Wyobrażam sobie często szczęśliwych mieszkańców Wiednia, którzy każdego dnia, sunąc niespiesznie wzdłuż ringu, nieustannie obcować mogą z przepychem swoich pałaców, teatrów, sal koncertowych i muzeów. Wyobrażam sobie jak uchylając okno o poranku nucą pod nosem sonatę Mozarta i machają do znajomych na ulicy, którzy biegną do pracy, pląsając w rytmie straussowskiego walca. Po popołudniu zaś wszyscy razem, siadają nad parującą filiżanką kawy i apfelstrudlem w jednej z tych swoich kultowych, secesyjnych kawiarenek...
Chyba nie do końca to mieli na myśli autorzy rankingów, w których Wiedeń, wiele lat z rzędu plasuje się na podium jeśli chodzi o jakość i zadowolenie z życia jego mieszkańców. Wiadomo, że o sukcesie zadecydowały fantastyczna infrastruktura, wygodny transport miejski, jakość usług medycznych, możliwości rozwoju a nawet klimat polityczny i inne bardzo ważne sprawy. Ja jednak uważam, że ten Mozart i kawusia nie są tu bez znaczenia. Osobiście taki Wiedeń kocham najbardziej: pełen uroku i muzyki oraz, docenianą już może tylko przez nielicznych, leciutką nutką retro. Taki Wiedeń chcę Wam również dziś przedstawić. Odwiedzimy razem najpiękniejsze muzea, sale koncertowe, kawiarnie, pałace i inne ciekawe miejsca.
Zwiedzanie miasta zaczynamy z wysokiego C, bo od śniadania w muzeum. Wspaniałe śniadanie podane niemal po królewsku, jemy w jednym z najpiękniejszych miejsc w Wiedniu, czyli w kawiarni Muzeum Historii Sztuki. Aby się tam dostać trzeba kupić bilet, ale to przecież nie problem, skoro odwiedziny w muzeum i tak mamy w planach.
Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu samo w sobie jest dziełem sztuki. To jedno z najpiękniejszych wnętrz muzealnych, w jakim do tej pory byłam. Efekt WOW murowany na widok imponującej klatki schodowej, gdzie instagramowa fotka to obowiązkowy punkt programu.
Muzeum to w większości prywatne zbiory cesarskiej rodziny Habsburgów (a jak jak się pewnie domyślacie, to nie jedyne miejsce, gdzie są eksponowane. Tyle tego nazbierali przez wieki 😉). Znajdziecie tu imponujące zbiory malarstwa europejskiego, sztuki starożytnej oraz monet. Muzeum jest olbrzymie, więc warto ustalić sobie priorytety. My spędziliśmy dwie godziny na podziwianiu malarstwa holenderskiego, jak tylko wyczytałam, że mają tu najcenniejsze zbiory obrazów Pietera Bruegel'a Starszego, a w tym "Wieżę Babel" i "Walkę karnawału z postem".
Naprzeciwko Muzeum Historii Sztuki znajduje się Muzeum Historii Naturalnej, które zapewne będzie ciekawsze jeśli zwiedzacie Wiedeń z dziećmi. Oba budynki są bliźniaczo do siebie podobne. Nie ma się co dziwić, zostały zaprojektowane na zlecenie cesarza Franciszka I w podobnym czasie przez tych samych architektów, a jeden z nich, Gottfried Semper, to ten sam, który stworzył operowa perełkę w Dreźnie, o której poczytać możecie 🔍tutaj. Proszę, jaki ten świat mały 😊.
Stojąc twarzą do Muzeum Historii Naturalnej, po Waszej lewej stronie będziecie mieli wejście do kolejnej strefy muzealnej zwaną Museums Quartier, w skrócie MQ. Nie możecie pominąć tego miejsca nawet jeśli, nie macie ochoty na zwiedzanie. Dzielnica Muzeów to olbrzymi kompleks pełen galerii, hal wystawowych, barów i kawiarni, gdzie warto przysiąść na małą czarną i po prostu pooddychać sztuką, która, jak widać na zdjęciu, dosłownie unosi się w powietrzu 😉.
Galerii Albertina, chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, a jeśli trzeba, to zrobię to z ogromną przyjemnością. To jedna z ciekawszych, kulturalnych miejscówek w stolicy Austrii. Warto śledzić program wystaw. My na przykład trafiliśmy na Modiglianiego. Tylu portretów ręki mistrza nie widziałam w życiu! A Działowi Technicznemu zrobiło się nawet niedobrze od tej ilości wydłużonych twarzy 😃.
