Umówmy się, królowa może być tylko jedna. A królowa wiedeńskiego ringu w szczególności i jest nią bezapelacyjnie Wiener Staatsoper, której sylwetka dumnie pręży się w samym centrum miasta. Na jej widok, a nawet samą myśl, mocniej bije serce każdego melomana na świecie - moje, rzecz jasna, również.
Nie dość, że najpiękniejsza, to jeszcze okazuje się, że Wiedeńska Opera to najstarszy budynek jaki postawiono na ringu! Można rzec również, że to istna "femme fatale", bo trwającym przez osiem lat pracom budowlanym towarzyszyły liczne kontrowersje i mrożące krew w żyłach momenty. Krytyki swego dzieła, nazywanego przez oponentów zapadniętą skrzynią, nie wytrzymał architekt Eduard van der Nüll, który odebrał sobie życie. Powiesił się na drzwiach własnego gabinetu, pozostawiając żonę w ósmym miesiącu ciąży! Kilka tygodni po nim zmarł drugi z architektów August Sicard von Sicardsburg. W niektórych źródłach, być może dla podkręcenia atmosfery, pisze się, że zmarł on na zawał serca, co mogłoby sugerować, że również nie wytrzymał presji. Jednak najbardziej wiarygodne źródła podają, że powodem śmierci była powszechna w tych czasach gruźlica. Nie zmienia to jednak faktu, że obaj nie dożyli momentu inauguracji dzieła swojego życia.
Skąd ten dramat? To co pierwotnie nie podobało się Wiedeńczykom spowodowane było prawdopodobnie różnicą poziomów pomiędzy budynkiem opery, a usytuowanym aż metr wyżej nowym bulwarem Ringstrasse. Przyglądam się zdjęciom historycznym i zupełnie nie rozumiem o co tyle hałasu. Co do skrzyni mogę się zgodzić, że budynek jest nieco przysadzisty, ale zapadnięcia jako żywo nie widzę.
Można się domyślać, że dodatkowym stresem dla architektów mogła być rywalizacja i porównania z budowaną niemal w tym samym czasie salą koncertową Musikverein. Co ciekawe obaj architekci zostali zaproszeni do konkursu, ale zrezygnowali i zaszczyt ten przypadł Duńczykowi Theophilowi von Hansen.
Oddany do użytku rok po Operze Wiedeńskiej budynek Musikverein faktycznie do dziś zachwyca, a jego złota sala Brahmsa słynie z odbywających się w niej koncertów noworocznych Filharmoników Wiedeńskich i najlepszej na świecie akustyce. To kolejny obowiązkowy punkt na liście każdego melomana.
Kręcenie nosem nie przeszkodziło jednak śmietance towarzyskiej Wiednia stawić się w komplecie na pierwszy w historii spektakl w operze, który odbył się 25 maja 1869 roku. Nie jest zaskoczeniem, że na taką uroczystość wybrano dzieło słynnego wiedeńczyka Wolfganga Amadeusza Mozarta "Don Giovanni", a w loży honorowej zasiadł sam cesarz Franciszek Józef I z księżną Elżbietą Bawarską "Sissi".
Z czasem spory ucichły, a opera stała się nowym symbolem miasta. Pokochano ją do tego stopnia, że po zniszczeniach II wojny światowej postanowiono odbudować ją odwzorowując kształt "niedoskonałego" pierwowzoru.
Obecnie Opera Wiedeńska uważana jest za jeden z najpiękniejszych tego typu budynków na świecie i nikt nie wyobraża sobie, że mogłaby wyglądać inaczej. A każdy z nas melomanów obowiązkowo ma ją na swojej "bucket list".
Zanim jednak wejdziemy do środka, "obwąchujemy" operę, szukając najpiękniejszych ujęć budynku. Po piękną fotkę warto podejść pod galerię Albertina. To z jej tarasu budynek wygląda najbardziej "instagramowo".
