CARCASSONNE - Gra o życie

Carcassonne, Francja - widok z murów zamkowych

Nie znam zbyt wielu osob, które nie słyszałyby o Carcassonne. Trochę z historii, trochę z rodzinnych wojaży po Europie, ale chyba przede wszystkim ze słynnej gry planszowej, która rozsławiła twierdzę na cały niemal świat. Największa warownia średniowiecznej Europy wciąż kryje jednak wiele tajemnic. Spróbujmy odkryć razem niektóre z nich.

Ślady osady zwanej Carcaso odnalezione nieopodal twierdzy sięgają VI wieku przed naszą erą. Idealne położenie na trasie łączącej Morze Śródziemne z Atlantykiem i Półwysep Iberyjski z resztą Europy sprawiło, że był to ważny ośrodek wymiany handlowej. Wymarzona lokalizacja osady nie pozwoliła jej jednak zbyt długo cieszyć się spokojem. Rzymianie, Wizygoci, Arabowie czy Frankowie każdy miał chrapkę na te strategiczne w średniowieczu tereny. To dlatego właśnie od wczesnego średniowiecza miasto próbowało chronić się, wznosząc imponujące fortyfikacje, które przez wieki ulegały niekończącej się przebudowie.


Z okresem burzliwych walk o wpływy w Carcassonne związana jest legenda o damie Carcas, saraceńskiej księżniczce, która odparła atak wojsk Karola Wielkiego, wyrzucając poza mury ostatniego w mieście świniaka wypełnionego zbożem. Król widząc to, uznał, że miasto ma jeszcze mnóstwo jedzenia i zrezygnował z jego zdobycia. Odjeżdżając, usłyszał dzwony bijące na znak zwycięstwa, a jego porucznik miał wypowiedzieć słowa: "Sir, Carcas sonne" ( Panie, Carcas dzwoni). Zbitek tych dwóch ostatnich słów daje nazwę Carcassonne.

Legenda, jak to legenda, niewiele ma wspólnego z faktami. Nazwa istniała dużo wcześniej, Karol Wielki nie musiał zdobywać Carcassonne, bo zrobił to jego ojciec Pepin Krótki, zaś statua zdobiąca wejście do grodu pochodzi z XVI wieku, a jej groteskowy charakter na pewno nie spodobałby się żadnej saraceńskiej piękności.


Carcassonne odwiedzamy poza sezonem przy okazji wizyty w Tuluzie, o której poczytać możecie 🔍tutaj. Kwietniowy weekend jest nieco wietrzny, ale za to miasteczko jest prawie puste. To niesamowite, bo latem miejsce odwiedza jakieś 3 miliony turystów, a my jesteśmy tu praktycznie sami.

Zabytkowa część miasteczka jest w sumie niewielka, a jej zabudowa przypomina wiele innych tego typu miejsc w Europie. Dosyć szybko mijamy kiczowate sklepiki i turystyczne pułapki kulinarne i docieramy do niewielkiego placyku z pomnikiem Jean-Pierre'a Cros-Mayrevieille historyka i archeologa, który uratował Carcassonne przed zburzeniem. Tak, dobrze czytacie. Stan murów obronnych miasteczka w XIX wieku był tak zły, że władze wydały dekret, na mocy którego miały one zostać zrównane z ziemią. Dopiero odkrycie przez tegoż naukowca i miejskiego aktywisty cennego nagrobka w katedrze St Nazaire rozpoczęło żmudny proces odbudowy zabytkowego kompleksu.

To co dziś możemy zatem podziwiać to w większości dziewiętnastowieczna rekonstrukcja grodu i Château Comtal, w wykonaniu wybitnego francuskiego architekta Eugène Viollet-le-Duc.



