Jaka jest najlepsza potrawa na świecie? Szczęście - twierdzi wybitny kataloński szef kuchni Paco Pérez i ja się z nim zgadzam. Po to szczęście jedziemy aż z Krakowa do jego restauracji w Gdańsku. Jak smakuje "la felicidad" i czy warto było przejechać całą Polskę, by spełnić swoje kulinarne marzenie? Na te pytania właśnie spróbujemy odpowiedzieć w tym poście.
Restauracja Arco sygnowana przez mistrza Paco Péreza znajduje się na 33 piętrze Olivia Star najwyższego biurowca w Trójmieście. Budynek sam w sobie jest atrakcją turystyczną przede wszystkim ze względu na obłędną panoramę miasta, którą podziwiać można z tarasu widokowego położonego 130 metrów nad ziemią, a także fajnie zaaranżowaną przestrzeń barowo-restauracyjną. Idealny pomysł na chłodniejsze dni, kiedy dość już mamy spacerów po plaży i morskiej bryzy we włosach. Inne gdańskie perełki, które warto zobaczyć, znajdziecie 🔍tutaj.Atrakcje czekają na nas już na parterze, gdzie można pochillować w tropikalnym "Olivia Garden". Pełen zieleni ogród to idealny wstęp do dalszej części wieczoru, ale także miejsce, w którym zapracowani Gdańszczanie mogą, przy drinku i nastrojowej muzyce, odpocząć po pełnym presji dniu spędzonym w jednym z okolicznych biurowców.
Ruszamy wyżej. Wjazd na 32 piętro Olivii Star jest płatny. Warto jednak zarezerwować wejście wcześniej, wtedy można trafić na fajne promocje, gdzie w cenie biletu dostaniecie na przykład kieliszek prosecco. Z aplikacją Olivka pierwszy wstęp macie za darmo, a stali bywalcy mają możliwość zbierania punktów w programie lojalnościowym.
Na górze czeka na Was restauracja Vidokówka serwujaca dania kuchni włoskiej. Do dyspozycji gości jest ciekawie zaaranżowana przestrzeń: zielona od strony lasu i niebieska od strony morza. Stylowy bar przenosi nas w klimaty pasażerskiego statku MS Batory, a huśtawki do lat beztroskiego dzieciństwa. Tu również znajduje się taras widokowy.
My jednak idziemy dalej, bo tym razem naszym celem jest kulinarny raj znajdujący się piętro wyżej. Przy schodach, ze zdjęć, wita nas doborowe towarzystwo. Paco Pérez pomysłodawca restauracji Arco i najbardziej utytułowany szef kuchni związany z polską gastronomią. Na jego koncie aż 5 słynnych gwiazdek Michelin (Miramar Llançà**, Enoteca Barcelona** i niestniejące już Cinco Berlin). Tuż obok niego Antonio Arcieri faktyczny gospodarz Arco również uhonorowany gwiazdką Michelin w 2018 roku. Kolejno na zdjęciach: Modest Amaro pierwszy polski zdobywca gwiazdkowego trofeum w 2013 roku, Luis Aduriz oraz Diego Guerredo misrzowie hiszpańskiego fine diningu. Wszystkim zdarzyło się gotować w Arco.
Za pierwszym razem w tym miejscu byliśmy nieco zdezorientowani, bo napis przy schodach wskazuje wyraźnie na restaurację Arco. Nie mieliśmy świadomości, że to tak naprawdę dwie restauracje prowadzone przez tę samą ekipę.
Restauracja Treinta y Tres to równie elegancka, choć jednak trochę mniej formalna przestrzeń, w której serwuje się wspaniałe tapasy i specjały kuchni hiszpańskiej. Zjecie tu dużo taniej niż w Arco, ale to wciąż kuchnia najwyższych lotów, więc i ceny do niskich nie należą.
W oczy rzuca się również ogromny bar, przy którym aż chce się usiąść i wypić niejednego drinka w świetle zachodzącego nad Trójmiastem słońca…
Obie restauracje oddzielone są od siebie wyraźnie łukowym przepierzeniem, w którym zlokalizowano imponującą winiarnię. Butelki z najlepszymi w Polsce trunkami piętrzą się aż do sufitu, a wrażenie potęgują dodatkowo umieszczone nad głowami lustra. Aby dotrzeć do najwyższych pięter, trzeba użyć drabiny! Ciekawe czy sommelierzy mają dopuszczenie do pracy na wysokości 😉.
Kamienne łuki tajemniczo odbijające się w szybach są architektonicznym nawiązaniem do nazwy restauracji. Arco zresztą to jedno z tych niezwykłych miejsc, gdzie wszystko ze sobą idealnie współgra: widok za oknem, wysmakowany design i oczywiście potrawy na talerzu.
