Wspaniałą pogoda, piękne krajobrazy, wciągająca historia i wbrew pozorom całkiem niezle jedzenie. Tak mogę jednym zdaniem opisać Maltę i zachęcić Was do odwiedzenia tej niezwykłej wyspy. Choć muszę przyznać, że po ilości Polaków na ulicach Valletty, przekonywać Was za bardzo nie muszę, bo jest to w ostatnim czasie jeden z najbardziej popularnych kierunków, a niezliczone atrakcje sprawiają, że jest tu co robić o każdej porze roku.
Mam takie podejrzenie, że na popularność Malty wśród naszych rodaków wpływ mogła mieć sympatyczna para blogerów z Podkarpacia prowadząca blog Rude i Czarne. Ponieważ sama jestem ich wieloletnią fanką, wpis o Malcie zacznę od lokowania produktu. Karolina i Piotrek, którzy przez zasiedzenie są już prawie Maltańczykami, wydali serię najlepszych i najbardziej obszernych e-booków o całym archipelagu jakie miałam przyjemność czytać. Jeśli zatem planujecie podróż w te rejony, warto zainwestować w ich przewodniki lub chociażby zajrzeć na bloga, gdzie znajdziecie mnóstwo wnikliwej wiedzy, ciekawostek i praktycznych porad.Długo zastanawiałam się, czy jest sens pisać o Malcie, kiedy inni już dawno to zrobili i to dużo lepiej ode mnie. Chcę wierzyć jednak, że to, co tak fascynuje nas w podróżniczych opowieściach, to nie encyklopedyczne fakty, a osobiste doświadczenie, które sprawia, że każda podróż jest wyjątkowa. Moja też. Jeśli zatem jesteście ciekawi Malty moimi oczami zapraszam do dalszej lektury. Skupię się na tym, co mnie zaskoczyło i urzekło i co według mnie warto zrobić, by poczuć klimat wyspy i przeżyć jedną z najciekawszych podróżniczych przygód.
1. Zamieszkaj w Valletcie
Wiadomo, że wybór noclegu na Malcie będzie uzależniony od tego z kim jedziecie, jakie macie wakacyjne plany i oczywiście jakim budżetem dysponujecie. Oferta hotelowa na wyspie jest ogromna i można trafić naprawdę na niesamowite promocje. Dużą popularnością wśród turystów cieszą się okolice St Julians i jest to na pewno korzystna opcja dla rodzin z dziećmi i wszystkich, którzy lubią cieszyć się urokami nadmorskich kurortów. Lubiącym ciszę i spokój polecam wyspę Gozo, tym bardziej, że można załapać się na dofinansowanie od maltańskiego rządu, a wakacje spędzić naprawdę w wielkim stylu w jednej z gozitańskich rezydencji, które znajdziecie 🔍 tutaj.Jeśli jednak interesuje Was bardziej kultura i chcielibyście poczuć się jak prawdziwy Maltańczyk, na swój pobyt wybierzcie Vallettę. Już u bram miasta zauważycie na pewno charakterystyczne kamienice z balkonami zwanymi gallariji. Te różnokolorowe, drewniane dobudówki są inspirowane obecną na Malcie kulturą arabską. Co ciekawe z historycznych faktów nie wynika, żeby Muzułmanie rządzili na wyspie jakoś szczególnie dłużej niż Fenicjanie, Rzymianie czy Normanowie. Mimo to, wpływy arabskie widoczne są w specyficznej architekturze, a nade wszystko w lokalnym języku będącym mieszanką tunezyjskiego z sycylijskim stąd też egzotyczne i trudne do wymówienia nazwy.
Modę na kolorowe balkony zapoczątkował Wielki Mistrz Maltański Jean de la Valette w XVI wieku. Najbardziej okazały balkon zdobi jego pałac. W XVIII wieku wraz z bogaceniem się ludności Malty, arystokratyczne rody prześcigały się w budowaniu coraz piękniejszych barokowych gallariji. Można je podziwiać do dziś, spacerując nie tylko po Valletcie, ale także po uliczkach maltańskiego Trójmiasta czy Sliemy. A jak wyglądało codzienne życie arystokracji na Malcie zobaczyć można w muzeum Casa Rocca Piccola. Polecam gorąco, bo wnętrza tej kamienicy są zachwycające.
I mnie zamarzyło się mieszkanko z gallariją. Niekoniecznie tak szykowne jak Casa Rocca Piccola, ale choćby z namiastką lokalnego kolorytu. Okazuje się, że znalezienie takiego lokum nie jest wcale takie trudne. Ja swoje znalazłam tutaj i oprócz balkonu na dachu kamienicy był jeszcze wspólny taras z widokiem na miasto, a zza winkla wystawała olbrzymia kopuła bazyliki Matki Bożej z Góry Karmel. odbudowanej w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku po zniszczeniach wojennych. Przyznacie, że jej charakterystyczną sylwetkę nie można pomylić z żadną inną, w tym mieście.
