z Helu.


Nie zaskoczę nikogo, pisząc, że ceny w Oia potrafią przyprawić o palpitacje serca. Warto jednak uważnie śledzić poszczególne cenniki, bo nie wszędzie jest aż tak drogo. Ceny w fast foodach takich jak na przykład Pitogyros są rozsądne, na piwko proponuję klimatyczną kawiarnię Meteor z widokiem na morze, a czekając na zachód słońca, koniecznie spróbujcie lodów pistacjowych od Lolita's Gelato.


Na zachód słońca najlepsze będą okolice zamku lub uliczki obok wiatraka. Jeśli w Oia jesteście w ramach wycieczki objazdowej, broń Boże nie wierzcie kierowcom, którzy mówią, że najlepszy widok jest przy hotelu za autokarem. Fakt, sporo ludzi ucieka przed tłumami na koniec cypla. Słońce mamy tu jak na dłoni, ale z romantyczną fotką trzeba się nieco nakombinować i wcisnąć między zaparkowane samochody, a kosze na śmieci. Brrr…


Zamarzyło mi się, żeby z Oia do Firy wrócić “deptakiem wzdłuż morza”. Ten spacer niemal przypłaciłam przyjaźnią. Moja bratnia dusza Monia, do końca wyjazdu pozostała nerwowa i nieufna. I słusznie, bo zafundowałam jej ponad czterogodzinny trekking w pełnym słońcu po niezbyt przyjaznym terenie. Fakt, zaczęło się jak należy od promenady w Oia, ale bardzo szybko trasa zmieniła się w pnący się w górę kamienisty hiking trail. Nie pomogły cudne widoki. Kiedy nie jesteś odpowiednio ubrany i nie masz zapasu wody, a słońce pali niemiłosiernie, nic nie będzie Cię zachwycać. Do tego zamiast na morze, przez pół drogi trzeba uważnie patrzeć pod nogi. Trasa sama w sobie nie jest bardzo wymagająca, ale wulkaniczny żwir łatwo się osuwa i trze skórę jak pumeks. Moje kolana i lewy pośladek coś o tym wiedzą.

Piszę to, aby uczciwie Was ostrzec, ale nie zniechęcać, bo wycieczka faktycznie jest piękna. Nie wierzcie jednak mapie, która podaje, że trasę można przejść w dwie i pół godziny, ani blogerom, którzy powtarzają bzdury po innych, którzy nigdy tam nie byli.


Jeśli nie macie odpowiedniego obuwia, możecie mimo to uszczknąć nieco piękna nadmorskich widoków, idąc z Firy do Skaros Rock. To ostatni i najłatwiejszy odcinek opisywanej powyżej trasy, który na siłę faktycznie nazwać można deptakiem. Wokół nas urocze kawiarenki i luksusowe hotele z tarasami i basenami z turkusową wodą. Odcinek między Firą, a Imerovigli to również idealne miejsce na wybór noclegu z obłędnym widokiem na zanurzoną w wodach morza Egejskiego kalderę. Zachęcam do buszowania po stronach z zakwaterowaniem, bo ceny są naprawdę zróżnicowane i nie wszystkie hotele kosztują fortunę, a pobyt właśnie tutaj sprawi, że Wasze greckie wakacje będą miały wyjątkowy, santoryński klimat.


Ja niestety popełniłam ten błąd, że wynajęłam hotelik w mało atrakcyjnej lokalizacji, bo zależało mi na bliskości dworca autobusowego w Firze, skąd miałyśmy dogodny punkt wypadowy w różne strony wyspy. Stolica Santorini nie jest dużym miastem, ale bardzo zagęszczonym i głośnym. Warto o tym pamiętać i upewnić się, że Wasz hotel nie znajduje się tuż przy ulicy. Ruch jak w Rzymie gwarantowany nawet o trzeciej nad ranem.


Główne miasto Santorini ma swój urok i na pewno spodoba się tym, którzy lubią kawiarniane życie z pięknymi widokami od strony morza. Klimatem przypomina trochę Oia, ale jest mniej dopieszczone, a przez to bardziej autentyczne. Słynie z bujnego nocnego życia, które może okazać się jednak traumą o poranku. Sama ze zdziwieniem odkryłam, że świt to nie czas na spacery po mieście tylko pucowanie uliczek z ludzkich wymiocin oraz końskich lub może raczej oślich odchodów. Radzę więc zostać dłużej na tarasie w hotelu i dać chłopakom spokojnie posprzątać 😜.


W Firze dla zwiedzających jest kilka ciekawych kościołów z katedrą św. Jana Chrzciciela na czele i słynnymi Three Bells of Fira na cerkwi Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Zdecydowanie najciekawszym miejscem jest jednak niewielkie Muzeum Archeologiczne dawnej Thery, które wprowadza nas w niezwykle ciekawą historię wyspy.