Galeria słynie również z pięknego widoku na budynek opery i mega instagramowych schodów. Stąpając po nich, człowiek od razu robi się jakiś taki bardziej inteligentny.
Jeśli chodzi jednak o muzea, to najlepsze zostawiłam sobie na koniec. Możecie nie iść do żadnego z polecanych przeze mnie muzeów, ale tu musicie zajrzeć. Dom Muzyki znajduje się zaledwie pięć minut spacerkiem od Albertiny. Zlokalizowany na kilku piętrach kamienicy, a im wyżej tym ciekawiej. Od historii miejsca, po rewelacyjnie zaaranżowane sale wielkich muzycznych mistrzów, multimedialne, naukowe eksperymenty z dźwiękiem oraz najlepszą w świecie zabawę w wirtualnego dyrygenta! Muzeum otwarte jest do późnych godzin wieczornych. Jeśli wybierzecie się tam około 19.00, jest szansa, że, tak jak my, będziecie całkiem sami. To dopiero jest frajda!
Dodam również, że to jedno z najtańszych muzeów w Wiedniu, a wizytę można połączyć również ze znajdującym się nieopodal Domem Mozarta.
Moje wrażliwe na muzykę serce drżało z radości w Domu Muzyki również dlatego, że budynek jest kolebką jednej z najlepszych na świecie orkiestry symfonicznej - słynnych Filharmoników Wiedeńskich. Obecna siedziba orkiestry znajduje się po drugiej stronie ringu w gmachu Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego (Musikverein). To tam, w złotej sali Brahmsa, odbywa się najsłynniejszy koncert noworoczny. Podczas tego pobytu mieliśmy okazję uczestniczyć w koncercie i na własne oczy zobaczyć tę przepiękną salę, ale to opowieść na osobny post.
Pozostając w klimatach muzycznych, nogi same niosą nas pod gmach opery. Opera Wiedeńska to pierwszy oddany do użytku w 1968 roku budynek na wiedeńskim ringu, a działalność rozpoczęto od wystawienia opery „Don Giovanni” Mozarta. I choć Wiedeńska Opera została mocno zniszczona w czasie II wojny światowej, to i tak pozostaje drugim, co do wielkości, budynkiem operowym w Europie po francuskiej Operze Garnier, o której poczytać możecie tutaj. Oszałamiające wnętrza opery można zwiedzać z przewodnikiem, co bardzo Wam polecam, a jeszcze bardziej pójście na spektakl. Mój pierwszy w życiu wiedeński "standing ticket" kosztował parę lat temu 3 euro. Obecnie cena miejsca stojącego to 10 euro. A o naszej ostatniej wizycie w tym miejscu opowiem Wam już niebawem.
Kolejny poranek w Wiedniu rozpoczynamy z przytupem końskich kopyt. Pokaz w Hiszpańskiej Dworskiej Szkole Jazdy to oczywiście pomysł Działu Technicznego, który jako wielki miłośnik koni, uparł się, że co jak co, ale lipicany w akcji musimy zobaczyć.
Lipicany to specjalna rasa koni, wywodząca się historycznie z miejscowości Lipica (obecnie Słowenia). Konie za młodu są ciemnej maści, a z wiekiem ich sierść staje się śnieżnobiała. Strzygące uszami sylwetki koni podziwiać można w stajni w samym centrum wiedeńskiej starówki w pałacu Stallburg. Jeśli wstrzelicie się w odpowiednią porę, zobaczycie jak wyprowadzane są stamtąd na pokaz do pobliskiej zimowej ujeżdżalni.
Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy, założona w XVI wieku kultywuje tradycję nauki jazdy konnej na najwyższym poziomie. Skrócona wersja pokazu, w którym braliśmy udział, trwała niecałą godzinkę. W oryginalnej XVII wiecznej ujeżdżalni oświetlonej kryształowymi żyrandolami, przy dźwiękach muzyki, zobaczyliśmy konie w różnym wieku. Od młodych nieco jeszcze niesfornych źrebiąt o ciemnej maści, po wytrawnych końskich "tancerzy" podnoszących z gracją kopyta do góry, popisując się najtrudniejszymi figurami typu "lewada" czy "kurbetta". Aby dojść do takiej perfekcji, konie szkolone są aż sześć lat! O umiejętnościach jeźdźców, co ciekawe w większości kobiet, nawet nie będę się wypowiadać. Dodam tylko, że taki pokaz to coś naprawdę wyjątkowego, co zostaje w pamięci na długo, więc nie żałujcie ani czasu, ani pieniędzy i wybierzcie się chociaż na poranny pokaz treningowy, aktualny cennik znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej.