Do samego zamku wchodzimy kamiennym mostem nad fosą, mijając kolejne potężne wieże. Widać wyraźnie, że zamek tworzy jakby miasto w mieście, co miało być dodatkową gwarancją bezpieczeństwa. Pierwszą siedzibę w tym miejscu buduje słynny ród Trencavelów w XI wieku, a kolejni właściciele niewiele zmieniają w pierwotnym kształcie siedziby, skupiając się na rozbudowie obwarowań. Zatrzymujemy się na chwilę na dziedzińcu, żeby zrobić parę fotek i ruszamy do środka.



Przyznam się Wam szczerze, że jestem nieco rozczarowana zamkowymi wnętrzami. Owszem znajdziecie tu kilka ciekawych rzeczy takich jak rzeźby z czasów rzymskich, sarkofagi, stele grobowe, amfory na wino i oliwę, a także elementy architektoniczne pochodzące z różnych epok, jednak oczekiwałam czegoś większego. Oczami wyobraźni widziałam tu co najmniej drugi Malbork. Nic z tych rzeczy, zamek jest w sumie niewielki, a spokojne przejście całej ekspozycji zajmuje nam nie więcej niż pół godziny.



Tak naprawdę dopiero patrząc na makietę całego kompleksu, widzimy jaki jest ogromny, a to co robi największe wrażenie to oczywiście podwójna obręcz murów, ciągnąca się na długości 3 km, z których najstarsza część pamięta czasy Rzymian. Próbuję policzyć wszystkie 52 wieże. Łatwo nie jest 😊.  


Spacer po pustych murach obronnych Carcassonne to prawdziwa frajda. Mijamy kolejne punkty i podziwiamy wspaniałą panoramę miasta i całego płaskowyżu, który przecina malownicza wstęga rzeki Aude. Dobrym pomysłem jest wybrać się tu po południu, żeby uchwycić miasto ozłocone zachodzącym słońcem. Mury obronne otwarte są do godziny 18.30. Latem możliwe jest również nocne zwiedzanie połączone z pokazem świetlnych iluminacji.


Mijamy amfiteatr, gdzie w sezonie odbywają się różne festiwale i schodzimy z murów na wysokości romańsko-gotyckiej katedry St Nazaire et St Celse, której fundatorem jest znana nam już rodzina Trencavel. Katedra jest imponująca, ale najpiękniej jest w środku. Wejdźcie koniecznie i przyjrzyjcie się uważnie przede wszystkim wspaniałym witrażom, które są dumą tutejszej społeczności.



Moją opowieść o największej twierdzy średniowiecznej Europy mogłabym zakończyć w tym miejscu, ale to byłoby zupełnie nie w moim stylu. Bo wizyta w Carcassonne to właściwie pretekst do tego, aby opowiedzieć o pewnej historii sprzed wieków, która do dziś jednocześnie mrozi krew w żyłach i rozgrzewa wyobraźnię.

Musicie wiedzieć, że Oksytania w czasach średniowiecznych, w przeciwieństwie do regionów położonych bardziej na północ, uchodziła za krainę wolności i tolerancji. Ludzie byli tu otwarci, nie tylko na inne kultury, ale także na odmienną filozofię życia, a nawet wiarę. To pewnie jeden z powodów, dla których w XI wieku osiedliła się tu pewna nietypowa wspólnota religijna.


Katarzy, bo o nich mowa, przybyli na południe Francji prawdopodobnie z Bałkanów, gdzie podobne ruchy religijne znane były od dawna. Istotę chrześcijaństwa upatrywali w skromności, ubóstwie i życiu w zgodzie z naturą. Nie jedli mięsa, stronili od hucznych zabaw i rozpusty. Wybrani zwani "doskonałymi" żyli w celibacie i poświęcali się całkowicie modlitwie. Ich żarliwość przypominała wiarę pierwszych chrześcijan. Wspólnoty katarskie spotykały się z wielką życzliwością okolicznych mieszkańców, z których wielu przyłączyło się do tego ruchu. Fascynacja nową religią dotyczyła wszystkich warstw społecznych od prostych ludzi po arystokrację. Katarzy liczyć mogli nawet na przychylność hrabiów Tuluzy, a podejrzewa się, że wicehrabia Carcassonne Raymond Roger Trencavel mógł być jednym z nich. Taka jest przynajmniej moja teoria.