Projekt wnętrza Paco Pérez powierzył hiszpańskim architektom ze Studio Sandra Tarruella Interioristas, z którymi współpracuje od lat. Zamysł był taki, aby klasyczne, eleganckie wnętrze rozświetlić śródziemnomorskim blaskiem, do czego idealnie nadają się wszechobecne przeszklenia. Trudno mi ocenić ten zabieg, bo do restauracji przychodzimy wieczorem. Mogę jednak potwierdzić, że wnętrze jest po prostu olśniewająco piękne. Marmury z Majorki, ale także drewno z odzysku od polskiej firmy Regalia, dywany, ceramika, designerskie krzesła wszystko to tworzy elegancką i jednocześnie przytulną przestrzeń.
W wystroju wnętrza najbardziej podoba mi się jednak sufit. To majstersztyk wyłożony hiszpańskimi płytkami ceramicznymi i ręcznie malowanym drewnem. Złote lampy cudownie rozświetlają to sklepienie, dodając wnętrzu bursztynowej poświaty. Klimat może i śródziemnomorski, ale w końcu jesteśmy nad Bałtykiem.
Napatrzona i napstrykana do syta siadam wygodnie przy stole, by rozpocząć jedną z najbardziej niezwykłych kolacji w moim życiu. Towarzyszy mi równie podekscytowany Dział Techniczny. Do wyboru mamy dwa menu degustacyjne "Beauty of nature" i "Hall of fame". Pierwsze to oczywiście hołd oddany naturze, drugi to wybór dziesięciu dań, które do tej pory zdobyły największe uznanie gości. Do tego można dobrać również dwa rodzaje wine pairigu, w zależności od tego czy wolimy klasyczne połączenia czy mamy ochotę spróbować winiarskich perełek. Pamiętajcie jednak, że zawsze możecie zamówić jedynie butelkę lub nawet kieliszek wina. Nikt nie będzie miał Wam również za złe, jeśli pozostaniecie przy wodzie. Picie alkoholu nie jest obowiązkowe.
Jeśli o nas chodzi, bez zastanowienia wybieramy zestaw numer jeden i oczywiście winiarskie perełki. Nie po to przecież przejechaliśmy całą Polskę, żeby się teraz ograniczać. Na zaciskanie pasa zawsze będzie czas, ale nie teraz 😉.
Menu "Beauty of nature" to dwadzieścia cztery dania podzielone na cztery grupy tematyczne. Tak, tak dobrze czytacie. Nie pomyliłam się. Dań jest dokładnie dwa tuziny. Dział Techniczny słusznie zauważył, że to tak, jakbyśmy jedli dwie wigilie!
Jak się połapać w tych wszystkich smakach? Ekipa Arco przygotowała małą ściągę. Nie jestem mocna w origami, więc chwilę mi zajęło właściwe rozłożenie papierowej układanki, ale to fajny patent, który później bardzo ułatwiał śledzenie kulinarnego rollercoastera na naszym stole 😊.
Zaczynamy od nieśpiesznego spaceru po ogrodzie. Mimo, że Arco specjalizuje się w kuchni śródziemnomorskiej, umie pięknie łączyć ją z polskimi akcentami. Na stół wjeżdżają znajome smaki: cebula, burak, kalafior i nasze rodzime winniczki.
Szaszłyki z winniczków wyborne i mięciutkie, czyli przeciwieństwo standardowych wyobrażeń na temat tego przysmaku. Sama, swego czasu, często je przyrządzałam, ale rzadko z dobrym rezultatem niestety.
Totalnym zaskoczeniem była jednak zupa cebulowa. A konkretnie cebulowa "pralinka" z płynnym środkiem. Esencja - kwintesencja cebulowatości w najlepszym tego słowa znaczeniu. Moje serce rozpłynęło się dokładnie tak samo…
Wrzucam również zdjęcie minestrone. Zupa na pozór prosta jak barszcz, ale popatrzcie tylko na te misternie zwinięte roladki z cukinii. Dla mnie to kolejna perełka, choć smakowo bliżej mi było do cudnie kremowej kalafiorowej z truflą i delikatnymi gnocchi z trybuli. Przy okazji zaglądam pod stołem w internety, by przypomnieć sobie jak wygląda trybula. Kojarzyłam z czymś zielonym, podobnym do pietruszki, a tu proszę, w zupie wykorzystano jadalny biały korzeń.
Po fantazyjnie podanym koprze włoskim przechodzimy do morskich klimatów. Bliskość Bałtyku zobowiązuje a sam mistrz, Paco Pérez, Katalończyk z urodzenia, krew ma pewnie słoną jak morska woda. Spodziewam się więc kulinarnego orgazmu 😉.
Zaczynamy od ostryg. Jednych z najlepszych na świecie od Maison Gillardeau. Francja, wiadomo, rządzi na ostrygowym rynku, ale goni ją Irlandia, Australia i parę innych miejsc. Niemniej jednak ostrygi Gillardeau produkowane od pokoleń przez rodzinną firmę z Akwitanii cieszą się ogromnym uznaniem w gastronomicznym światku. Wyczytałam, że muszla każdej ostrygi posiada wygrawerowane laserem logo hodowli świadczące o oryginalnym jej pochodzeniu. Następnym razem będę sprawdzać.