Po takich emocjach czas by wreszcie przekąsić małe co nieco. Na lunch wybieramy jedną z najpiękniejszych wiedeńskich kawiarni - Cafe Central. W jej stylizowanych, neorenesansowych wnętrzach warto wypić kawę i spróbować jednego z wielu, kuszących kolorami, słodkich przysmaków. My chcieliśmy pobyć chwilę dłużej, więc zarezerwowaliśmy stolik na lunch. Trzeba wiedzieć, że w ofercie prawie każdej wiedeńskiej kawiarni są śniadania i lunche. Nie jest to może kuchnia wysokich lotów, ale jedzenie w takim wnętrzu jest przyjemnością samą w sobie. Nie dziwi więc długa lista stałych bywalców tego miejsca od Freuda po Hitlera, a jeden z najczęstszych gości, pisarz Peter Altenberg, powita Was w progu - na siedząco oczywiście. Tak bardzo spodobał nam się klimat w Cafe Central, że ruszyliśmy w poszukiwaniu innych tego typu miejsc. Nasz ranking najpiękniejszych wiedeńskich kawiarni pojawi się już niebawem.
Na małą sjestę wybierzcie koniecznie jeden wielu parków miejskich. My wyłożyliśmy się na trawce przed Pałacem Hofburg, skąd mogliśmy w spokoju podziwiać jego majestatyczną fasadę. Pierwsza średniowieczna siedziba dynastii Habsburgów powstała w tym miejscu w XIII wieku, a jej pozostałością jest gotycka kaplica zamkowa, w której słynny, wiedeński chór chłopięcy odprawia niedzielne msze. Przez wieki rezydencja była sukcesywnie rozbudowywana, tworząc dzisiaj gigantyczny kompleks. Zwiedzać można między innymi: Apartamenty Cesarskie, Muzeum Sisi, Srebrną Kolekcję dworskiej zastawy kuchennej i naczyń z miedzi, srebra, kryształu i porcelany.
Rodzina cesarska, jak łatwo się domyślić, mieszkała w Hofburgu do 1918 roku. Obecnie, oprócz muzeum, jest to również rezydencja prezydenta Austrii, która mieści się w skrzydle Leopolda, jednej z najstarszych części pałacu.
Na tyłach pałacu Hofburg znajdziecie kolejne fajne miejsce do posiedzenia. W uroczym parku Burggarten możecie oczywiście zalec na trawce, ale na pewno wzrok Was przyciągnie okazały secesyjny, przeszklony budynek Palmiarni. W jednej części znajduje się Motylarnia, która spodoba się zarówno dzieciom jak i dorosłym, w drugiej restauracja. W pogodne dni Palmenhaus cieszy się sporym powodzeniem, nie mieliśmy jednak problemu, by znaleźć wolny stolik.
Czas oddalić się nieco od Ringu i wejść w wąskie uliczki starego miasta, by dotrzeć do katedry św. Szczepana. Ciekawe, że przez długi czas myślałam, że chodzi o św. Stefana, wygląda na to, że nie ja jedna popełniałam ten błąd, bo w poszukiwaniu prawdy natknęłam się na takie tłumaczenie nie raz. Wyjaśnijmy więc raz na zawsze Stephansdom, to katedra pod wezwaniem świętego Szczepana jednego z pierwszych męczenników chrześcijaństwa. Gotycka katedra jest jedną z najstarszych i największych świątyń w Europie. Jej charakterystyczna, strzelista wieża, nazywana Steffl (nie mylić z piwem) mierzy ponad 136 m. Imponująca jest również liczba dzwonów, bo jest ich aż 22, a tutejszy "dzwon Zygmunt" nazywa się Pummerin. 20 ton wagi sprawia, że jest to największy dzwon Austrii i trzeci co do wielkości bijący dzwon w Europie. (Dla porównania nasz krakowski Zygmunt waży około 11 ton). Kto lubi podniebne eksploracje, może na własne oczy zobaczyć dzwon, widok z wieży Steffl, a od lipca do września w soboty od godziny 19.00 możliwe jest wieczorne zwiedzanie dachu katedry.
Fanom muzyki klasycznej polecam wysłuchania Requiem Mozarta w murach katedry. Kompozytor był zresztą mocno związany z tym właśnie kościołem: tu wziął ślub, tu chrzczone były jego dzieci, tu aplikował o ostatnią posadę w swoim życiu, tu również odbył się jego pogrzeb.
Na koniec zapraszam Was do znajdującego się naprzeciwko katedry baru Onyx, gdzie w luźnej atmosferze, z drinkiem w ręku podziwiać można bryłę świątyni z zupełnie innej, ale nie mniej ciekawej perspektywy.