Powrót do korzeni chrześcijaństwa oznaczał niestety również odwrót od zdegenerowanej w średniowieczu stolicy apostolskiej. Katarzy wierzyli w istnienie dwóch światów i dwóch Bogów - dobrego i złego. Katolicki Rzym był dla nich "kurtyzaną diabła". Odrzucili całkowicie sakramenty, a według donosów "życzliwych świadków" mieli bezcześcić chrześcijańskie symbole, a nawet publicznie pluć na święte obrazy, hostię i pański krzyż.


Informacje te przekazywali dalej zaniepokojeni sytuacją papiescy legaci. Papież z miejsca uznał Katarów za heretyków zagrażających Kościołowi i powierzył Cystersom misję ich nawrócenia. Początkowo miała być to misja pokojowa, do której dołączył również Dominik Guzman, późniejszy założyciel zakonu Dominikanów, który przyjął taktykę chodzenia od miejsca do miejsca gdzie rozmową i logiczną argumentacją chciał przekonać dysydentów do powrotu na łono Kościoła. Celem jego działalności były tereny między Tuluzą, Carcassonne, Béziers i miastem Albi, gdzie Dominik pierwszy raz spotkał się z nowym ruchem. To także od nazwy tego miasta pochodzi pierwotna nazwa ruchu "albigensi".  

Panoszenie się katolickich wysłańców nie bardzo podobało się władcom tych terenów. Niezadowolenie było tak duże, iż podejrzewa się, że to właśnie ówczesny hrabia Tuluzy, Raymond VI, zlecił w 1208 roku zabójstwo słynnego legata papieskiego Pierre'a de Castelneau. To zdarzenie sprowokowało papieża Innocentego III do nałożenia ekskomuniki na hrabiego Tuluzy i ogłoszenia krwawej krucjaty przeciwko Katarom. Do eksterminacji Katarów chętnie ruszyli baronowie z północy, którzy w najechaniu na południowe ziemie widzieli, oprócz chwały bożej, wymierne korzyści materialne i polityczne. Dla Katarów rozpoczęła się prawdziwa gra o życie.


Na pierwszy ogień poszło Béziers znajdujace się jakieś dziewięćdziesiąt kilometrów od Carcassonne, gdzie 22 lipca 1209 roku, dla przykładu, w jeden dzień wybito całą populację miasteczka. Mówi się, że to pierwszy przypadek holokaustu w Europie. Nie oszczędzono nawet kobiet i dzieci, które schroniły się w miejscowym kościele. Zabijano wszystkich jak leci nie tylko Katarów. Na pytanie żołnierza jak ma rozróżnić heretyka od katolika. Legat papieski Arnaud Amory miał powiedzieć słynne zdanie "zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich". I nawet jeśli, jak twierdzi wielu historyków, słowa te nigdy nie padły, to jednak doskonale oddają klimat tamtych czasów. W Bézier zginęło prawdopodobnie około dziesięć tysięcy mieszkańców, choć kościół pomnożył tę liczbę przez sześć, siejąc terror w okolicy.

Wicehrabia Béziers, Albi i Carcassonne przywołany już wcześniej i również ekskomunikowany Raymond Roger Trencavel zdołał uciec z okupowanego miasta i schronił się w swojej twierdzy w Carcassonne, gdzie od razu rozpoczął przygotowania do obrony. Biorąc pod uwagę ilość Katarów zamieszkujących Carcassonne, można było łatwo domyślić się, co będzie następnym celem krzyżowców.

Trencavel nie mylił się ani trochę. Niecały miesiąc później wojska Baronów Północy z Simonem de Monfort na czele stanęły pod murami Carcassonne. Oblężenie twierdzy "nie do zdobycia" trwało zaledwie dwa tygodnie, a młody wicehrabia podstępem zwabiony na negocjacje, został natychmiast schwytany i zamknięty w lochu, gdzie znaleziono go martwego po kilku miesiącach. Nowym panem Carcassonne został rzecz jasna Simon de Monfort.

