Tajemnicze miejsce, którego nie zna praktycznie żaden z moich krakowskich znajomych. Zaprzyjaźniona przewodniczka słyszała pozytywne opinie, ale sama nigdy tam nie była. A przecież wygląda na to, że tuż pod nosem wśród zieleni Lasu Wolskiego życie napisało niezwykłą historię, w której role główne grają to, co najbardziej lubię: natura, sztuka i literatura. I to ta z najwyższej półki. W pewien piękny, majowy weekend jadę więc na zwiady, sprawdzić co trawie piszczy.
Pensjonat Ekosamotnia wygrzebałam zupełnym przypadkiem w czeluściach internetu. Dom z ponad stuletnią historią klimatem przypomina mi trochę wille z Lanckorony, o których poczytać możecie 🔍tutaj. Nic więc dziwnego, że przebierałam nogami, żeby jak najszybciej się tam znaleźć. Tym bardziej, że im więcej czytałam o tym miejscu, tym bardziej byłam nim zaciekawiona i wprost proporcjonalnie zdumiona, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam.
Dom należał niegdyś do rodziny artystów Heleny i Romana Husarskich, których połączyła miłość do ceramiki i wspólne studia na krakowskiej ASP. Hala smykałkę do ceramiki odziedziczyła po ojcu Stanisławie Burtanie krakowskim przemysłowcu i właścicielu słynnych zakładów ceramicznych w Ćmielowie i Chodzieży. Roman zaś okazał się człowiekiem wielu talentów: rzeźba przyniosła mu miłość Heleny, wynalazki patent na nową technikę obróbki ceramiki zwaną piropikturą, a pisarstwo przyjaźń ze Stanisławem Lemem…
Wizytę w tym miejscu zaczynamy od zajrzenia w zakamarki głównego obiektu, w którym znajduje się pensjonat. Trzykondygnacyjny, gruntownie przebudowany i pieczołowicie wyremontowany budynek robi wrażenie. Zanurzony w zieleni, przegląda się nieśmiało w niewielkim, uroczym stawie jakby kompletnie nieświadomy swojego czaru. W środku chłodny błękit jadalni daje przyjemne uczucie wytchnienia, a jednocześnie kaflowy piec, białe krzesła, wyłożone ceramiką ściany, pianino sprawiają, że jest tu przytulnie i … intrygująco.
Krętymi schodami ruszamy na górę, gdzie znajduje się recepcja. W oczy kłują, kontrastujące z jadalnią jaskrawe kolory zieleni i żółci. Na stole w saloniku owoce i pamiątkowa księga gości, a wokół mnóstwo bibelotów i pamiątkowych zdjęć. Z ciekawością wypatruję na nich dawnych mieszkańców willi…
Nasz pokój na pierwszą noc znajduje się na trzecim, ostatnim piętrze. Tuż przy kąciku do czytania, z którego nie omieszkaliśmy skorzystać.
Poranek w Ekosamotnii zaczynamy śniadankiem w uroczej oranżerii. Obsługa jest przemiła, jedzenie pyszne. Trochę żałujemy, że nie udało nam się poznać obecnej gospodyni samotni, pani Marii Husarskiej, która jest wnuczką Heleny i Romana. Dom jak widać od pokoleń pozostaje w rękach rodziny Husarskich, choć możemy się tylko domyślać, że nie było to łatwe zadanie.
Cóż, być może pani Maria zajęta była pracami w obejściu. Warto bowiem wspomnieć, że Ekosamotnia to certyfikowane gospodarstwo ekologiczne. Jedyne takie w obrębie miasta Krakowa! Na stole więc ląduje jajecznica od własnych zielononóżek, na deser wcinamy ciasto z owocami zebranymi w tutejszym sadzie, a do domu, w ramach pożegnalnego prezentu, zabieramy słoik porzeczkowego dżemu.
Wiemy też już, że na pewno wrócimy tu jesienią na… kasztanobranie. Kasztanowiec jadalny to prawdziwy rarytas i prawdopodobnie w Lesie Wolskim mamy jedyne jego skupisko w tej części Europy. Co ciekawe, pierwsze kasztanowce zasadził tu w latach sześćdziesiątych, miłośnik egzotycznych roślin, prezydent Juliusz Leo. Prezydenckie kasztany zebrała pewnego dnia Helena Husarska i postanowiła rozpocząć własną hodowlę. Eksperyment się udał i do dziś co roku kasztanowce rodzą nawet kilkaset kilogramów owoców. W okolicach października można tu samemu, za niewielką opłatą, nazbierać sobie kasztanów lub skosztować na miejscu kasztanowego ciasta. To również jeden z niewielu momentów kiedy Ekosamotnię mogą odwiedzić osoby nie będące gośćmi pensjonatu.