2. Poddaj się eksperymentom
Malta Experience, Mdina Experience. Gdzie nie trafiamy tam chcą na nas “eksperymentować”. Mam wrażenie, że Maltańczycy kochają ten właśnie rodzaj przekazu, próbując zanurzyć nas niejako w swojej kulturze i historii. I to jest bardzo przyjemna forma, od której warto rozpocząć poznawanie wyspy. Malta Experience to filmowa opowieść o Malcie, którą zobaczyć można w Forcie Saint Elmo. Pokaz połączony jest ze zwiedzaniem najstarszego szpitala na wyspie i to jest dopiero niezwykłe doświadczenie. Sacra Infirmeria był w swoim czasie największym i najbardziej nowoczesnym, a prawdopodobnie również najbardziej luksusowym szpitalem na świecie. Główna sala mierzy 155 metrów długości, a każdy chory miał tu własną ubikację, wyposażoną w kanalizację z odpływem do morza. Do tego zastosowano tu niezwykły system wentylacji, który wraz ze świeżym powietrzem “rozpylał” w pomieszczeniu zapach mandarynek z ogrodu znajdującego się na wewnętrznym dziedzińcu. Co więcej szpital zapewniał chorym doskonale wyżywienie. Posiłki podawano dwa razy dziennie na srebrnej zastawie, a do kolacji serwowano nawet sycylijskie wino!Joannici od zawsze znani byli jako zakon szpitalników, który miał ogromne doświadczenie w opiece nad chorymi pielgrzymami i którego wkład we współczesną medycynę jest nie do przecenienia. W Sacra Infirmeria dokonywano wszelkiego typu zabiegów od klasycznych amputacji kończyn, po trepanacje czaszki. Do szpitala przyjmowano wszystkich bez względu na status społeczny, wiarę i narodowość pod warunkiem, że pacjent był mężczyzną. Szpital przewidział wprawdzie osobny budynek dla kobiet, ale prawda jest taka, że niewiasty w tych czasach zwykle chorowały i umierały w zaciszu domowym.
Sacra Infirmeria działała prężnie praktycznie do czasu istnienia zakonu na Malcie, czyli do czasu przejęcia wyspy przez Napoleona Bonaparte w 1789 roku. Medyczne tradycje odżyły na nowo w czasie I Wojny Światowej kiedy to na Malcie pod rządami Brytyjczyków, przebywało więcej chorych niż mieszkańców. To wtedy wyspę nazywano “pielęgniarką Europy”. Dziś olbrzymi pusty hol jest częścią Centrum Konferencyjnego, a po dawnych gospodarzach pozostały jedynie charakterystyczne ośmioramienne Maltańskie Krzyże, które są dziś godłem i dumą Malty.
3. Poznaj czarną owcę zakonu maltańskiego
Z kształtem Maltańskiego Krzyża łączy się kilka teorii. Najbardziej rozpowszechniona mówi, że ramiona symbolizują osiem cnót rycerskich lub głównych języków, a właściwie narodowości, z których wywodzili się Kawalerowie Maltańscy. Mnie najbardziej podoba się jednak tłumaczenie zgoła odwrotne, że to siedem grzechów głównych jakich dopuszczali się nie do końca święci zakonnicy od morderstw po pijaństwo i rozpustę. Ósmy koniec był na zapas i symbolizować miał grzechy jeszcze nie popełnione, które żądnym przygód joannitom mogły się przecież przytrafić w każdej chwili.Członkowie Zakonu Maltańskiego aniołami nie byli, ale nawet wśród łobuzów, może się trafić arcyłobuz. A kiedy na dodatek nikczemnik ten ma przychylność Wielkiego Mistrza i talent Caravaggia robi się naprawdę ciekawie. Michelangelo Merisi da Caravaggio, przybywa na Maltę w 1607 roku po ucieczce z Rzymu, a właściwie z Neapolu, gdzie bogaci mecenasi ukrywali go, po tym jak w jednej z podrzędnych karczm wiecznego miasta zabił człowieka. Zbrodnia była wprawdzie przypadkowa, ale malarz od dawna znany był nie tylko za sprawą swoich kontrowersyjnych dzieł, ale także awanturniczego stylu życia. Papież wreszcie nie wytrzymał i posłał za nim list gończy.