Wiedeński Prater odwiedziłam w poniedziałkowy poranek i dzięki temu byłam pierwszym pasażerem, który tego dnia wsiadł na słynny Diabelski Młyn. Ponad 100 letni park rozrywki budzi nostalgię, w moim przypadku, za minionym bezpowrotnie dzieciństwem. Frajda jaką czułam, patrząc na Wiedeń z wysokości 64 metrów na chwilę pozwoliła mi poczuć się jak dziecko. Ale wolno toczący się Diabelski Młyn, to raczej atrakcja dla dziadków. Dzieciaki na pewno dużo chętniej wypróbują nowoczesne roller coastery, których również tu nie brakuje. Wstęp do parku rozrywki jest za darmo, płacimy dopiero przy konkretnej atrakcji. Ceny od 3 - 15 EUR, Diabelski Młyn kosztuje 12 EUR.
Dla mieszkańców Wiednia Prater, a szczególności otaczający go Park Miejski (Stadtpark) o powierzchni sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych, to oaza spokoju i miejsce, gdzie w niewielkiej odległości od centrum można zorganizować rodzinny piknik, uprawiać sporty lub zwyczajnie wyłożyć się na trawie i po prostu poczuć się szczęśliwym wśród otaczającej zieleni.
Nasz weekend w Wiedniu kończymy wizytą w Schönbrunn. Jasne było dla mnie, że pobyt w stolicy Austrii bez zobaczenia cesarskiego pałacu i ogrodów, nie będzie się liczył. Nie jestem w stanie opisać w kilku zdaniach całego piękna, przepychu i potęgi tego miejsca, które porównać można chyba jedynie do paryskiego Wersalu.
Samo zwiedzanie cesarskich apartamentów nie zabierze Wam dużo czasu i w zależności od opcji będzie to trasa z audioprzewodnikiem trwająca od jednej do dwóch godzin. Wersja podstawowa (26 komnat) da Wam namiastkę cesarskiego bogactwa, ale dopiero trasa rozszerzona (40 komnat) zaprowadzi Was do najpiękniejszych sal pałacu. Niestety w żadnym z pomieszczeń nie można robić zdjęć. Może dlatego zwiedzanie idzie tak sprawnie 😉. Na stronie internetowej wszystkie opcje biletowe opisane są bardzo przejrzyście i opatrzone interaktywnymi mapkami. Dzięki temu wizytę można dopasować do swoich potrzeb i możliwości..
Zdecydowanie więcej czasu zajmie Wam eksploracja imperialnych ogrodów i labiryntów, powozowni, oranżerii, menażerii, obelisków, posągów, fontann i wielu innych atrakcji wokół pałacu. Ze względu jednak na spore odległości, dzieciaki mogą się troszeczkę znudzić chodzeniem. Można wtedy wskoczyć w kolorową ciuchcię, która mignęła nam po drodze. Szczególnie uciążliwe, ale warte zachodu jest wyjście na punkt widokowy Glorietta. Niech zachętą będzie jednak oprócz obłędnego widoku, pyszna kawa i ciastko w przepięknej kawiarni, o tej samej nazwie.
Żałuję bardzo, że po Schonbrunn nie można poruszać się rowerem, ani hulajnogą. Pewnie zobaczylibyśmy wtedy dużo więcej. Mam wrażenie, że dopiero liznęliśmy tematu, a tu już niestety trzeba żegnać się z Wiedniem. Czuje niedosyt i pewnie kiedyś będę musiała tu wrócić. Może wtedy powstanie osobny post o tym wspaniałym miejscu 😊.
Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu samo w sobie jest dziełem sztuki. To jedno z najpiękniejszych wnętrz muzealnych, w jakim do tej pory byłam. Efekt WOW murowany na widok imponującej klatki schodowej, gdzie instagramowa fotka to obowiązkowy punkt programu.
Muzeum to w większości prywatne zbiory cesarskiej rodziny Habsburgów (a jak jak się pewnie domyślacie, to nie jedyne miejsce, gdzie są eksponowane. Tyle tego nazbierali przez wieki 😉). Znajdziecie tu imponujące zbiory malarstwa europejskiego, sztuki starożytnej oraz monet. Muzeum jest olbrzymie, więc warto ustalić sobie priorytety. My spędziliśmy dwie godziny na podziwianiu malarstwa holenderskiego, jak tylko wyczytałam, że mają tu najcenniejsze zbiory obrazów Pietera Bruegel'a Starszego, a w tym "Wieżę Babel" i "Walkę karnawału z postem".