Sad i ogród robią na nas oczywiście największe wrażenie. Trzy hektary prywatnego terenu w Lesie Wolskim to jest coś! Widać ogrom pracy włożony w pielęgnację drzew i krzewów.
Wspinamy się dróżką w górę, mijamy wąwóz i po chwili docieramy do malowniczego stawu. Dookoła nas magnoliowa orgia. Jest wszak początek maja. To czas kiedy te różowe cuda wybuchają różowością na potęgę. Nie mogliśmy trafić lepiej.
Buszując po ogrodzie, wypatrujemy kolejnej atrakcji. Wśród kwiatów magnolii, w soczyście zielonej trawie ukryte są ceramiczne dzieła Husarskich.
Mało kto wie, że w latach pięćdziesiątych ta para artystów wymyśliła i opatentowała nową dziedzinę sztuki - piropikturę i to właśnie tutaj w Przegorzałach otwarli pracownię, w której tworzyli, ale również popularyzowali swoje odkrycie. To między innymi pewnie dzięki organizowanym tu warsztatom artystystycznym, udało im się zachować posiadłość w trudnych powojennych czasach.
Piropiktura, w dużym skrócie, polega na natryskiwaniu płynnego szkliwa na rozgrzaną powierzchnię, w którą wtopione, tworzy rodzaj ceramicznej mozaiki. Zaletą tej metody była możliwość tworzenia dzieł na dużych powierzchniach.
Największym gabarytowo projektem, który góruje nad ogrodem, jest "Ostatnia wieczerza", w sali kominkowej na ścianie znajdziecie prototyp "Ery żelaza", która miała zdobić dawną Hutę Lenina (obecnie Sendzimira) w Nowej Hucie.
Po całym terenie rozsiane są inne, nieco mniejsze, ale bardzo malownicze piropikturowe perełki. Czujne oko wypatrzy tu kolorowego motyla, rybki, ptaki, węża, a nawet smoka (chyba wawelskiego 😜)
Piropikturę Husarskich znajdziecie też poza ogrodem. W pobliskim kościele Chrystusa Króla w Przegorzałach, w egzotarium krakowskiego ZOO, a w centrum Krakowa na fasadzie klubu sportowego Korona przy ulicy Kalwaryjskiej i w hotelu Cracovia. Technika Husarskich doceniona została nawet w stolicy, gdzie wykorzystana została do odtworzenia zniszczonych w czasie wojny holenderskich płytek z Delft w Pałacu na wodzie w Łazienkach. Nie jestem znawcą, ale wykonanie tych płytek jest ponoć tak udane, że nietrudno pomylić je z oryginałem. Kilka z nich zdobi również salę kominkową w Ekosamotni.
Na koniec wisienka na torcie i powód dla którego bezapelacyjnie warto przyjechać do Ekosamotni. To ukryty w zieleni "domek ogrodnika". Prześliczne i stylowo urządzone dwupiętrowe gniazdko dla czterech osób, w którym naprawdę można zaszyć się przed światem, mając jednocześnie to, co z niego najpiękniejsze na wyciągnięcie ręki. Mogłabym tu siedzieć godzinami w bujanym fotelu i gapić się przez okno.