Łotr, awanturnik, hazardzista, obrazoburca, a może nawet homoseksualista, co w tamtych czasach było grzechem, miał niezwykłą umiejętność wkupiania się w łaski możnych tego świata, którzy skutecznie chronili go przed prawem. Wystarczyło namalowac zgrabny portrecik, ukryć to i owo słynnym światłocieniem i serce miękło jak kaczuszka. Podobnie rzecz miała się w przypadku wodza joannitów Wielkiego Mistrza Alofa de Wignacourt. Jeśli otworzycie wikipedię z jego nazwiskiem to właśnie portret Caravaggia zobaczycie w pierwszej kolejności. Obraz zrobił na Mistrzu tak wielkie wrażenie, że artysta, mimo swego plebejskiego pochodzenia i burzliwej przeszłości został członkiem Zakonu Maltańskiego i przynajmniej przez rok nazywany był Fra Michelangelo.
Fakt przyjęcia do tak prestiżowego bractwa był dla popapranego życiowo Caravaggia ogromnym honorem, radością, ale także nadzieją, że papież wybaczy mu dawne grzechy. To prawdopodobnie z powodu tej euforii, podpisał się na płótnie namalowanym w tym czasie dla Konkatedry św. Jana w Valletcie. Tyle że zrobił to na swój sposób, maczając pędzel w krwi płynącej z obciętej głowy Jana Chrzciciela. To jedyny podpisany przez artystę obraz, ale też wyjątkowa sytuacja, która nie trwała zbyt długo. Parę miesięcy później Caravaggio wdaje się w bójkę i rani innego kawalera maltańskiego, za co zostaje wtrącony do lochów twierdzy San Angelo w Birgu. Udaje mu się jednak uciec, zapewne z czyjąś pomocą i dotrzeć na Sycylię, gdzie umiera w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach.
Stojąc pośrodku Konkatedry aż w głowie mi się kręci od tej historii, ale może przede wszystkim od tego co mam przed oczami. Tak przepysznego baroku nie zobaczycie nigdzie na świecie. Jest tak pięknie i jednocześnie ciężko od złota, że szukam schronienia w zakrystii. Ale znikąd pomocy, bo to tu właśnie w absolutnej ciszy i surowości dopada mnie geniusz Caravaggia. Stoję jak wryta i chłonę brutalną rzeczywistość tej sceny, mimowolnie stając się jej częścią.
Kiedyś przeczytałam, że życie Caravaggia było tak mroczne jak cień na obrazach, a geniusz jego sztuki jaśniał jak światło, które malował. W tej jednej chwili, to właśnie zobaczyłam…
4. Zakochaj się w maltańskiej Venus
Jeśli myślicie, że spotkanie z twórczością Caravagga to max wrażeń metafizycznych, jakich można doświadczyć na Malcie, to grubo się mylicie. Największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie megalitycznej historii wyspy. Okazuje się, że niektóre z maltańskich świątyń są starsze od egipskich piramid czy brytyjskiego Stonehenge! Najstarszą świątynię znajdziecie na Gozo. Ggantija Temples to właściwie kompleks dwóch świątyni, których budowę datuje się na lata 3600 - 3200 p.n.e, co potwierdzałoby, że są to najstarsze wolnostojące budowle ziemi. Zadziwiające jest, że składają się one z olbrzymich głazów, ważących nawet 50 ton ustawione na wysokość 6 m, a podejrzewa się, że pierwotnie mogły być dużo wyższe. Kto je tu przyniósł, jaką techniką podnosił do góry, w czasach, gdy nie wynaleziono jeszcze koła? Na te pytania wciąż brak odpowiedzi.Tam gdzie nauka nie daje rady, tam kwitną legendy. Gozitańczycy wierzą, że świątynie zbudowali Giganci, a z ust do ust przekazywane są historie o odnalezionych 2,5 metrowych szkieletach ludzkich. Nazwa Ggantija nawiązuje właśnie tajemniczych olbrzymów. Szepcze się również o tym, że megalityczne świątynie na Malcie I Gozo mogą być pozostałościami po zatopionej Atlantydzie. Tym bardziej, że pod wodą też zdarza się odkryć cuda sprzed tysięcy lat, jak na przykład świątynia Gebel Gol-Bahar. Podwodny świat wokół Malty wciąż pozostaje nieodkryty, co czyni wyspę jeszcze bardziej fascynującą
Nazwa świątynie jest zresztą umowna. Do dziś bowiem nie wiadomo czemu służyły te tajemnicze budowle.? Czy były to miejsca kultu, cmentarze czy może obserwatoria astronomiczne? Najwięcej dowodów wskazuje na to, że faktycznie były to świątynie. Co ciekawe wiele teorii dowodzi, że Malta w czasach neolitu mogła być kulturą matriarchalną. Praktycznie wszystkie tutejsze świątynie mają charakterystyczne krągłe kształty, a w ich wnętrzach znaleziono ogromną ilość kobiecych figurek. Najcenniejsza z nich to kilkunastocentymetrowa figurka Śpiącej Wenus znalezionej w Hypogeum Ha Saflieni w miejscowości Paola. To jest w ogóle wyjątkowe miejsce, które serdecznie Wam polecam. Jako jedyne znajduje się całkowicie pod ziemią i na dodatek w samym centrum miasta. Przez dziesiątki lat ludzie mieszkali dosłownie na świątyni lub w tym wypadku raczej nekropolii, nie mając o tym zielonego pojęcia. Dopiero w 1902 roku przypadek sprawił, że podczas kopania nowej studni, robotnicy odkryli te niezwykle podziemia.