Naprzeciwko Muzeum Historii Sztuki znajduje się Muzeum Historii Naturalnej, które zapewne będzie ciekawsze jeśli zwiedzacie Wiedeń z dziećmi. Oba budynki są bliźniaczo do siebie podobne. Nie ma się co dziwić, zostały zaprojektowane na zlecenie cesarza Franciszka I w podobnym czasie przez tych samych architektów, a jeden z nich, Gottfried Semper, to ten sam, który stworzył operowa perełkę w Dreźnie, o której poczytać możecie 🔍tutaj. Proszę, jaki ten świat mały 😊.
Stojąc twarzą do Muzeum Historii Naturalnej, po Waszej lewej stronie będziecie mieli wejście do kolejnej strefy muzealnej zwaną Museums Quartier, w skrócie MQ. Nie możecie pominąć tego miejsca nawet jeśli, nie macie ochoty na zwiedzanie. Dzielnica Muzeów to olbrzymi kompleks pełen galerii, hal wystawowych, barów i kawiarni, gdzie warto przysiąść na małą czarną i po prostu pooddychać sztuką, która, jak widać na zdjęciu, dosłownie unosi się w powietrzu 😉.
Galerii Albertina, chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, a jeśli trzeba, to zrobię to z ogromną przyjemnością. To jedna z ciekawszych, kulturalnych miejscówek w stolicy Austrii. Warto śledzić program wystaw. My na przykład trafiliśmy na Modiglianiego. Tylu portretów ręki mistrza nie widziałam w życiu! A Działowi Technicznemu zrobiło się nawet niedobrze od tej ilości wydłużonych twarzy 😃.
Galeria słynie również z pięknego widoku na budynek opery i mega instagramowych schodów. Stąpając po nich, człowiek od razu robi się jakiś taki bardziej inteligentny.
Jeśli chodzi jednak o muzea, to najlepsze zostawiłam sobie na koniec. Możecie nie iść do żadnego z polecanych przeze mnie muzeów, ale tu musicie zajrzeć. Dom Muzyki znajduje się zaledwie pięć minut spacerkiem od Albertiny. Zlokalizowany na kilku piętrach kamienicy, a im wyżej tym ciekawiej. Od historii miejsca, po rewelacyjnie zaaranżowane sale wielkich muzycznych mistrzów, multimedialne, naukowe eksperymenty z dźwiękiem oraz najlepszą w świecie zabawę w wirtualnego dyrygenta! Muzeum otwarte jest do późnych godzin wieczornych. Jeśli wybierzecie się tam około 19.00, jest szansa, że, tak jak my, będziecie całkiem sami. To dopiero jest frajda!
Dodam również, że to jedno z najtańszych muzeów w Wiedniu, a wizytę można połączyć również ze znajdującym się nieopodal Domem Mozarta.
Moje wrażliwe na muzykę serce drżało z radości w Domu Muzyki również dlatego, że budynek jest kolebką jednej z najlepszych na świecie orkiestry symfonicznej - słynnych Filharmoników Wiedeńskich. Obecna siedziba orkiestry znajduje się po drugiej stronie ringu w gmachu Wiedeńskiego Towarzystwa Muzycznego (Musikverein). To tam, w złotej sali Brahmsa, odbywa się najsłynniejszy koncert noworoczny. Podczas tego pobytu mieliśmy okazję uczestniczyć w koncercie i na własne oczy zobaczyć tę przepiękną salę, ale to opowieść na osobny post.
Pozostając w klimatach muzycznych, nogi same niosą nas pod gmach opery. Opera Wiedeńska to pierwszy oddany do użytku w 1968 roku budynek na wiedeńskim ringu, a działalność rozpoczęto od wystawienia opery „Don Giovanni” Mozarta. I choć Wiedeńska Opera została mocno zniszczona w czasie II wojny światowej, to i tak pozostaje drugim, co do wielkości, budynkiem operowym w Europie po francuskiej Operze Garnier, o której poczytać możecie tutaj. Oszałamiające wnętrza opery można zwiedzać z przewodnikiem, co bardzo Wam polecam, a jeszcze bardziej pójście na spektakl. Mój pierwszy w życiu wiedeński "standing ticket" kosztował parę lat temu 3 euro. Obecnie cena miejsca stojącego to 10 euro. A o naszej ostatniej wizycie w tym miejscu opowiem Wam już niebawem.
Kolejny poranek w Wiedniu rozpoczynamy z przytupem końskich kopyt. Pokaz w Hiszpańskiej Dworskiej Szkole Jazdy to oczywiście pomysł Działu Technicznego, który jako wielki miłośnik koni, uparł się, że co jak co, ale lipicany w akcji musimy zobaczyć.