Katarzy zostali wypędzeni z Carcassonne, a ich prześladowania trwające jeszcze kolejne dwadzieścia lat nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Kościół katolicki musiał więc znaleźć inny sposób na wytępienie herezji. Wymyślił zatem inkwizycję.

Dominik Guzman założyciel zakonu Dominikanów pewnie by się w grobie przewrócił gdyby usłyszał, że to jego zakon miał zająć się powolną, metodyczną eksterminacją Katarów trwającą kolejne sto lat.

Sądy inkwizycyjne utworzone zostały w Tuluzie, gdzie zakon Psów Pańskich miał już dwa klasztory oraz właśnie w Carcassone, które świetnie nadawało się na więzienie, a wokół sporo miejsca na budowanie stosów. W 2014 roku dokonano kluczowego odkrycia w tej sprawie. Na terenie jednego z domostw pod murami znaleziono pozostałości po dawnym więzieniu inkwizycyjnym. "Le mur étroit" (zw. wąski mur) był najgorszym rodzajem lochu, przypominający kształtem studnię, w którym bez jedzenia i wody w ciemności i wilgoci skazani umierali powoli. "Mur" znajduje się na prywatnym terenie, więc zwykły śmiertelnik nie może go zobaczyć. Będąc jednak w Carcassone warto odwiedzić niewielkie Muzeum Inkwizycji, żeby zobaczyć jak okrutna była to instytucja.

Tortury, lochy, stosy to była rzeczywistość tamtych czasów. Co prawda zakonnicy nie brali oficjalnie udziału w wymierzaniu kary, ale to na ich wniosek brudną robotą zajmował się sąd świecki. Doskonale zatem wiedzieli co będzie oznaczać wydany przez nich wyrok. Działania inkwizycji dały zresztą po latach oczekiwane rezultaty. Ostatni katarski "doskonały" Guillaume Bélibaste został skazany na śmierć przez sąd w Carcassonne i spalony na stosie w 1321 roku.


W tym miejscu tylko pozornie kończy się smutna historia Albigensów. Żeby wyjaśnić, o co mi chodzi, musimy cofnąć się do roku 1244 kiedy to doszło do najbardziej symbolicznego wydarzenia w historii prześladowań katarskich. Oblężenie twierdzy Montségur sprowokowane zostało okrutnym mordem 11 inkwizytorów w pobliskim miasteczku Avignonet. Jak łatwo  się domyśleć, Katarzy z tą tragedią nie mieli nic wspólnego,  niemniej jednak to oni zapłacili za nie najwyższą cenę. Po prawie rocznym oblężeniu wojska krzyżackie dotarły najtrudniejszą, a więc najmniej strzeżoną drogą na szczyt, zdobywając zamek. Tym razem również dochodzi do negocjacji, ale zasady są naprawdę uczciwe. Wszystkim katolikom darowano życie, a Katarzy dostali dwa tygodnie na przemyślenie sprawy i nawrócenie się. Oni jednak wykorzystali ten czas zupełnie inaczej. Wybrali czterech spośród "doskonałych", którzy opuścili potajemnie Monségur, reszta społeczności zgodnie wybrała stos. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, ale mówi się, że około dwustu mężczyzn i kobiet dobrowolnie rzuciło się w płomienie. W ogniu zginęły również dzieci, najmłodsze mogło mieć około sześciu lat.

I choć wydarzenie to traktuje się w historii jako koniec Kataryzmu w Langwedocji, wiadomo, że data ta jest wyłącznie symboliczna, a religia katarska jeszcze przez wiele lat funkcjonowała na południu Francji, rozprzestrzeniając się następnie między innymi na tereny Lombardii. Są tacy, którzy uważają, że idee kataryzmu odnaleźć można także w reformach pierwszych protestantów.