Hypogeum ma jakieś 5000 lat i rozciąga się na trzech poziomach, a jego konstrukcja dowodzi, że ówcześni mieszkańcy Malty nie tylko świetnie znali się na budownictwie, do perfekcji opanowując sztukę szlifowania i łączenia ze sobą wapiennych brył, ale mieli też ogromny zmysł artystyczny, o czym świadczy charakterystyczna ochrowa ornamentyka. Nieobca była im też akustyka. W Sali Wyroczni odkryto na przykład, że niskie dzięki, podobne do głosu męskiego, rezonują po wnętrzach, wysokie, kobiece tony, zanikają. Wszystkich tych ciekawostek dowiecie się podczas zwiedzania, choć zdobycie biletu łatwe nie jest. Ze względu na ograniczoną liczbę wejść, rezerwacji dokonywać trzeba na kilka tygodni do przodu, a bilet kosztuje 35 euro. Jeśli przegapicie termin, jest jeszcze opcja zakupu w punktach informacji turystycznej w Valletcie i na Gozo, ale bilet kosztuje wtedy 50 euro. Mimo to, uważam, że warto, bo to jeden z najciekawszych zabytków światowej klasy na Malcie. Jedyny minus jest taki, że nie można robić zdjęć, więc powyższa fotka jest z folderu reklamowego, a wirtualna wycieczkę po tym miejscu znajdziecie 🔍 tutaj.
To właśnie w Głównej Komnacie Hypogeum znaleziono figurkę Śpiącej Wenus, którą dziś podziwiać można w Muzeum Archeologicznym w Valletcie. Rzeźba ma nieco ponad 12 cm długości i przedstawia leżącą na boku kobietę. Jej pełne kształty wskazują na to, że może ona symbolizować boginię płodności. Jednak najbardziej zadziwiająca jest dla mnie ozdobna szata śpiącej damy. Czy to oznacza, że już 5000 tysięcy lat temu modne były plisowane spódnice? Nie mogę się na to napatrzeć. Muszę przyznać, że ta niewielka figurka sprzed tysięcy lat, pogrążona w błogim śnie, zrobiła na mnie większe wrażenie niż uśmiech Giocondy z paryskiego Luwru, a spokój jaki od niej bije, jest po prostu hipnotyczny. Spotkacie w muzeach na Malcie wiele podobnych figurek również zwanych Wenus w rozmiarach, pozycjach i kształtach, ale wierzcie mi królowa jest tylko jedna.
5. Wejdź pod ziemię i strzel z armaty
Jak widać pod ziemią na Malcie działy się rzeczy niezwykłe. Dotyczy to nie tylko czasów neolitu, ale nawet bardziej współczesnej nam historii. Patrząc na ilość podziemnych atrakcji, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w skałach wyspy wykuto alternatywną rzeczywistość, która rządziła się własnymi prawami.Symbolicznym miejscem na wyspie jest miejscowość Rabat, stanowiąca przedmiescia dawnej stolicy Malty Mdiny. I choć to Mdina przyciąga najwięcej turystów, Rabatu pominąć nie można, bo to właśnie tutaj znajduje się kolebka maltańskiego chrześcijaństwa. W rozdziale 28 Dziejów Apostolskich napisano, że łódź wioząca św, Pawła do Rzymu rozbiła się o skały wystające z morza.
“Po ocaleniu dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta. Tubylcy okazywali nam niespotykaną życzliwość; rozpalili ognisko i zgromadzili nas wszystkich przy nim, bo zaczął padać deszcz i zrobiło się zimno”. Jak podaje Biblia św Paweł spędził na Malcie 3 miesiące i wiele wskazuje na to, że były to właśnie okolice Mdiny i Rabatu, a skały o które się rozbił tworzą maleńką, niezamieszkałą wyspę nazwaną jego imieniem.