Być może to samo czuł Stanisław Lem, przyjaciel Husarskich, z którym Roman poznał się po wojnie w Związku Literatów Polskich. Pisarz, który bywał częstym gościem w Przegorzałach, w tym właśnie domku napisał swoje pierwsze dzieła, w tym przede wszystkim "Szpital przemienienia". Artystyczny duch unosi się tu w powietrzu, a lemowskie skojarzenia odczytujemy w licznych obrazach i zdjęciach na ścianach. Drewniane biurko w rogu każe nam domyślać się, że może ta kotłowanina dziwnych myśli w wyobraźni młodego geniusza, działa się właśnie tutaj…
Przytulny domek sprawia, że moglibyśmy się z tej samotni nigdzie nie ruszać. Sęk w tym, że dookoła mnóstwo atrakcji: zamek w Przegorzałach, klasztor Kamedułów, ZOO, kopiec Kościuszki i kopiec Piłsudskiego, a przede wszystkim kilometry krętych ścieżek, jarów i wąwozów tworzących niepowtarzalny klimat krakowskiego Lasu Wolskiego. A co najważniejsze, tuż po przyjeździe, oprócz klucza do swojego pokoju lub domku, dostaniecie tutaj jeszcze jeden klucz. To klucz do leśnego szczęścia, które czeka na Was za drewnianą furtką ukrytą w głębi ogrodu, ale to już temat na zupełnie nową opowieść…
Na koniec jak zwykle stawiam sobie pytanie. Czy taki raj może mieć jakieś wady? Naturalnie że nie, ale jest kilka drobiazgów, o których muszę Wam wspomnieć:
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
Dom należał niegdyś do rodziny artystów Heleny i Romana Husarskich, których połączyła miłość do ceramiki i wspólne studia na krakowskiej ASP. Hala smykałkę do ceramiki odziedziczyła po ojcu Stanisławie Burtanie krakowskim przemysłowcu i właścicielu słynnych zakładów ceramicznych w Ćmielowie i Chodzieży. Roman zaś okazał się człowiekiem wielu talentów: rzeźba przyniosła mu miłość Heleny, wynalazki patent na nową technikę obróbki ceramiki zwaną piropikturą, a pisarstwo przyjaźń ze Stanisławem Lemem…
Wizytę w tym miejscu zaczynamy od zajrzenia w zakamarki głównego obiektu, w którym znajduje się pensjonat. Trzykondygnacyjny, gruntownie przebudowany i pieczołowicie wyremontowany budynek robi wrażenie. Zanurzony w zieleni, przegląda się nieśmiało w niewielkim, uroczym stawie jakby kompletnie nieświadomy swojego czaru. W środku chłodny błękit jadalni daje przyjemne uczucie wytchnienia, a jednocześnie kaflowy piec, białe krzesła, wyłożone ceramiką ściany, pianino sprawiają, że jest tu przytulnie i … intrygująco.
Krętymi schodami ruszamy na górę, gdzie znajduje się recepcja. W oczy kłują, kontrastujące z jadalnią jaskrawe kolory zieleni i żółci. Na stole w saloniku owoce i pamiątkowa księga gości, a wokół mnóstwo bibelotów i pamiątkowych zdjęć. Z ciekawością wypatruję na nich dawnych mieszkańców willi…
Nasz pokój na pierwszą noc znajduje się na trzecim, ostatnim piętrze. Tuż przy kąciku do czytania, z którego nie omieszkaliśmy skorzystać.
Mimo sporych rozmiarów okazuje się, że pensjonat mieści jedynie 6 pokoi. Miejsce jest więc bardzo kameralne. Pokoje, które swoje groszkowo - lawendowe nazwy wzięły najpewniej od kolorów pastelowych ścian, urządzone są w stylu rustykalnym. Znajdziecie tu stare meble, tkane dywaniki, firanki w kwiaty i kolorowe obrazki na ścianach. Luksus to może za duże słowo, ale jeśli lubicie takie klimaty retro, na pewno Wam się spodoba.
Dla kontrastu na bogato jest za to w łazience. Olbrzymia wanna na srebrnych lwich łapach wręcz prosi się o kąpiel. I choć ten retro glamour to nie jest do końca moja bajka, chętnie zanurzam się w ciepłej wodzie. Luksusem jest dla mnie zieleń za oknem i śpiew ptaków. Zamykam oczy i jestem w raju 😊..
Dla kontrastu na bogato jest za to w łazience. Olbrzymia wanna na srebrnych lwich łapach wręcz prosi się o kąpiel. I choć ten retro glamour to nie jest do końca moja bajka, chętnie zanurzam się w ciepłej wodzie. Luksusem jest dla mnie zieleń za oknem i śpiew ptaków. Zamykam oczy i jestem w raju 😊..
Poranek w Ekosamotnii zaczynamy śniadankiem w uroczej oranżerii. Obsługa jest przemiła, jedzenie pyszne. Trochę żałujemy, że nie udało nam się poznać obecnej gospodyni samotni, pani Marii Husarskiej, która jest wnuczką Heleny i Romana. Dom jak widać od pokoleń pozostaje w rękach rodziny Husarskich, choć możemy się tylko domyślać, że nie było to łatwe zadanie.