Thera zwana dzisiaj Santorini od imienia św. Ireny jest wyspą wulkaniczną, której kształt nadała katastrofa sprzed tysięcy lat. Seria wybuchów, z których największy miał miejsce 1600 lat p.n.e. rozerwał wyspę na kawałki i sprawił, że jej środek zapadł się do morza, tworząc największą w Europie kalderę o średnicy 10 km.

Wystające elementy dawnej wyspy tworzą dziś archipelag Santorini. Główna wyspa sąsiaduje z wysepkami Aspronisi, Thirasia, Palea Kameni, Nea Kameni. Z portu w Firze organizowane są rejsy, w ramach których można zobaczyć czynny wulkan na Nea Kameni, a także popływać w ciepłych źródłach.

Szacuje się, że wybuch wulkanu na Santorini miał siłę rażenia 4 bomb atomowych spuszczonych na Hiroszimę w czasie II wojny światowej. A gigantyczne tsunami wywołane przez eksplozję było przyczyną upadku kultury minojskiej na znajdującej się w odległości 150 km wyspie Krecie.


Naukowcy są zresztą zdania, że podobnie rozwinięta kultura istniała przed wybuchem również na Santorini. Dowodem na to są wykopaliska w Akrotiri, gdzie w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku odkopano spod lawy część kilku tysięcznego miasta. Neolityczna metropolia miała kilkupiętrowe domy, bogato zdobione freskami, których wyposażenie możemy podziwiać w muzeum w Firze, a także rozwinięty system kanalizacji. W niektórych domach w łazienkach płynęła nawet ciepła woda ze źródeł termalnych! Miasto prawdopodobnie zarządzanie było przez niezwykle mądrych ludzi, którzy przewidzieli katastrofę i tuż przed wybuchem ewakuowali wszystkich mieszkańców. W santoryńskich pompejach nie znaleziono bowiem ani jednego ludzkiego ciała!


Niezwykłe ruiny z Akrotiri, tajemnicze zniknięcie mieszkańców miasta daje pole do snucia różnych teorii. Jedna z nich upatruje w neolitycznej przeszłości Santorini śladów zaginionej Atlantydy. Mit jakże grecki, rozpalony w wyobraźni ludzkości przez Platona, który jako pierwszy wspomina o rozwiniętej cywilizacji zniszczonej przez serię trzęsień ziemi i zatopionej przez wody morskie. Na Santorini wszystko się zgadza, choć oczywiście miejsc, które równie dobrze wpisują się w tę mitologię jest dużo więcej. W samej Europie jest chociażby Gibraltar z opisywanymi przez Platona słupami Heraklesa, o których poczytać możecie 🔍 tutaj czy megalityczne świątynie na Malcie, o których piszę 🔍 tutaj. Na świecie ślady Atlantydy prowadzą między innymi w okolice Trójkąta Bermudzkiego, a nawet na Grenlandię.


Muzeum Zaginionej Atlantydy w okolicach Megalochori pięknie łączy ze sobą historię wyspy i platońską mitologię. To idealny pomysł na interaktywną zabawę dla całej rodziny. Jest nawet odrobina emocji podczas projekcji filmu XD. Cena nie jest najniższa, ale polecam gorąco. Będziecie zadowoleni i na chwilkę uciekniecie przed palącym słońcem, jeśli Wasz pobyt na wyspie przypada na miesiące letnie.


Będąc w pobliżu koniecznie zajrzyjcie do wspomnianego Megalochori. To według mnie jedno z najładniejszych miasteczek na wyspie, a nie mniej ciekawe niż odwiedzane tłumnie pobliskie Emporio.


W Megalochori jest trochę mniej turystów i więcej odrapanych ścian nadających miasteczku urokliwej autentyczności. Na niewielkim rynku kilka fajnie wyglądających tawern. Miasteczko słynie z urokliwych dzwonnic kościelnych, przy których turyści chętnie robią sobie instagramowe fotki. Jak widać, ja też nie mogłam się powstrzymać, by nie uwiecznić tej najbardziej charakterystycznej. Omijajcie jednak szerokim łukiem znajdującą się tuż obok tawernę. Traditional Kafeneio Megalochori to najgorsza knajpa, w jakiej byłam na wyspie. Na śniadanie dostałyśmy drogie, gumowe ciasto filo, a do tego lurowatą kawę z plastikową śmietanką, która z grecką tradycją niewiele miała wspólnego.


Jeśli macie więcej czasu, polecam za to wizytę w jednej z okolicznych winnic. W samym Megalochori winnica Gavalas, a na obrzeżach winnica Santo Wines. Ta ostatnia zlokalizowana jest bliziutko przecudnego Pirgos najstarszej osady na Santorini, do której też warto zajrzeć.