Grota św. Pawła znajduje się pod główną świątynią miasta, barokową bazyliką nazwaną oczywiście imieniem apostoła, ale wejść do niej można wyłącznie przez znajdujące się obok Muzeum Wignacourt. Oprócz groty, w cenie biletu jest również zwiedzanie schronów z II wojny światowej. Nie ukrywam, że byłam mocno podjarana możliwością zobaczenia miejsca, w którym przebywała kultowa postać chrześcijaństwa. Może nawet za bardzo, bo grota trochę mnie rozczarowała. Ciekawa jestem jakie wrażenie zrobi na Was.
W Rabacie pod ziemią spędzić można cały dzień, a dużo ciekawsze od groty św, Pawła wydają się być katakumby nazwane jego imieniem. A to nie wszystko. Jest jeszcze krypta św. Agaty, patronki Sycylii, która ukrywała się na wyspie przed cesarskim prześladowaniem i mniej znane katakumby św. Katalda oraz dziesiątki pomniejszych podziemnych grot i wczesnochrześcijańskich nekropolii.
Osoby pasjonujące się historią II Wojny Światowej powinny koniecznie wejść w podziemny świat Valletty. XVII wieczne schrony wybudowane jeszcze przez Zakon Maltański to majstersztyk i dowód na ogromną zapobiegliwość Joannitów. Podziemna sieć tuneli, studni i olbrzymich przestrzeni na przechowywanie zboża i innej żywności nie raz uratowała życie mieszkańcom Malty. Swego czasu pod ziemią funkcjonowała nawet kolej łącząca Vallettę z Mdiną. Odwiedzając takie miejsca nie można zapomnieć, że Malta jako strategiczny punkt na wojennej macie Europy była najbardziej bombardowanym miejscem na ziemi. W roku 1942 zanotowano tylko jeden dzień bez bombowych nalotów. Trzeba przyznać, że Brytyjczycy bronili Malty zaciekle, ale to jej mieszkańcy dali największy dowód męstwa i siły przetrwania, a dzięki podziemnym tunelom z 270 tysięcy ludności pozostałych na wyspie, śmierć poniosło niecałe 1500 osób.
Malta, podobnie jak maleńki Gibraltar, o którym przeczytać możecie 🔍 tutaj, nosi miano niezatapialnego lotniskowca, a na dowód uznania została odznaczona po wojnie Krzyżem Jerzego. To najwyższe cywilne odznaczenie w Zjednoczonym Królestwie nadawane jest za akty największego bohaterstwa lub najbardziej wyróżniającej się odwagi w warunkach skrajnego niebezpieczeństwa. Do dziś zbiorowo przyznano to wyróżnienie trzykrotnie. Ostatnio w 2021 roku otrzymała je brytyjska służba zdrowia za walkę z COVID-19.
Krzyż Jerzego dotarł na Maltę w 13 września 1942 roku, a następnie objechał każde miasteczko wyspy, żeby wszyscy mieszkańcy mogli zobaczyć nagrodę na własne oczy, Dziś George Cross ma swoje honorowe miejsce w Narodowym Muzeum Wojny w Valletcie oraz w lewym górnym rogu maltańskiej flagi.
I choć wojna dawno się skończyła to w Valletcie wciąż słychać strzały. Codziennie o godzinie 12.00 i 16.00, a czasem także o innej porze, gdy do portu wpływa jakiś duży pasażerski liniowiec, na dolnej płycie Upper Barrakka Garden, oddawane są uroczyste strzały armatnie. Widowisko jest niezwykle, bo oprócz całej celebry z tym związanej dym armatni unosi się nad jednym z najpiękniejszych widoków na port i znajdujące się po drugiej stronie maltańskie Trójmiasto, Warto zatem tak zaplanować pobyt w mieście, żeby móc być częścią tego wyjątkowego widowiska. Może nawet uda Wam się lepiej uchwycić moment wystrzału niż nam 😜.
6. Posłuchaj ciszy w Mdinie
Mdina, pierwsza stolica Malty przed Birgu i Vallettą, to jedno z najładniejszych i najbardziej zadbanych miejsc na Malcie. Spacerując wąskimi uliczkami miałam wrażenie, że ktoś przed chwilą czyścił je dla mnie mopem. Jak to możliwe, skoro to miasteczko odwiedza rocznie kilkaset tysięcy turystów. Ta sterylność sprawia, że miejsce jest jakby nieco odrealnione i bardziej przypomina skansen czy muzeum na świeżym powietrzu niż tętniące życiem miasto.Mdina jest fortecą położoną na wzgórzu, do której wchodzimy przez bramę główną. Starówka wyłączona jest z ruchu kołowego, co nie znaczy, że nie ma tu samochodów. Nieliczni mieszkańcy mają oczywiście prawo wjazdu, a do tego spotkacie tu również sporo dorożek, co mnie mieszkankę Krakowa, ogromnie na Malcie zdziwiło. Jest jednak w Mdinie sporo uliczek, gdzie za żadne skarby nawet koń się nie przeciśnie i te miejsca mają właśnie najwięcej uroku. To one sprawiają, że w tej niewielkiej osadzie paradoksalnie można zgubić się za dnia jak w jakimś skomplikowanym labiryncie. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam szwędać się bez celu właśnie w takich, bezludnych zaułkach.