Dla mnie jednak nie ma większej przyjemności niż oczekiwać na spektakl, w znajdującej się naprzeciwko opery Cafe Gerstner. To zwycięzca mojego rankingu najpiękniejszych kawiarni Wiednia, ale oczy cieszą tu nie tylko wspaniałe wnętrza kawiarni, ale przede wszystkim spektakularny widok na skąpaną w popołudniowym słońcu operę. Trzeba wiedzieć, że Cafe Gerstner od lat na co dzień zajmuje się operowym bufetem, jak również zapewnia catering podczas prestiżowego, corocznego balu w operze. Warto dodać, że cukiernicy tej kawiarni mieli zaszczyt przygotować menu na obchody 150 lecia opery w 2019 roku. Z tej okazji furorę zrobiła między innymi jadalna makieta opery wykonana z masy czekoladowej i 60 kilogramów marcepanu!
Na spektakl przybywamy jak zwykle nieco wcześniej, żeby móc pokręcić się trochę i popstrykać fotki. Neorenesansowy budynek opery oszałamia przepychem. Reprezentacyjna klatka schodowa prowadząca na pierwsze piętro, zaprojektowana jest w jasnych barwach, przeplatanych złotem i pastelową zielenią dywanów. Nad gośćmi czuwają marmurowe posągi siedmiu sztuk wyzwolonych: od architektury, przez muzykę, po dramat. Warto podnieść głowę do góry, by zobaczyć malowidło "Wdzięczność" przedstawiające alegorię muzyki sypiącej na gości deszczem złotych monet.
Główna sala koncertowa utrzymana jest klasycznie w kolorze czerwieni jak większość tego typu obiektów. Widownia może pomieścić jedynie 1709 miejsc. To może być nieco zaskakujące patrząc na ogrom budynku i fakt, że pod względem kubaturowym to jedna z największych oper w Europie, a wyprzedza ja właściwie jedynie paryska Opera Garnier. Sama scena też nie robi wrażenia dużej i dopiero kiedy podnosi się kurtyna, a my możemy zajrzeć w głąb, bez problemu odnajdujemy brakujące metry sześcienne. Dodajmy jednak jeszcze, że oprócz miejsc siedzących opera oferuje ponad pięćset miejsc stojących!!! Dzięki temu moja pierwsza wizyta w tym miejscu w 2017 roku kosztowała mnie 3 EUR. Jak można się domyślać, za kieliszek wina w antrakcie zapłaciłam więcej. Aktualnie tzw. "Standing tickets" można kupić za 10 EUR. Wejście znajdziecie po lewej stronie teatru od ulicy Operngasse.
Ozdobą niemal każdej sali operowej jest żyrandol. Najbardziej okazały to chyba ten z opery Garnier, o której już tu wspominałam. Jeśli macie ochotę zobaczyć jak wygląda, koniecznie zajrzyjcie 🔍tutaj. Wiedeńska opera przed wojną też mogła poszczycić się pięknym kandelabrem, ale ze względów bezpieczeństwa, podczas powojennej odbudowy, zdecydowano się na gigantyczny, kryształowy plafon o średnicy 7 metrów. Co ciekawe, ze względu na to, że nie da się go opuścić na dół, w suficie zaprojektowano specjalne korytarze umożliwiające dostęp, chociażby po, to by móc wymienić jedną ze 1100 zamontowanych w nim żarówek.
A poniżej mała, ale bardzo praktyczna ciekawostka. Przed większością siedzeń, znajdziecie takie elektroniczne czytniki, dzięki którym można śledzić libretto w kilku językach. Dla mnie, osoby z dużą wadą wzroku, która zawsze ma przy sobie lornetkę, taki wynalazek to prawdziwy skarb.
W antrakcie mamy problem. Półgodzinna przerwa w spektaklu to za mało, żeby zobaczyć wszystko. A jest w czym wybierać. Można zacząć od drinka i przekąski w bufecie cafe Gerstner znajdującego się w sali marmurowej oraz we foyer Schwinda. Ta ostatnia sala to najlepiej zachowane oryginalne, przedwojenne wnętrze. I znów musimy zadzierać głowę do góry, bo najpiękniejsze malowidła słynnych oper z "Czarodziejskim fletem" na czele, znajdują się na sklepieniu. Foyer połączone jest z przeszkloną halą Gustava Mahlera jednego z najwybitniejszych dyrygentów Wiedeńskiej opery. Jego popiersie i wielu innych kompozytorów znajdziecie w głównym foyer.