Nie wiem ile w tym prawdy, ale jedno jest pewne. Mit katarski do dziś wzbudza polemiki wielu poważnych historyków i rozbudza wyobraźnię miłośników tajemnic. Ezoterycy wciąż studiują katarskie symbole i zastanawiają się gdzie uciekinierzy z Monségur ukryli skarb. Są tacy co wierzą, że Katarzy byli w posiadaniu św. Graala i do dziś szukają go w jaskiniach Oksytanii. I nawet Ci, którzy twardo stąpają po ziemi, nie mają nic przeciwko katarskiej legendzie. Wszak stanowi dziś ważny element regionalnej tożsamości i całkiem nieźle się sprzedaje

Nie ukrywam, że sama również jestem pod wrażeniem tej historii sprzed wieków i chętnie eksploruję zwiazane z nią miejsca. Do Montségur mieliśmy tym razem daleko, ale tuż obok Carcassonne odkryliśmy inną katarską perełkę.


Kompleks czterech zamków w Lastours zrobił na nas ogromne wrażenie. Zaledwie pół godziny jazdy samochodem od Carcassonne znajdujemy średniowieczne castrum zamieszkiwane swego czasu przez Katarów.

Historia tego miejsca sięga epoki brązu. Z tego okresu pochodzi niezwykłe odkrycie szczątków kobiecych wraz z kosztownościami. Znaleziona przy kobiecie bogata biżuteria zbudowała legendę o księżniczce z Lastours.

Legendę przyćmiewają jednak średniowieczne fakty historyczne związane z obecnością w tym miejscu sporej wspólnoty katarskiej. Na domiar złego władca castrum zwanego Cabaret (dziś nazwa jednego z zamków) był wiernym sojusznikiem Trencavelów z Carcassonne. Sami przyznacie, że to nie mogło dobrze się skończyć. Lastours było atakowane dwukrotnie. Pierwszy raz bezskutecznie przez okrutnego Simona de Monfort w 1209 roku. Drugie oblężenie skończyło się zniszczeniem castrum i wybiciem i wypędzeniem Katarów dwadzieścia lat później.  


To co dziś możemy oglądać to pozostałości średniowiecznych zamków odbudowanych po zakończeniu wyprawy krzyżowej przez króla Francji. Nie są to więc prawdziwe zamki Katarów. Co ciekawe, takich nie znajdziecie nigdzie. Katarzy byli ubogą wspólnotą odrzucającą dobra doczesne. Nie budowali zatem żadnych zamków. Ich obecność w Béziers, Carcassonne, Montségur, Lastours czy w wielu innych miejscach związana była z przychylnością lokalnych władców prawdziwych właścicieli tych dóbr.

Szlak tak zwanych zamków katarskich to dziś jedna z największych atrakcji turystycznych regionu. Średniowieczne ruiny wtopione w oksytański, górzysty pejzaż budzą ogromne zainteresowanie. Przyznam, że jest w tym jakaś magia i tajemnica. Szczególnie, że tuż przed zachodem słońca byliśmy tu całkiem sami. Polecam gorąco. Dwugodzinny spacer po castrum i dodatkowo wjazd na punkt widokowy, to wrażenia, których długo się nie zapomina. Przy punkcie widokowym jest ogromne pole namiotowe, więc można zakotwiczyć na dłużej.


Żegnając się z Carcassonne warto zatrzymać się jeszcze w jednym z kilku innych punktów widokowych, by popatrzeć na twierdzę z pewnej perspektywy i docenić jej piękno i potęgę. Możecie wybrać się na spacer mostem Pont Vieux od strony nowej części miasta lub, tak jak my, zatrzymać się na autostradzie w strefie parkingowej Air du Belvédère de la Cité lub d'Aubriac. Patrząc na zdjęcie poniżej, wiem, że nie będziecie żałować 😊



Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.

Komentarze

Obserwuj Instagram!