Co nie znaczy, że w Mdinie nie ma atrakcji do zobaczenia. Jak najbardziej warto zajrzeć do katedry św. Pawła, Palazzo Falson, zwiedzić bardzo ciekawą multimedialną wystawę o Zakonie Maltańskim. Na pewno warto zatrzymać się na chwilę na Piazza del Bastione i z tutejszego tarasu podziwiać okolicę, zajrzeć do jednego z wielu sklepów z kolorowym szkłem i nade wszystko zrobić sobie kultową fotkę przy niebieskich drzwiach z kwitnącymi pnączami bugenwili.
Według wielu jednak Mdina nazywana także “miastem ciszy“ najciekawsza jest po zmroku. To wieczorami, gdy na ulicach nie ma już prawie nikogo, a życie niespełna trzystu mieszkańców toczy się za grubymi murami kamiennych domostw, miasto odkryje przed Wami swe prawdziwe, magicznie ciche oblicze. Nie znajdziecie tu głośnych barów ani dyskotek. Nie ma też zbyt wielu hoteli i sklepów. Jest tylko cisza i delikatne światełka lamp ulicznych. Bardzo żałuję, że nie starczyło nam czasu, ani siły na taką nocną eskapadę, ale Wam serdecznie polecam takie doświadczenie. Ponoć pół godziny spaceru w takiej kojącej aurze, działa jak najlepszy seans terapeutyczny.
7. Odkryj magicznego grzyba
To ostatnie zdanie oczywiście sama wymyśliłam, choć jestem przekonana, że to prawda. Jeśli jednak szukacie na Malcie innych sprawdzonych specyfików działających zbawiennie na zdrowie, to musimy wrócić na Gozo. To właśnie tam, w okolicy zatoki Dwejra z morza wyrasta najbardziej znana i w przeszłości najpilniej strzeżona skała w całym archipelagu. Fungus Rock sama wygląda trochę jak grzyb, ale znana jest głównie z rosnącej na niej tajemniczej, uzdrawiającej rośliny.
“Grzybek Maltański” odkryty został przez Joannitów, którzy jak wiemy, na medycynie znali się lepiej niż ktokolwiek inny. Według nich lista zalet jest prawie nieograniczona. “Grzybek” leczył udary, choroby weneryczne, nadciśnienie krwi, problemy żołądkowe. Uleczył ponoć rany samego Wielkiego Mistrza Jean’a de la Valette w czasie Wielkiego Oblężenia. Od tamtej pory roślina i miejsce, w którym rosła były pilnie strzeżonym skarbem zakonników. Kto ośmielił się potajemnie wspiąć na skalę, ten mógł skończyć żywot na galerach. Maltański grzybek stał się wizytówką zakonu i wysyłany był jako cenny dar koronowanym głowom ówczesnej Europy.
Dziś wiemy jednak, że to wcale nie żaden grzybek tylko bylina znana pod nazwą Cynomorium szkarłatne i znaleźć ją można w różnych częściach Malty, a także w innych miejscach na świecie. Właściwości lecznicze rośliny znane były Arabom od wieków i to prawdopodobnie od nich Maltańczycy przejęli tę wiedzę jeszcze w czasach, gdy działali w Jerozolimie. Wszechstronne właściwości cynomorium nie zostały potwierdzone naukowo, choć jej nieliczni zwolennicy uważają, że sprawdzi się świetnie jako środek antykoncepcyjny lub do wybielania zębów. Jedno i drugie sprawdzajcie na własną odpowiedzialność 😜.
Widok na Fungus Rock robi wrażenie i na pewno warto tu przyjechać pospacerować po nadmorskich skałach, zobaczyć pozostałości po Azure Window. Jednak jak całe Gozo, miejsce wywołało u mnie mieszane uczucia. Wystarczyło bowiem odwrócić się i przejść parę kroków, na przykład w kierunku centrum nurkowego, żeby zobaczyć zupełnie inny, niestety nie najpiękniejszy, świat. Inland Sea, uwierzcie, ładnie wygląda tylko z daleka. Szkoda, bo miejsce jak i cała wyspa ma ogromny potencjał, a to zwykle człowiek sprawia, że czasami wygląda jak zaniedbany śmietnik. Miejmy nadzieję, że z czasem sytuacja będzie się poprawiać, na chwile obecną, piszę jak jest, a raczej jak ja to widzę. Ciekawe, czy się ze mną zgodzicie.