Przy odrobinie szczęścia, a na pewno podczas zwiedzania z przewodnikiem, zajrzeć można również do sali herbacianej, w której cesarz Franciszek Józef przyjmował operowych gości, ale też… pracował. Znany z niezwykłej pracowitości cesarz, uważał operę za stratę czasu. Zjawiał się na początku przedstawień, by uświetnić wieczór swoją osobą, a następnie zamykał się w gabinecie, by przy filiżance herbaty w spokoju doglądać spraw monarchii.
Patrząc na te piękne wnętrza, oczami wyobraźni widzę tańczących walca Wiedeńczyków i gości z całego świata, którzy bawią się tutaj na corocznym, słynnym balu w operze. Nic jednak bardziej mylnego. Bal odbywa się na głównej sali, gdzie demontowane są krzesła, i budowany jest specjalny parkiet, by kilka tysięcy par co roku w okresie karnawału mogło zawirować w tańcu na hasło „Alles Walzer”.
Bale w Wiedniu to zwyczaj sięgający kongresów wiedeńskich. Po wojnie w pałacu Hofburg i w odbudowanej operze postanowiono wskrzesić tę tradycję. Pierwszy bal odbył się w roku 1956. Co ciekawe organizację wszystkich powierzono kobietom.
To nie tak jednak, że faceci do niczego się nie nadają. Dzięki temu na przykład, że Dział Techniczny uprzejmie stanął w kolejce po wino, udało mi się jeszcze wdrapać na taras widokowy, z którego podziwiać można imponującą panoramę wiedeńskiego ringu, ale przede wszystkim tablicę pamiątkową, która uwieczniła rok ukończenia budowy gmachu opery, jednej z najbardziej okazałych pereł w koronie rodu Habsburgów.
Koniec spektaklu w Wiedeńskiej operze absolutnie nie oznacza końca wieczoru. Wielu gości kieruje swe kroki chociażby do pobliskiego hotelu Sacher, gdzie w jednej z ekskluzywnych restauracji bawią się do późnych godzin nocnych.
My też świetnie się bawiliśmy przy ekskluzywnej budce z kiełbaskami. Wyjątkowo nie żartuję: budki Bitzinger to wersja de luxe, w której do wursta można wypić wino za 3 euro albo zamówić szampana. W dodatku to street food w wersji limitowanej, bo takie budki w mieście stoją tylko dwie. Jedna przy wejściu głównym na Prater, a druga między operą a galerią Albertina. Nie zdziwcie się więc kiedy w centrum miasta, o pierwszej w nocy zobaczycie kogoś we fraku, z kiełbaską w ręku śpiewającego arię z Rigoletto. Pewnie trzy godziny wcześniej wyszedł z opery. Takie rzeczy tylko w Wiedniu, kochani 😊.
Zanim jednak wejdziemy do środka, "obwąchujemy" operę, szukając najpiękniejszych ujęć budynku. Po piękną fotkę warto podejść pod galerię Albertina. To z jej tarasu budynek wygląda najbardziej "instagramowo".
Dla mnie jednak nie ma większej przyjemności niż oczekiwać na spektakl, w znajdującej się naprzeciwko opery Cafe Gerstner. To zwycięzca mojego rankingu najpiękniejszych kawiarni Wiednia, ale oczy cieszą tu nie tylko wspaniałe wnętrza kawiarni, ale przede wszystkim spektakularny widok na skąpaną w popołudniowym słońcu operę. Trzeba wiedzieć, że Cafe Gerstner od lat na co dzień zajmuje się operowym bufetem, jak również zapewnia catering podczas prestiżowego, corocznego balu w operze. Warto dodać, że cukiernicy tej kawiarni mieli zaszczyt przygotować menu na obchody 150 lecia opery w 2019 roku. Z tej okazji furorę zrobiła między innymi jadalna makieta opery wykonana z masy czekoladowej i 60 kilogramów marcepanu!