Cóż, być może pani Maria zajęta była pracami w obejściu. Warto bowiem wspomnieć, że Ekosamotnia to certyfikowane gospodarstwo ekologiczne. Jedyne takie w obrębie miasta Krakowa! Na stole więc ląduje jajecznica od własnych zielononóżek, na deser wcinamy ciasto z owocami zebranymi w tutejszym sadzie, a do domu, w ramach pożegnalnego prezentu, zabieramy słoik porzeczkowego dżemu.
Wiemy też już, że na pewno wrócimy tu jesienią na… kasztanobranie. Kasztanowiec jadalny to prawdziwy rarytas i prawdopodobnie w Lesie Wolskim mamy jedyne jego skupisko w tej części Europy. Co ciekawe, pierwsze kasztanowce zasadził tu w latach sześćdziesiątych, miłośnik egzotycznych roślin, prezydent Juliusz Leo. Prezydenckie kasztany zebrała pewnego dnia Helena Husarska i postanowiła rozpocząć własną hodowlę. Eksperyment się udał i do dziś co roku kasztanowce rodzą nawet kilkaset kilogramów owoców. W okolicach października można tu samemu, za niewielką opłatą, nazbierać sobie kasztanów lub skosztować na miejscu kasztanowego ciasta. To również jeden z niewielu momentów kiedy Ekosamotnię mogą odwiedzić osoby nie będące gośćmi pensjonatu.
Sad i ogród robią na nas oczywiście największe wrażenie. Trzy hektary prywatnego terenu w Lesie Wolskim to jest coś! Widać ogrom pracy włożony w pielęgnację drzew i krzewów.
Wspinamy się dróżką w górę, mijamy wąwóz i po chwili docieramy do malowniczego stawu. Dookoła nas magnoliowa orgia. Jest wszak początek maja. To czas kiedy te różowe cuda wybuchają różowością na potęgę. Nie mogliśmy trafić lepiej.
Buszując po ogrodzie, wypatrujemy kolejnej atrakcji. Wśród kwiatów magnolii, w soczyście zielonej trawie ukryte są ceramiczne dzieła Husarskich.
Mało kto wie, że w latach pięćdziesiątych ta para artystów wymyśliła i opatentowała nową dziedzinę sztuki - piropikturę i to właśnie tutaj w Przegorzałach otwarli pracownię, w której tworzyli, ale również popularyzowali swoje odkrycie. To między innymi pewnie dzięki organizowanym tu warsztatom artystystycznym, udało im się zachować posiadłość w trudnych powojennych czasach.
Piropiktura, w dużym skrócie, polega na natryskiwaniu płynnego szkliwa na rozgrzaną powierzchnię, w którą wtopione, tworzy rodzaj ceramicznej mozaiki. Zaletą tej metody była możliwość tworzenia dzieł na dużych powierzchniach.
Największym gabarytowo projektem, który góruje nad ogrodem, jest "Ostatnia wieczerza", w sali kominkowej na ścianie znajdziecie prototyp "Ery żelaza", która miała zdobić dawną Hutę Lenina (obecnie Sendzimira) w Nowej Hucie.
Po całym terenie rozsiane są inne, nieco mniejsze, ale bardzo malownicze piropikturowe perełki. Czujne oko wypatrzy tu kolorowego motyla, rybki, ptaki, węża, a nawet smoka (chyba wawelskiego 😜)
Piropikturę Husarskich znajdziecie też poza ogrodem. W pobliskim kościele Chrystusa Króla w Przegorzałach, w egzotarium krakowskiego ZOO, a w centrum Krakowa na fasadzie klubu sportowego Korona przy ulicy Kalwaryjskiej i w hotelu Cracovia. Technika Husarskich doceniona została nawet w stolicy, gdzie wykorzystana została do odtworzenia zniszczonych w czasie wojny holenderskich płytek z Delft w Pałacu na wodzie w Łazienkach. Nie jestem znawcą, ale wykonanie tych płytek jest ponoć tak udane, że nietrudno pomylić je z oryginałem. Kilka z nich zdobi również salę kominkową w Ekosamotni.
Na koniec wisienka na torcie i powód dla którego bezapelacyjnie warto przyjechać do Ekosamotni. To ukryty w zieleni "domek ogrodnika". Prześliczne i stylowo urządzone dwupiętrowe gniazdko dla czterech osób, w którym naprawdę można zaszyć się przed światem, mając jednocześnie to, co z niego najpiękniejsze na wyciągnięcie ręki. Mogłabym tu siedzieć godzinami w bujanym fotelu i gapić się przez okno.