8. Popłyń kolorową łódką Luzzu
Podobne kontrasty jak na Gozo spotkać można oczywiście w różnych częściach archipelagu. Dobrym przykładem z głównej wyspy jest na przykład wioska Marsaxlokk. Na zdjęciach idylliczny port z kolorowymi łódkami, w rzeczywistości dość przeciętne, żeby nie powiedzieć brzydkie, a na pewno przynajmniej po sezonie, zaniedbane miasteczko. Życie toczy się tu właściwie jedynie przy porcie, który jest bezsprzecznie urokliwy pod warunkiem, że nie przyjeżdżamy w niedzielę, kiedy wszyscy zjeżdżają tu na słynny targ rybny oraz, że patrzymy w kierunku kościoła Matki Bożej z Pompei, a nie odwrotnie na elektrownię Delimara. Mimo to, warto tu przyjechać, by z bliska zobaczyć kolorowe łódki Luzzu, które stały się wizerunkiem Malty.Mimo że rybołówstwo to zajęcie, którym Maltańczycy parają się od wieków kolorowe łódki Luzzu to wymysł z początku XX wieku. Wzorowane są prawdopodobnie na sycylijskich łajbach rybackich, ale są1 zdecydowanie bardziej podrasowane. Tradycyjne luzzu malowane są w kolorowe pasy zaczynając od czerwonobordowego, który miał odcinać się od koloru wody. Potem zwykle mamy niebieski, żółty, zielony, a czasem także przeróżne fantazyjne zdobienia. Najbardziej symboliczną częścią łodzi są wąsy (mustaćć). Malowane na okazałym kadłubie wskazywały kolorami z jakiej części wyspy pochodzą. Na przykład te z Marsaxlokk powinny mieć wąsy w kolorze ochrowo żółtym. Czarne wąsy oznaczają żałobę po śmierci bliskiej osoby.
Na wąsach odnaleźć możecie również charakterystyczną parę oczu. To z kolei zwyczaj bardzo stary pochodzący jeszcze z czasów fenickich. Oko Horusa znane z mitologii egipskiej jest symbolem zdrowia i ochrony. Malowane na dziobie mają wypatrywać niebezpieczeństw czyhających na rybaków wypływających w morze. Spacerując po nabrzeżu w Marsaxlokk, przyglądnijcie się łódkom uważnie, może Horus puści do Was oko. To byłby dobry znak.
W sezonie w Marsaxlokk bez problemu za parę euro możecie popłynąć Luzzu w krótki rejs po okolicy. Najczęściej dopłynięcie do malowniczej zatoczki St Peter’s pool. My nie mieliśmy takiej okazji, ale rejs inną tradycyjną maltańską łódką nadrobiliśmy płynąc z Valletty do Birgu. Dgħajsa to typowa łódka pasażerska, długa, zakończona z obu stron zadartymi do góry dziobami. Przeprawa łódką kosztowała nas 2 euro, ale rozmowa z jej właścicielem była bezcenna. Okazuje się, że to też rodzinny biznes przekazywany z pokolenia na pokolenie, a nasz rozmówca za dumę poczytywał sobie właśnie, że syn dostał od niego nową łódkę. Bo przecież dzieciom trzeba dawać wędkę, a nie rybę….
9. Spróbuj pastizzi i innych maltańskich specjałów
Ja tam jednak dobrą rybkę chętnie przyjmę, a najlepszą muszę przyznać zjedliśmy właśnie w Marsaxlokk. Spodziewałam się turystycznego szajsu, a dostaliśmy doskonałej jakości owoce morza i najlepszego tuńczyka jakiego kiedykolwiek jadłam. Malta słynie zresztą z naturalnych hodowli tej ryby, których największymi wielbicielami są Japończycy. 65% hodowli tuńczyka błękitnopłetwego trafia do kraju kwitnącej wiśni, gdzie ludzie są w stanie zapłacić za niego każde pieniądze. My zapłaciliśmy 25 euro za olbrzymią porcję lunchową i nie żałujemy ani centa.Kolejną bardzo popularną rybą na Malcie jest lampuka. Tak nazywa się tutaj doradę, która w przeciwieństwie do tuńczyka swój najlepszy czas ma po sezonie późną jesienią. Może dlatego właśnie tak bardzo smakował mi soczysty filet jedzony z widokiem na Birgu. Czasem nawet nie będziecie świadomi, że jecie lampukę, bo stanowi ona popularny farsz do ciast na słono i zapiekanek. A tego na Malcie nie brakuje.
