Sierpień to według statystyk pogodowych najlepszy miesiąc na podróż do Szkocji. I choć nie jest to kraj dla miłośników upałów i leżingu na plaży nawet latem, to przecież nikt nie lubi moknąć bez umiaru i nadziei na choćby mały wakacyjny promyk słońca. Edynburg w sierpniu ma jednak jeszcze jeden atut, który sprawia, że bez względu na pogodę staje się pępkiem świata. To festiwale, których liczba i różnorodność przyciąga do miasta wszelkiej maści kulturalnych świrów i turystów.
Sama nie wiem, w której grupie jestem. Kulturalny świr czy jednak turystka? Chyba świrnięta na punkcie kultury turystka skoro pcham się w oko cyklonu. Zrobiłam to jednak trochę nieświadomie, nie mając pojęcia na co się piszę. A może raczej nie wierząc w to, że Edynburg może firmować aż tak potężne przedsięwzięcie, tym samym stając się, choć na miesiąc, miejscem dużo ważniejszym od Londynu.Do stolicy Szkocji wpadamy na dwa dni po objazdowym zwiedzaniu północnej części wyspy, o którym przeczytać możecie 🔍 tutaj. W mieście, szczególnie tak dużym jak Edynburg, spodziewałam się oczywiście sporych tłumów, ale to co zastałam, przerosło moje oczekiwania. Trudno uwierzyć mi podpitemu ziomalowi, który mieszka, a raczej leży na ulicach Edynburgu od 17 lat, który z nostalgią wspomina, że kiedyś to były festiwale i wszystko za darmo, a po pandemii i Brexicie to jakaś "popierdółka"😄.
Wchodzę w tę "popierdółkę" z rosnącą z każdym krokiem ekscytacją. Miasto wibruje dobrą energią, radością i kolorami. Tłum przestaje przeszkadzać i razem z nim zaczynam stanowić tło dla tego show, które dzieje się na naszych oczach.
Główna ulica miasta Royal Mile, wszystkie place i skwery stanowią jedną wielką scenę dla artystów, którzy promują siebie i swoją sztukę w ramach słynnego Fringe Festival. Mimo, że świeci słońce, spada na nas deszcz ulotek informujących o wydarzeniach odbywających się w każdej możliwej przestrzeni od spektakli operowych po standupy za max. 10 funtów w lokalnych knajpach, teatrach i świetlicach. Artyści dają z siebie wszystko, w nadziei, że to właśnie tu w Edynburgu rozpocznie się ich wielka, światowa kariera.
Oficjalne rozpoczęcie festiwaliów i główne wydarzenie jakim jest Edinburgh International Festival ma miejsce w słynnej Usher Hall. Dział Techniczny stanął na wysokości zadania i zdobył bilety na ten koncert, co ku naszemu zaskoczeniu, było niemal równie skomplikowanie, co dostanie się do mediolańskiej La Scali. Czy kłopoty z kupnem biletów świadczą o randze festiwalu, trudno mi powiedzieć, ale na pewno są dowodem na jego ogromną, międzynarodową popularność. Nie ma się zresztą czemu dziwić, kiedy koncert prowadzą takiej klasy artyści jak Tan Dun. Autor oscarowej ścieżki dźwiękowej do filmu z 2001 roku "Przyczajony tygrys, ukryty smok", tym razem zahipnotyzował widownię swoim arcydziełem "Buddha passion", zabierając nas w transcendentalną podróż po dźwiękach i emocjach.
To nie koniec wrażeń. W mieście odbywa się bowiem jednocześnie aż 12 festiwali! Nie uwierzycie, ale jednym z najbardziej prestiżowych jest festiwal wojskowych orkiestr dętych The Royal Edinburgh Military Tattoo na edynburskim zamku. Nie dałam się namówić Działowi Technicznemu i trochę żałuję, bo chłopaki dają ponoć takiego czadu, że się chowają Cirque du Soleil i Moskiewski balet razem wzięci. Z instrumentów dętych pozostały mi zatem dudy, których na ulicach Edynburga na szczęście nie brakuje.
Odgłosy imprezy na zamku docierają do naszych uszu, bo mieszkamy tuż obok w fantastycznym apartamencie Wilde Aparthotels przy Grassmarket (przy meldunku dostaliśmy upgrade z widokiem na zamek 🙉). Naszą wycieczkę po mieście zaczynamy więc rano od znajdującego się nad nami najbardziej znanego punktu widokowego. The Vennel. To wąskie schodki między budynkami, na końcu których możecie podziwiać najpiękniejszy widok na zamek królewski.