Lipicany to specjalna rasa koni, wywodząca się historycznie z miejscowości Lipica (obecnie Słowenia). Konie za młodu są ciemnej maści, a z wiekiem ich sierść staje się śnieżnobiała. Strzygące uszami sylwetki koni podziwiać można w stajni w samym centrum wiedeńskiej starówki w pałacu Stallburg. Jeśli wstrzelicie się w odpowiednią porę, zobaczycie jak wyprowadzane są stamtąd na pokaz do pobliskiej zimowej ujeżdżalni.
Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy, założona w XVI wieku kultywuje tradycję nauki jazdy konnej na najwyższym poziomie. Skrócona wersja pokazu, w którym braliśmy udział, trwała niecałą godzinkę. W oryginalnej XVII wiecznej ujeżdżalni oświetlonej kryształowymi żyrandolami, przy dźwiękach muzyki, zobaczyliśmy konie w różnym wieku. Od młodych nieco jeszcze niesfornych źrebiąt o ciemnej maści, po wytrawnych końskich "tancerzy" podnoszących z gracją kopyta do góry, popisując się najtrudniejszymi figurami typu "lewada" czy "kurbetta". Aby dojść do takiej perfekcji, konie szkolone są aż sześć lat! O umiejętnościach jeźdźców, co ciekawe w większości kobiet, nawet nie będę się wypowiadać. Dodam tylko, że taki pokaz to coś naprawdę wyjątkowego, co zostaje w pamięci na długo, więc nie żałujcie ani czasu, ani pieniędzy i wybierzcie się chociaż na poranny pokaz treningowy, aktualny cennik znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej.
Po takich emocjach czas by wreszcie przekąsić małe co nieco. Na lunch wybieramy jedną z najpiękniejszych wiedeńskich kawiarni - Cafe Central. W jej stylizowanych, neorenesansowych wnętrzach warto wypić kawę i spróbować jednego z wielu, kuszących kolorami, słodkich przysmaków. My chcieliśmy pobyć chwilę dłużej, więc zarezerwowaliśmy stolik na lunch. Trzeba wiedzieć, że w ofercie prawie każdej wiedeńskiej kawiarni są śniadania i lunche. Nie jest to może kuchnia wysokich lotów, ale jedzenie w takim wnętrzu jest przyjemnością samą w sobie. Nie dziwi więc długa lista stałych bywalców tego miejsca od Freuda po Hitlera, a jeden z najczęstszych gości, pisarz Peter Altenberg, powita Was w progu - na siedząco oczywiście. Tak bardzo spodobał nam się klimat w Cafe Central, że ruszyliśmy w poszukiwaniu innych tego typu miejsc. Nasz ranking najpiękniejszych wiedeńskich kawiarni pojawi się już niebawem.
Na małą sjestę wybierzcie koniecznie jeden wielu parków miejskich. My wyłożyliśmy się na trawce przed Pałacem Hofburg, skąd mogliśmy w spokoju podziwiać jego majestatyczną fasadę. Pierwsza średniowieczna siedziba dynastii Habsburgów powstała w tym miejscu w XIII wieku, a jej pozostałością jest gotycka kaplica zamkowa, w której słynny, wiedeński chór chłopięcy odprawia niedzielne msze. Przez wieki rezydencja była sukcesywnie rozbudowywana, tworząc dzisiaj gigantyczny kompleks. Zwiedzać można między innymi: Apartamenty Cesarskie, Muzeum Sisi, Srebrną Kolekcję dworskiej zastawy kuchennej i naczyń z miedzi, srebra, kryształu i porcelany.
Rodzina cesarska, jak łatwo się domyślić, mieszkała w Hofburgu do 1918 roku. Obecnie, oprócz muzeum, jest to również rezydencja prezydenta Austrii, która mieści się w skrzydle Leopolda, jednej z najstarszych części pałacu.
Na tyłach pałacu Hofburg znajdziecie kolejne fajne miejsce do posiedzenia. W uroczym parku Burggarten możecie oczywiście zalec na trawce, ale na pewno wzrok Was przyciągnie okazały secesyjny, przeszklony budynek Palmiarni. W jednej części znajduje się Motylarnia, która spodoba się zarówno dzieciom jak i dorosłym, w drugiej restauracja. W pogodne dni Palmenhaus cieszy się sporym powodzeniem, nie mieliśmy jednak problemu, by znaleźć wolny stolik.