Santoryńskie wina należą do najstarszych i najlepszych w całej Grecji, a na ich wysoką jakość paradoksalnie wpływ miała erupcja wulkanu. Ogromne ilości pyłu wulkanicznego, pumeksu, piasku stworzyły nowy, unikatowy skład gleby. Na wyspie uprawia się 5 głównych gatunków winogron, a najbardziej powszechna jest biała odmiana Assýrtiko, z której robione są zarówno moje ulubione świeże, mineralne wina z lekką nutą cytrusów, jak i sztandarowe VinSanto. To ostatnie to właściwie likier otrzymywany z suszonych na słońcu winogron. Nazwa może kojarzyć się z Włochami, ale prawdopodobnie jest to po prostu zbitek słów Wino i Santoryn. Pięknie o winach santoryńskich pisze Wojciech Bońkowski na blogu Winicjatywy. Link znajdziecie 🔍 tutaj.


Oprócz wina wyspa słynie z upraw pistacji i pomidorków koktajlowych. Pierwszy raz widziałam na własne oczy drzewo pistacjowe, a i pomidorki są tu nietypowe, bo przypominają mi trochę miniaturkę odmiany znanej jako “bawole serce”. Mocno pomarszczone skondensowały pod czerwoną skórką kwintesencję pomidorowego smaku. Polecam gorąco jako dodatek do spanakopity.


Byłabym zapomniała o owocach morza. Grillowane ośmiornice i kalmary najlepiej smakują ponoć na wyspie Thirasia, gdzie do kuchni trafiają prosto z rybackiego kutra. Niestety nie było mi dane tego doświadczyć, a to, co jadłam w jednej z nadmorskich restauracji przy plaży w Perissie dalekie było od ideału. Nierówna kuchnia to z resztą mój największy zarzut do greckiej gastronomii. Drogo nie zawsze znaczy dobrze, tanie czasem może zaskoczyć jakością. Brak reguły w tym zakresie sprawia, że jedzenie bywa męcząca loterią. Na szczęście kiedy już nie mam siły na eksperymenty, zawsze pozostaje w odwodzie niezawodna sałatka grecka 😊.


Do Perissy czy Kamari jedzie się jednak głównie po to, aby poleżeć na plaży i popływać w morzu. Wschodnie i południowe wybrzeże to kilometry plaż z ciemnym wulkanicznym piaskiem. Wyjątkiem jest malownicza czerwona plaża w Akrotiri. Warto wziąć tę okolicę pod uwagę, jeśli zależy Wam na wakacjach niskobudżetowych i bardziej aktywnym wypoczynku. Nie będą Was tu rozpieszczać zjawiskowe zachody słońca, ale przyjazne ceny noclegów będą sporym pocieszeniem, a widok masywu Mesa Vouno skutecznie wyciszy Wasze wątpliwości.


Ta część Santorini udowadnia, że wyspa nie jest wyłącznie destynacją dla bogaczy, choć i tych nie brakuje. Biorąc pod uwagę relatywnie niedrogie loty, zróżnicowane ceny noclegów i wyżywienia, okazuje się, że ta grecka namiastka raju, jest wreszcie w zasięgu możliwości każdego z nas. Mam nadzieję, że udało mi się Was przekonać, a może nawet namówić, aby kolejne wakacje zaplanować właśnie tutaj. Nie zdziwię się jeśli okaże się, że wyjdzie Was to taniej niż wczasy w Świnoujściu. A poza tym, zawsze to jakieś nowe odkrycie. Spodoba Wam się, jestem pewna 😍.

Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

  1. Aga fantastyczny opis przeczytałam jednym tchem a drugi wykorzystam, żeby powiedzieć Tobie, że zdjęcie Twoje na tle kościoła w tej bordowej sukni przepiękne❤️...Dzięki za przemycone wskazówki co brać pod uwagę a na co uważać 💯👍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za wszystkie dobre słowa i komplementy. A co do zdjęcia na tle kościoła, ha, ha, też bardzo je lubię. No i kiecka z ciucholandu kupiona specjalnie pod kolor greckich bugenwilli sprawdziła się idealnie 😄.

      Usuń
  2. Dzień dobry, jak zwykle z przyjemnością przeczytałam artykuł o Santorini, chociaż już byłam dwa lata temu i to wszystko widziałam i prawdą jest, że wyspa piękna, nie ma żadnego rozczarowania. Widzę na zdjęciach dokładnie naszą plażę w Perissa. Widoki w Oia i Fira niezapomniane i niesamowite. Myśmy jeszcze były dwa razy na degustacji win w winnicach na klifie z cudownymi zachodami słońca.
    A co do bugenvilli, które uwielbiam, to teraz w czerwcu byłam na Costa Smerelda i takiej ilości naraz bugenvilli i oleandrów, to nie widziałam nigdzie.
    Pozdrawiam z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baaardzo mi miło, również serdecznie pozdrawiam w naszego kochanego miasta 😊. Jak widać świat jest pełen pięknych miejsc, a Santorini jest tylko jednym z nich. Wielu wspaniałych podróży życzę 😊.

      Usuń

Prześlij komentarz

Obserwuj Instagram!