Pochodząca z XII wieku twierdza zbudowana na wygasłym wulkanie jest symbolem Edynburga i najchętniej odwiedzanym zabytkiem miasta. Na pewno spodoba się fanom militariów, bo od XVIII wieku zamek pełnił rolę garnizonu. Oprócz imponujących armat na dziedzińcu, odwiedzić można między innymi Muzeum wojny z polskimi akcentami i Memoriał upamiętniający szkockich żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej.
Największym skarbem edynburskiego zamku jest jednak zupełnie co innego. Tutaj przechowywany jest magiczny "kamień przeznaczenia". Jest to w sumie niewielki blok z piaskowca, na którym od wieków siadywali królowie Szkocji, a potem Anglii podczas uroczystości koronacyjnych. Legenda głosi, że kamień dotarł do Szkocji z Betel i był pierwotnie własnością biblijnego Jakuba (tego od snu o drabinie do nieba), któremu służył za poduszkę.
Kamień przechowywany był w opactwie Scone niedaleko dawnej stolicy Szkocji Perth. W XIII wieku przywłaszczył go sobie zaciekły wróg Szkotów angielski król Edward I Długonogi. Od tamtej pory aż do naszych czasów kamień przechowywany był w londyńskiej katedrze Westminster. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku kamień wykradli dwaj szkoccy studenci. Niestety po zdemaskowaniu spisku skarb powrócił do Londynu. Historia ta rozbudziła jednak nacjonalistyczne uczucia Szkotów, którzy 1996 roku odzyskali swoje narodowe dobro. Zgodnie z umową kamień wypożyczany jest królewskiej rodzinie na uroczystości koronacji. Ostatni raz w maju 2023 na koronację Karola III.
Co ciekawe, słynne insygnium królewskie przechowywane jest w zamku edynburskim, który wcale nie jest oficjalną siedzibą Monarchii. To w znajdującym się na drugim końcu Royal Mile Pałacu Holyrood mieszka rodzina królewska podczas oficjalnych odwiedzin w stolicy Szkocji. Można tu zobaczyć królewskie apartamenty, salę bankietową, dzieła sztuki należące do rodziny królewskiej. Pałac otaczają rozległe tereny zielone, skąd dojść można na wzgórze Arhur's Seat. Kawał porządnego spaceru wynagradza ponoć piękny widok na miasto. Niestety nie udało nam się tam dotrzeć, więc nie możemy tego potwierdzić stosowną dokumentacją zdjęciową 😉.
Wracamy w okolice Royal Mile gdzie toczy się festiwalowe życie, a konkretnie na drugą najbardziej znaną ulicę Edynburga, czyli Victoria Street, zwaną także często ulicą Harrego Pottera. To kolorowa ulica miasta z uroczymi sklepikami i kawiarenkami. Najbardziej obleganym miejscem jest jednak "muzeum" Harrego Pottera. To właściwie sklep, w którym kupić można najprzeróżniejsze gadżety związane ze słynną serią o młodym czarodzieju. Bardzo klimatyczne miejsce, które koniecznie trzeba "zwiedzić".
J. K. Rolling jako edynburka niewątpliwie inspirowała się miastem pisząc swoje powieści. Powszechnie uważa się, że Victoria Street to książkowa ulica Pokątna (Diagon Alley). Dla wszystkich fanów Harrego Pottera, link do spaceru po mieście jego śladami wrzucam 🔍 tutaj.
Na starym mieście w Edynburgu, nie tylko latem, spotkacie tłumy turystów. Na szczęście jest sposób na to, by na chwilę chociaż odetchnąć od zgiełku. To zaułki zwane "close", które wyszukuję z maniakalną wręcz zaciętością. Nie odpuszczam żadnej dziurze i muszę Wam powiedzieć, że to naprawdę niezła zabawa, a do tego odkrywam prawdziwe perełki.
Chyba najbardziej znanym zaułkiem jest Real Mary King's Close. Jego wyjątkowość polega na tym, że podczas budowy sąsiadującej z nim Giełdy został całkowicie zabudowany, a w jego wnętrzach urządzono muzeum opowiadające o XVIII wiecznym życiu i mieszkańcach tego miejsca. Nie weszłam do środka, bo raczej spodziewałam się bardziej mrocznych historii o duchach nawiedzających odcięte od świata piwnice, a jedyne co straszy w tym miejscu, to cena (21 £).