Być może to samo czuł Stanisław Lem, przyjaciel Husarskich, z którym Roman poznał się po wojnie w Związku Literatów Polskich. Pisarz, który bywał częstym gościem w Przegorzałach, w tym właśnie domku napisał swoje pierwsze dzieła, w tym przede wszystkim "Szpital przemienienia". Artystyczny duch unosi się tu w powietrzu, a lemowskie skojarzenia odczytujemy w licznych obrazach i zdjęciach na ścianach. Drewniane biurko w rogu każe nam domyślać się, że może ta kotłowanina dziwnych myśli w wyobraźni młodego geniusza, działa się właśnie tutaj…
Przytulny domek sprawia, że moglibyśmy się z tej samotni nigdzie nie ruszać. Sęk w tym, że dookoła mnóstwo atrakcji: zamek w Przegorzałach, klasztor Kamedułów, ZOO, kopiec Kościuszki i kopiec Piłsudskiego, a przede wszystkim kilometry krętych ścieżek, jarów i wąwozów tworzących niepowtarzalny klimat krakowskiego Lasu Wolskiego. A co najważniejsze, tuż po przyjeździe, oprócz klucza do swojego pokoju lub domku, dostaniecie tutaj jeszcze jeden klucz. To klucz do leśnego szczęścia, które czeka na Was za drewnianą furtką ukrytą w głębi ogrodu, ale to już temat na zupełnie nową opowieść…
Na koniec jak zwykle stawiam sobie pytanie. Czy taki raj może mieć jakieś wady? Naturalnie że nie, ale jest kilka drobiazgów, o których muszę Wam wspomnieć:
- Wjazd do Ekosamotni kompletnie nie zapowiada cudowności, które tam zastaniecie. Osobiście byłam przerażona zaniedbaną ślepą uliczką, pełną walających się palet, gruzu, zabudową zupełnie bez duszy, a momentami nawet bez okien. Ekosamotnia udowadnia jednak, że można zrobić dwa razy pierwsze wrażenie, choć życzę im z całego serca, by ten teren jak najszybciej został uporządkowany.
- Jak widać na zdjęciach ogród jest piękny. I choć nie znam się, czuję, że jego utrzymanie wymaga wiele pracy i pieniędzy. Wybaczam więc zbutwiałe schodki, poręcze, altanki, ale razi mnie stara, zdezelowana huśtawka czy nieuporządkowane miejsce ogniskowe…
- Smutkiem napawa mnie również fakt, że piropikturowe rzeźby Husarskich nie są należycie konserwowane, a niektóre nawet uszkodzone. Nie jestem też pewna czy odnalazłam wszystkie. Jako stara harcerka od razu pomyślałam o mapce, a może nawet o tematycznej grze terenowej. Taką rzecz widziałam na przykład podczas pobytu "w bańce" pod Łodzią. Zajrzyjcie 🔍 tutaj - super sprawa i dodatkowa atrakcja dla gości.
- Przyczepię się również trochę do "luksusów" w pokojach. Wystrój to oczywiscie kwestia gustu, ale brakowało mi na przykład wygodnych foteli do czytania. Internet nie jest wprawdzie aż taki słaby jak informuje właściciel, ale otoczenie zdecydowanie bardziej zachęca do leniwej, wieczornej lektury z kieliszkiem wina w ręce. Na naszym piętrze był wprawdzie mini kącik czytelniczy z niebieskimi pufami, ale mieliśmy pecha, bo nie działała żadna lampa. Po zmierzchu książkę trzeba więc było odłożyć na bok. Do szczęścia zostało jedynie wino 😜
I jeszcze dwie ostatnie rzeczy, które nie są wadą, a jedynie pewnym ograniczeniem, o którym trzeba jednak wiedzieć. Po pierwsze obiekt jest sezonowy i w okresie zimowym jest nieczynny. Po drugie przyjmuje jedynie dorosłych gości. Dziecka ze sobą nie weźmiecie, za to możecie wziąć psa. I pod warunkiem, że nie zacznie ujadać, wszyscy będą mieli szansę na spokój i pełen relaks, najwyższe dobro Ekosamotni 😊.
Komentarze
Prześlij komentarz