Czy jedzenie na Malcie jest drogie? To zależy. Rano w knajpie można wydać trzy euro albo trzynaście w zależności czy wybierzesz śniadanie maltańskie czy angielskie. Pastizzi z ricottą czy Qassatat ze szpinakiem i kawa to moja ulubiona opcja w Cafe Jubilee, do której chodziliśmy niemal codziennie. Na większy głód proponuję ftirę, czyli potężną kanapkę z wkładką, którą spokojnie można podzielić na pół. Na dłuższe posiedzenie najlepszy będzie maltese platter, czyli deska różności, na której oprócz oliwek i kaparów, które rosną tu wszędzie, znajdzie się zwykle bigillę, czyli pastę z czarnej fasoli, małe, okrągłe serki zwane Ġbejniet i tradycyjną kiełbasę z dodatkiem ziaren kolendry.
Jadąc na Maltę nie spodziewałam się, aż takiej różnorodności. Miałam świadomość, że to mała wyspa, na której rolnictwo raczej nie ma szans na rozwój, a wszystkie warzywa sprowadzane są z pobliskiej Sycylii. Nie widzę jednak, żeby to miało negatywny wpływ na ich jakość i dostępność, pewnie ceny trochę wyższe, ale to odczujemy raczej w lepszych restauracjach. Fast foodowe jedzonko jest tu za grosze.
Na koniec dwa słowa o króliku, który na Malcie jadany jest od wieków i w rankingach popularności bije na głowę ryby i wszystkie owoce morza. Nawet słynny na cały świat maltański tuńczyk zgina swe błękitne płetwy przed kicającym królem lokalnej kuchni. Fenek, czyli królik podawany jest na różne sposoby, najczęściej jednak będzie to potrawka z dużą ilością pomidorów i czosnku. Kiedyś tani, bo hodowany w każdym maltańskim ogródku, dziś podawany w najbardziej ekskluzywnych restauracjach jest częścią masowego gastro przemysłu. Rocznie na wyspie zabija się ponad 500 tysięcy królików w celach konsumpcyjnych, a zarejestrowanych jest ponad 70 farm króliczych, w których zwierzęta trzymane w klatkach nie wyglądają na szczęśliwe. Organizacje walczące w obronie zwierząt coraz częściej pokazują filmiki z różnych farm i protestują na ulicach Valletty przeciwko tej coraz mniej chlubnej tradycji. Próbując obalić jednak pewne mity związane z królikiem, muszę ze smutkiem stwierdzić, że wbrew wierzeniom starożytnych Rzymian, nie dodały mi urody, a statystyki potwierdzają, że to nie Maltańczycy, a Czesi jedzą najwięcej króliczego mięsa.
10. Wyluzuj i ciesz się życiem
Żeby choć trochę poczuć klimat Malty, trzeba spędzić na wyspie minimum tydzień i naprawdę dobrze zaplanować ten czas. Do dziś jestem w szoku, że na tak małej powierzchni może znajdować się tak wiele atrakcji. Dobrze poczują się tu zarówno miłośnicy historii i sztuki, jak i osoby kochające naturę. Tak się zatraciłam w tych możliwościach, że zapomniałam o tym co najważniejsze. Na szczęście zrządzenie losu i Dział Techniczny skutecznie mi o tym przypomnieli.Ostatni poranek w Sliemie, do której dotarliśmy promem, to miał być szybki spacer wybrzeżem, żeby podziwiać stolicę Malty z innej perspektywy. Po drodze jednak trafiliśmy na bar z basenem o wdzięcznej nazwie Manta i Dział Techniczny jak mały chłopiec zaczął tupać nóżkami, że on musi do wody, chociaż na chwilę. Pogoda w tym dniu faktycznie była piękna, ale kto by myślał o kąpielach w listopadzie! Brak stroju nie był jednak żadną przeszkodą i pięć minut później mój towarzysz już pływał w basenie, a ja na ręczniku popijałam drinka z najpiękniejszym widokiem na Valettę.
To był jeden z najfajniejszych momentów naszej podróży po Malcie. Uświadomiłam sobie wtedy, że nie zawsze trzeba biec do przodu, żeby zaliczać kolejne punkty programu. Czasem warto, a nawet trzeba odpuścić, zatrzymać się na chwilę, wyluzować i po prostu cieszyć się chwilą, która trwa. Bo sekret szczęśliwego życia tkwi w prostych przyjemnościach i krótkich chwilach błogostanu, kiedy chce się powiedzieć” Chwilo trwaj”.
Więcej o stolicy Malty, Valettcie, znajdziesz w poście:
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
Komentarze
Prześlij komentarz