Za darmo za to odwiedzić można Advocates close. A warto z dwóch powodów. Po pierwsze macie stąd bardzo ciekawy widok na Scott Monument poświęcony jednemu z najsłynniejszych mieszkańców Edynburga adwokatowi, pisarzowi i poecie Walterowi Scottowi. Śmiało zresztą możecie zejść po schodkach do samego dołu i skrócić sobie drogę pod pomnik. No chyba, że zatrzyma Was powód drugi, czyli moja ulubiona knajpka w Edynburgu o wdzięcznej nazwie The Devil's Advocate z uroczym tarasem, niezłą kuchnią i fantastycznymi drinkami (o piwie nie wspomnę 😉).
Dosłownie naprzeciwko Advocates Close znajduje się katedra św. Idziego, do której warto wejść nie tylko kiedy pada deszcz 😉. Tak naprawdę nie jest to katedra, ale nazwa ma podkreślić wyjątkową rolę świątyni przy tworzeniu się narodowego kościoła Szkockiego w czasach reformacji. Kirk of Scotland, którego założycielem jest szkocki kaznodzieja John Knox bliski jest kalwinizmowi, a przynależność do niego deklaruje 20% Szkotów (przy czym według danych z 2022 roku prawie połowa nie deklaruje żadnej religii). Katolicyzm, z którym często, również historycznie (patrz Maria Stuart), kojarzymy Szkocję to 12% społeczeństwa, w tym sporą zasługę mają polscy imigranci 😊.
Wracając do St Giles Cathedral, pełni ona obecnie jeszcze jedną ważną funkcję. Jest miejscem zgromadzeń najstarszego szkockiego zakonu rycerskiego "The Most Ancient and Most Noble Order of the Thistle". Zakon ostu powstał w XVII wieku i starszy od niego jest jedynie angielski "zakon podwiązki" (tej kobiecej, a jakże). To oset zresztą, a nie wrzos, jest narodowym kwiatem Szkocji, który pojawia się w godle. Miał on ponoć dać Szkotom zwycięstwo w walkach z Norwegami, którzy nocą, stąpając boso po ostach, wyli z bólu, dzięki czemu, wybudzone szkockie wojsko pokonało wroga.
Przed kościołem jeszcze jeden ważny symbol Szkocji - jednorożec. Ten mityczny koń z jednym rogiem ma odzwierciedlać narodowe cechy Szkotów dobroć, cnotę, męskość i odwagę. Oprócz tego jest symbolem wolności i niezależności, co w zrozumiały sposób łączy się z marzeniami dużej części populacji. Szczerze mówiąc, niewinny i łagodny jednorożec nie do końca pasuje mi do wizji szkockiego narodu. Zdaje mi się, że dużo bliżej im do piktyjskiego lwa, który również od wieków jest wrysowany w szkocką heraldykę.
Idąc dalej Royal Mile, mijam dziesiątki sklepów z wyrobami "made in Scotland". Rządzi oczywiście krata we wszystkich możliwych kolorach (jest nawet różowy). Na początku miałam plan, żeby kupić sobie jakąś pamiątkę, ale jak uświadomiłam sobie, że w każdym sklepie jest dokładnie to samo, odpuściłam. Sprzedawcy kuszą za to na różne sposoby. Bardzo często sami ubrani są w kilty albo wystawiają "modela" jak poniżej. Biorąc pod uwagę mój słaby wzrok, prawie się nabrałam 🤣.
Nie znaczy to wcale, że wszędzie jest kiczowato. Dobrej jakości rzeczy warto poszukać jednak poza głównym traktem turystycznym. Zajrzyjcie na przykład do Paisley Close. W niepozornym zaułku znajdziecie jednego z wielu oryginalnych edynburskich "kiltmakerów". Na wejściu stara maszyna do szycia, wszędzie pełno beli z różnokolorowymi materiałami. Tu każdy klan ma własny wzór tartanu, a kilt szyje się na miarę (jedyne 400 £). Czy nie-Szkot może nosić kilt? Okazuje się, że tak pod warunkiem, że nosi go z godnością. W Celtic Kraft Center kupić można nie tylko kilt, ale także skórzane lub futrzane akcesoria w tym sporran rodzaj małej torebki zapinanej na pasie. Całości szkockiego stroju narodowego dopełnia koszula, kraciasty pled zapinany ozdobną broszą, beret, wełniane długie skarpety i skórzane trzewiki. Choć buty, tak samo jak bielizna, to wymysł ostatnich czasów. Jeśli interesują Was detale szkockiej mody narodowej koniecznie zajrzyjcie 🔍 tutaj
Od tej wszechobecnej kratki zaczęło mi się kręcić w głowie. Pomyślałam, że muszę się czegoś napić. Dział Techniczny podchwycił temat i zaproponował whisky. Nie do końca o to mi chodziło, ale przecież jesteśmy w Szkocji. Grzechem byłoby nie spróbować oryginalnego napoju szkockich bogów. Ażeby nasze picie miało jakąś wartość dodaną, wybraliśmy się na "Whisky experience". Bardzo fajna sprawa, szczególnie, że w kwestii mocnych alkoholi jestem totalną laiczką. Fajnie więc było dowiedzieć się nowych rzeczy. Muzeum, jak wiele tego typu przybytków, jest interaktywne i działa na wszystkie zmysły. Oglądamy, wąchamy i smakujemy, szukając tego co najbardziej nam pasuje. Nawet ja znalazłam swoją ulubioną whisky z regionu Islay, którą na dodatek łatwo rozpoznaję po mocnym torfowo aptecznym aromacie. "Whisky experience" to opcja dla początkujących. Prawdziwym koneserom radzę odwiedzić jedną ze szkockich destylarni najlepiej w okolicy Moray w regionie Speyside. Fanom Johny Walkera polecam wizytę w Johny Walker Princess museum. Tyle, że to już propozycja dla osób dobrze znających angielski. W muzeum przy Royal Mile dostaliśmy polskie audioprzewodniki, co przy specyficznym słownictwie było dużym ułatwieniem.