Francuskim ostrzygom towarzyszył polski kawior Antonius, który dosyć często króluje na fine diningowym stołach w naszym kraju i nie tylko. To dobrze, bo mamy z czego być dumni. Polska firma z okolic Olsztyna jest w czołówce producentów kawioru pochodzącego z własnej hodowli jesiotrów.
Może poprzewracało mi się tu i tam, ale przyznam, że ani ostrygi ani kawior nie porwały mnie tak jak ten fantazyjny "naleśnik" z majonezem i maleńkimi, chyba suszonymi, krewetkami camarones. To danie uświadomiło mi, że wszystko, co jemy w Arco jest efektowne, ale mega proste. Zaledwie kilka mistrzowsko połączonych składników, daje efekt wow. Głowa nie pęka mi tu od ilości wyszukanych składników, a jedzenie jest czystą, relaksującą wręcz przyjemnością, a nie testem na kulinarne IQ gości.
Następne danie to znowu prosta i klasyczna niemal odsłona paelli, z tą różnicą, że jakość składników niemal poraża moje kubki smakowe. Hiszpańska czerwień dominuje zarówno w ultra esencjonalnym risotto jak i w niemal surowej krewetce Carabinieros. Nie dziwię się, że to jedna z najszlachetniejszych odmian tych skorupiaków. Danie przepyszne, koniecznie powinno znaleźć się w kolejnej edycji menu "Hall of fame".
Przemiły kelner podpowiada nam, że serwowany właśnie turbot nawiązuje wizualnie do sztuki słynnego katalońskiego artysty Antonio Gaudiego. Kolorowa mozaika, na której leży ryba, jest wykonana z mleka nerkowca i kropel różnobarwnych oliw. To chyba ulubiony patent Paco Péreza, bo odnajdziemy go nie tylko w tym daniu, ale w podobny sposób podano wcześniej koper włoski. Przeglądając internet, znalazłam ten motyw również w daniach innych restauracji mistrza. Podoba mi się taki lokalny patriotyzm w kulinarnym wydaniu. A może to nawet swego rodzaju znak rozpoznawczy...
Czas na menu mięsne. Na początek tapasy: parmezanowe bajgle ze ścięgnem wołowym, tost z ozorkowym carpaccio w sosie vinaigrette i chipsy z kaczej skóry z musem jabłkowym. Wiem, że niektóre rzeczy brzmią okropnie, ale mogę potwierdzić, że wszystko było pyszne. Nie wiem, ile godzin kucharz "maltretował" to ścięgno z wołu, ale udało się dziada zmiękczyć perfekcyjnie 😜.
Wątroba z gołębia czy serce jelenia? Kuchnia fine diningowa kocha się w podrobach. Ja także, więc z przyjemnością smakuję te mięciutkie i różowiutkie przysmaki. Nawet Dział Techniczny, który za wątróbką nie przepada, zjada te wnętrzności, mrucząc pod nosem z zadowoleniem.
Gołąb chyba odrobinkę lepszy. Mam tylko nadzieję, że nie z naszego krakowskiego Rynku 🙈.
Otwieramy drugi żołądek na sekcję deserową. Cukier jest nam ostrożnie dawkowany, bo zaczynamy od pozycji bardziej wytrawnych. Niestety pierwszy deser uważam za jedyny słabszy punkt w menu. Popcornowa babeczka rozsypała mi się w palcach, a połączenie smaku nori z musem kokosowym i chili po prostu mi nie podeszło.
Moje serce podbiła za to kolejna slodka propozycja, "Belle Agnes", nie tylko dlatego, że sama mam na imię Agnieszka. To nawiązanie do jednego z najbardziej klasycznych deserów na świecie "Belle Hélène", tyle, że zamiast gruszki, w roli głównej mamy tu pigwę. Inspiracją dla nazwy deseru była ukochana szefa kuchni, która, jak się wyjątkowo szczęśliwie złożyło, jest moją imienniczką 😊.
Podwójna wigilia prawie skończona. Pochłonęliśmy z ogromną przyjemnością wszystkie 24 dania. A w sumie 26, bo pomiędzy dostaliśmy jeszcze do spróbowania robiony na miejscu ser typu taleggio z marmoladą z selera naciowego. Nie wiem co bardziej mnie urzekło ser czy marmolada. Tego pierwszego raczej w domu nie zrobię, ale marmoladę już zaczęłam ogarniać w swojej kuchni.
Ostatnią niespodzianką spoza menu był "urodzinowy torcik". Słodkie dzieło Bunksy'ego nie było dla mnie zaskoczeniem, bo już je jadłam kilka tygodni wcześniej w restauracji obok. Ochy i achy mam więc za sobą, ale czuję, że Dział Techniczny szepnął słówko gdzie trzeba, żeby to był właśnie TEN deser. Dziewczynka z balonikiem piękną klamrą zamknęła tę naszą wyjątkową kulinarną podróż. Mam nadzieję, że i Wam zrobiło się dobrze od samego czytania i patrzenia na zdjęcia. A może nawet zapragniecie sami doświadczyć tego kulinarnego szczęścia 😊.
Komentarze
Prześlij komentarz