Czas oddalić się nieco od Ringu i wejść w wąskie uliczki starego miasta, by dotrzeć do katedry św. Szczepana. Ciekawe, że przez długi czas myślałam, że chodzi o św. Stefana, wygląda na to, że nie ja jedna popełniałam ten błąd, bo w poszukiwaniu prawdy natknęłam się na takie tłumaczenie nie raz. Wyjaśnijmy więc raz na zawsze Stephansdom, to katedra pod wezwaniem świętego Szczepana jednego z pierwszych męczenników chrześcijaństwa. Gotycka katedra jest jedną z najstarszych i największych świątyń w Europie. Jej charakterystyczna, strzelista wieża, nazywana Steffl (nie mylić z piwem) mierzy ponad 136 m. Imponująca jest również liczba dzwonów, bo jest ich aż 22, a tutejszy "dzwon Zygmunt" nazywa się Pummerin. 20 ton wagi sprawia, że jest to największy dzwon Austrii i trzeci co do wielkości bijący dzwon w Europie. (Dla porównania nasz krakowski Zygmunt waży około 11 ton). Kto lubi podniebne eksploracje, może na własne oczy zobaczyć dzwon, widok z wieży Steffl, a od lipca do września w soboty od godziny 19.00 możliwe jest wieczorne zwiedzanie dachu katedry.
Fanom muzyki klasycznej polecam wysłuchania Requiem Mozarta w murach katedry. Kompozytor był zresztą mocno związany z tym właśnie kościołem: tu wziął ślub, tu chrzczone były jego dzieci, tu aplikował o ostatnią posadę w swoim życiu, tu również odbył się jego pogrzeb.
Na koniec zapraszam Was do znajdującego się naprzeciwko katedry baru Onyx, gdzie w luźnej atmosferze, z drinkiem w ręku podziwiać można bryłę świątyni z zupełnie innej, ale nie mniej ciekawej perspektywy.
Wiedeński Prater odwiedziłam w poniedziałkowy poranek i dzięki temu byłam pierwszym pasażerem, który tego dnia wsiadł na słynny Diabelski Młyn. Ponad 100 letni park rozrywki budzi nostalgię, w moim przypadku, za minionym bezpowrotnie dzieciństwem. Frajda jaką czułam, patrząc na Wiedeń z wysokości 64 metrów na chwilę pozwoliła mi poczuć się jak dziecko. Ale wolno toczący się Diabelski Młyn, to raczej atrakcja dla dziadków. Dzieciaki na pewno dużo chętniej wypróbują nowoczesne roller coastery, których również tu nie brakuje. Wstęp do parku rozrywki jest za darmo, płacimy dopiero przy konkretnej atrakcji. Ceny od 3 - 15 EUR, Diabelski Młyn kosztuje 12 EUR.
Dla mieszkańców Wiednia Prater, a szczególności otaczający go Park Miejski (Stadtpark) o powierzchni sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych, to oaza spokoju i miejsce, gdzie w niewielkiej odległości od centrum można zorganizować rodzinny piknik, uprawiać sporty lub zwyczajnie wyłożyć się na trawie i po prostu poczuć się szczęśliwym wśród otaczającej zieleni.
Nasz weekend w Wiedniu kończymy wizytą w Schönbrunn. Jasne było dla mnie, że pobyt w stolicy Austrii bez zobaczenia cesarskiego pałacu i ogrodów, nie będzie się liczył. Nie jestem w stanie opisać w kilku zdaniach całego piękna, przepychu i potęgi tego miejsca, które porównać można chyba jedynie do paryskiego Wersalu.
Samo zwiedzanie cesarskich apartamentów nie zabierze Wam dużo czasu i w zależności od opcji będzie to trasa z audioprzewodnikiem trwająca od jednej do dwóch godzin. Wersja podstawowa (26 komnat) da Wam namiastkę cesarskiego bogactwa, ale dopiero trasa rozszerzona (40 komnat) zaprowadzi Was do najpiękniejszych sal pałacu. Niestety w żadnym z pomieszczeń nie można robić zdjęć. Może dlatego zwiedzanie idzie tak sprawnie 😉. Na stronie internetowej wszystkie opcje biletowe opisane są bardzo przejrzyście i opatrzone interaktywnymi mapkami. Dzięki temu wizytę można dopasować do swoich potrzeb i możliwości..