Muzealny sklepik wart jest odwiedzin, bez względu na to czy chcecie skosztować whisky czy nie. Znajdziecie tu wszelakie gadżety związane ze słynnym trunkiem i nie tylko. To świetne miejsce na zakup szkockich upominków. Hitem okazała się czekolada o smaku haggis, narodowego dania Szkotów, które raczej przypomina wątróbkę niż słodycze 😜.
Jeśli chodzi o muzea, jedno musicie odwiedzić koniecznie. National Museum of Scotland, to jedno z najpiękniejszych wnętrz muzealnych jakie widziałam. Piękniejsze były chyba tylko w Wiedniu. Wrażenie robi już od wejścia czteropiętrowy XIX wieczny hol. Jestem pewna, że zachwycicie się nim i nabierzecie ochoty na więcej. A jest co zobaczyć. Muzeum proponuje kilka stałych ekspozycji od historii Szkocji, przez kosmos, wynalazki techniczne, aż po modę i design. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Koniecznie wejdźcie na pierwsze piętro, by zobaczyć wypchaną owieczkę Dolly, która przypomina, że pierwsze eksperymenty klonowania zwierząt miały miejsce w Instytucie badawczym Roslin pod Edynburgiem.
Na drugim piętrze w Balcony Cafe zamówcie kawę z widokiem na hol, a na zakończenie wizyty koniecznie wejdźcie na taras widokowy na szóstym piętrze. Wejście jest trochę skomplikowane, ale obsługa muzeum bez problemu Was pokieruje. Zapewniam, że Edynburg z tej perspektywy jest po prostu zjawiskowy. Dodam również, że wszystkie atrakcje w muzeum są za darmo, co być może będzie dodatkowa zachętę do odwiedzin.
Jeśli jesteście pasjonatami muzeów gorąco polecam również Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Muzeum mieści się w dwóch budynkach Modern One i Modern Two stojących naprzeciwko siebie i przedzielonych pięknym parkiem, w którym również znajdziecie sporo ciekawych rzeźb plenerowych. A stąd już tylko dwa kroki do malowniczego Dean Village. Spacer wzdłuż rzeki Leith to miły oddech od zgiełku miasta. Tylko cisza, spokój i piękne widoki.
A co do punktów widokowych każdy z Was powinien wspiąć się na Calton Hill. Najlepiej celować w zachód słońca, choć może być trudno, patrząc na edynburskie prognozy pogody. Latem nie jest to jednak niemożliwe. Pewne jest jednak wtedy to, że nie będziecie sami i raczej trudno tu o romantyczną atmosferę, choć widok sprawia, że serce bije mocniej.
Na szczycie zwanym także szkockim akropolem znajduje się kilka ciekawych budynków. Większość faktycznie nawiązuje do greckich klasyków. Najbardziej charakterystyczny budynek na wzgórzu to Dugald Stewart Monument pomnik wybudowany w pierwszej połowie XIX wieku na cześć szkockiego filozofa i czołowego myśliciela epoki Oświecenia. Nieco dalej niedokończony "partenon" poświęcony szkockim żołnierzom i marynarzom poległym w wojnach napoleońskich. Znajdziecie tu również wieżę widokową, obserwatorium, galerię sztuki i luksusową restaurację The Lookout by Gardener's Cottage z najpiękniejszym widokiem na miasto.
W związku z tym, że Edynburg leży nad morzem warto skorzystać również z uroków tutejszych plaż i nadmorskiej kuchni. Ze względu na ograniczenia czasowe z żalem zrezygnowaliśmy z wizyty w Portobello Beach, wybierając zwiedzanie kultowego królewskiego jachtu Britannia, zacumowanego w porcie Leith (wejście przez centrum handlowe Ocean Terminal)
Ostatni jacht monarchii brytyjskiej po 44 latach służby i przepłynięciu ponad miliona mil morskich w 1997 roku przeszedł na zasłużoną emeryturę i pełni obecnie rolę muzeum. Królowa żegnała go ze smutkiem i był to ponoć pierwszy raz kiedy uroniła łzę. Nie ma się czemu dziwić, na Britanni czuła się jak w domu. Jacht jest odzwierciedleniem jej upodobań i stylu życia. W dwie godziny na pokładzie Britanni dowiecie się o Elżbiecie II więcej niż z niejednej biografii.
Statek jak na możliwości monarchii brytyjskiej i swój reprezentacyjny charakter urządzony jest skromnie. Proste, drewniane meble, dodatki w stylu rustykalnym, pościel odziedziczona po królowej Victorii. Zresztą to jedno z niewielu miejsc, gdzie tak bez pardonu zaglądamy do, osobnych zresztą, sypialni rojalsów. Cacuśnych jak domek dla lalek.
Ale niech Was nie zmyli ta sielankowa atmosfera. Po to, aby królowa mogła spokojnie pić herbatę lub przyjmować gości, cały sztab ludzi musiał ciężko pracować. O dyscyplinie na statku krążą legendy. Załoga nie mogła nawet spojrzeć na członka rodziny królewskiej. Aby nie robić hałasu porozumiewano się na migi i noszono specjalne obuwie z wyciszającą gumową podeszwą. Ubiór służby musiał być nienaganny, a bywało, że kapitan przebierał się nawet dwanaście razy dziennie!
O tym wszystkim dowiadujemy się z polskiego audiobooka, z którym wędrujemy od kabiny do kabiny, słuchając tych zadziwiających historii i anegdotek. Zupełnie nie wiem, kiedy mijają dwie godziny i opuszczamy pokład. Dla mnie wizyta w tym miejscu to dodatkowo symboliczne pożegnanie z Edynburgiem i Szkocją. Swoją podróż rozpoczęłam bowiem od zamku Balmoral, w którym królowa Elżbieta lI uwielbiała spędzać wakacje i gdzie zmarła. Britannia klamrą zamyka więc tę niezwykłą dla mnie podróż po krainie jednorożca. Szkocja nie zawiodła mnie ani trochę. Przeciwnie, rozsmakowałam się we wszechobecnej zieleni, a nawet deszczowej pogodzie jaką mnie żegna. Czuję jednak, że odkryłam zaledwie skrawek tego, co można tu zobaczyć. Tak wiele skarbów ukrytych jest jeszcze we mgle …
Garść informacji praktycznych
Gdzie spać?
Wilde Aparthotels - rewelacyjny hotel z apartamentami tuż pod zamkiem. Przy odrobinie szczęścia widok na zamek. Do tego 50 % zniżki na pobliski parking. W apartamencie czysto, ciepło i jasno. Nowiutkie sprzęty i wszystko co potrzeba. Rewelka.
Kick Ass Greyfiars / Grassmarket - sieć bardzo fajnych hosteli w samym centrum starego Edynburga. Stylowy bar pokochają wszyscy fani starych "ogórków". Spałabym 😜.
Virgin hotels Edinburgh - pięciogwiazdkowy, luksusowy hotel na Victoria street. Warto chociaż zajrzeć, by zachwycić się pięknymi wnętrzami i wypić drinka na tarasie z obłędnym widokiem na zamek.
Gdzie zjeść?
The Devil's Advocate - o tym miejscu wspominam w tekście. Taras, klimatyczne wnętrza, super drinki i jedzonko. Idealne na romantyczny wieczór we dwoje.
Bonnie & Wild - za samą nazwę mają u mnie plus, bo uwielbiam takie gry słowne, dodatkowo powiem, że to świetny food hall, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie.
The Lookout by Gardener's Cottage - opcja de luxe, bo to jedna z najlepszych restauracji w Edynburgu z obłędnym widokiem na miasto z wysokości Calton hill.
Jeśli spodobał Wam się wpis o Edynburgu polecam również:
Fantastyczny opis Aga i piękne zdjęcia wykorzystam jako przewodnik jak będę się wybierać w tamte strony. ❤️
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki kochana. Mam nadzieję, że szybko się przyda 😊
Usuń