Zdecydowanie więcej czasu zajmie Wam eksploracja imperialnych ogrodów i labiryntów, powozowni, oranżerii, menażerii, obelisków, posągów, fontann i wielu innych atrakcji wokół pałacu. Ze względu jednak na spore odległości, dzieciaki mogą się troszeczkę znudzić chodzeniem. Można wtedy wskoczyć w kolorową ciuchcię, która mignęła nam po drodze. Szczególnie uciążliwe, ale warte zachodu jest wyjście na punkt widokowy Glorietta. Niech zachętą będzie jednak oprócz obłędnego widoku, pyszna kawa i ciastko w przepięknej kawiarni, o tej samej nazwie.
Żałuję bardzo, że po Schonbrunn nie można poruszać się rowerem, ani hulajnogą. Pewnie zobaczylibyśmy wtedy dużo więcej. Mam wrażenie, że dopiero liznęliśmy tematu, a tu już niestety trzeba żegnać się z Wiedniem. Czuje niedosyt i pewnie kiedyś będę musiała tu wrócić. Może wtedy powstanie osobny post o tym wspaniałym miejscu 😊.
Królewski weekend w Wiedniu zakończyliśmy pysznym omletem cesarskim (kaiserschmarren), mięciutkie naleśnikowe ciasto z powidłami śliwkowymi i cukrem pudrem wprawiło nas w iście monarszy nastrój. Aż dziw, że nie kazaliśmy służbie zaprzęgać koni, by do Polski wrócić karocą 😉.
Garść informacji praktycznych
Garść informacji praktycznych
Jak dojechać?
To miasto, do którego dojedziecie każdym rodzajem transportu. Szczególnie polecam jednak wybrać się pociągiem. Intercity z mojego miasta (Kraków) jedzie niecałe 6 godzin, a bilet, jak dobrze traficie, kosztuje nawet mniej niż 50 złotych! Nie muszę chyba dodawać, że to najbardziej ekologiczny środek transportu.
Gdzie spać?
Space Home hostel (Blechtumgasse 31) - uwielbiam ideę hoteli kapsułowych i widzę, że jest ich na świecie coraz więcej. Ten, położony w pobliżu dworca kolejowego niecałe 3 km od centrum, przeniesie Was w kosmiczne klimaty (cena: ok 100 od osoby)
Austria Trend Hotel Schloss Wilhelminenberg - oddalony od centrum o 7 km, ale za to mieszkacie w pałacu z prywatnym parkiem i cudnym widokiem na miasto. Darmowy parking i przystanek autobusowy tuż przy obiekcie. (cena ok. 160 zł od osoby)
Riess City hotel - trzygwiazdkowy, bardzo przyjemny hotelik 15 minut spacerem od ścisłego centrum. Poleca się czyściochom. (cena: ok. 200 zł od osoby)
Hotel Topazz & Lamee - nowoczesny, pięciogwiazdkowy hotel w ścisłym centrum z widokiem na Katedrę. Perełka! (cena: ok. 400 zł od osoby)
Grand Ferdinand hotel - również hotel z wyższej półki. Polecam ze względu na fantastyczny basen na dachu z widokiem na miasto i piękny design. (cena: ok. 500 zł od osoby)
Gdzie zjeść?
Bitzinger - kultowa budka de lux z wurstem, piwem, winem, a nawet szampanem. Tylko dwie takie w mieście: przy operze i przy Praterze. Jedzonko na świeżym powietrzu do późnych godzin nocnych.
Gasthaus "Zu den 3 Hacken" - według nas najlepszy wiener schnitzel w mieście. Lokal bardzo tradycyjny, w środku sporo lokalsów, jeśli dla kogoś jest to ważne.
Cafe Central - jak już wspomniałam, jedna z najsłynniejszych i najpiękniejszych wiedeńskich kawiarni, wspaniałe designerskie ciastka i pyszna kawa.
Cafe Gerstner - mój faworyt. Trzypoziomowy obiekt dokładnie naprzeciwko opery. Na każdym poziomie inny świat: sklep, kawiarnia i restauracja. Im wyżej, tym piękniej. Ceny również rosną, ale na drugim piętrze jeszcze daliśmy radę 😉.
Plachutta - podobno tylko tu zjecie prawdziwą wiedeńską kuchnię. Przynajmniej taki przekaz idzie do turystów, którzy kochają to miejsce. Dosyć drogo, ale podawane tu porcje starczyłyby mi na tydzień. Jeśli się zdecydujecie zamówcie koniecznie Tafelspitz, a na deser Hepaslimin 🤣.
Steirereck - propozycja dla koneserów wykwintnej austriackiej kuchni z 2 gwiazdkami Michelin. Przeżycie kulinarne, dla którego warto było rozbić świnkę skarbonkę. Relacja z tego miejsca już niebawem na blogu 😊.
Komentarze
Prześlij komentarz