Na spektakl przybywamy jak zwykle nieco wcześniej, żeby móc pokręcić się trochę i popstrykać fotki. Neorenesansowy budynek opery oszałamia przepychem. Reprezentacyjna klatka schodowa prowadząca na pierwsze piętro, zaprojektowana jest w jasnych barwach, przeplatanych złotem i pastelową zielenią dywanów. Nad gośćmi czuwają marmurowe posągi siedmiu sztuk wyzwolonych: od architektury, przez muzykę, po dramat. Warto podnieść głowę do góry, by zobaczyć malowidło "Wdzięczność" przedstawiające alegorię muzyki sypiącej na gości deszczem złotych monet.
Główna sala koncertowa utrzymana jest klasycznie w kolorze czerwieni jak większość tego typu obiektów. Widownia może pomieścić jedynie 1709 miejsc. To może być nieco zaskakujące patrząc na ogrom budynku i fakt, że pod względem kubaturowym to jedna z największych oper w Europie, a wyprzedza ja właściwie jedynie paryska Opera Garnier. Sama scena też nie robi wrażenia dużej i dopiero kiedy podnosi się kurtyna, a my możemy zajrzeć w głąb, bez problemu odnajdujemy brakujące metry sześcienne. Dodajmy jednak jeszcze, że oprócz miejsc siedzących opera oferuje ponad pięćset miejsc stojących!!! Dzięki temu moja pierwsza wizyta w tym miejscu w 2017 roku kosztowała mnie 3 EUR. Jak można się domyślać, za kieliszek wina w antrakcie zapłaciłam więcej. Aktualnie tzw. "Standing tickets" można kupić za 10 EUR. Wejście znajdziecie po lewej stronie teatru od ulicy Operngasse.
Ozdobą niemal każdej sali operowej jest żyrandol. Najbardziej okazały to chyba ten z opery Garnier, o której już tu wspominałam. Jeśli macie ochotę zobaczyć jak wygląda, koniecznie zajrzyjcie 🔍tutaj. Wiedeńska opera przed wojną też mogła poszczycić się pięknym kandelabrem, ale ze względów bezpieczeństwa, podczas powojennej odbudowy, zdecydowano się na gigantyczny, kryształowy plafon o średnicy 7 metrów. Co ciekawe, ze względu na to, że nie da się go opuścić na dół, w suficie zaprojektowano specjalne korytarze umożliwiające dostęp, chociażby po, to by móc wymienić jedną ze 1100 zamontowanych w nim żarówek.
A poniżej mała, ale bardzo praktyczna ciekawostka. Przed większością siedzeń, znajdziecie takie elektroniczne czytniki, dzięki którym można śledzić libretto w kilku językach. Dla mnie, osoby z dużą wadą wzroku, która zawsze ma przy sobie lornetkę, taki wynalazek to prawdziwy skarb.
W antrakcie mamy problem. Półgodzinna przerwa w spektaklu to za mało, żeby zobaczyć wszystko. A jest w czym wybierać. Można zacząć od drinka i przekąski w bufecie cafe Gerstner znajdującego się w sali marmurowej oraz we foyer Schwinda. Ta ostatnia sala to najlepiej zachowane oryginalne, przedwojenne wnętrze. I znów musimy zadzierać głowę do góry, bo najpiękniejsze malowidła słynnych oper z "Czarodziejskim fletem" na czele, znajdują się na sklepieniu. Foyer połączone jest z przeszkloną halą Gustava Mahlera jednego z najwybitniejszych dyrygentów Wiedeńskiej opery. Jego popiersie i wielu innych kompozytorów znajdziecie w głównym foyer.
Przy odrobinie szczęścia, a na pewno podczas zwiedzania z przewodnikiem, zajrzeć można również do sali herbacianej, w której cesarz Franciszek Józef przyjmował operowych gości, ale też… pracował. Znany z niezwykłej pracowitości cesarz, uważał operę za stratę czasu. Zjawiał się na początku przedstawień, by uświetnić wieczór swoją osobą, a następnie zamykał się w gabinecie, by przy filiżance herbaty w spokoju doglądać spraw monarchii.
Patrząc na te piękne wnętrza, oczami wyobraźni widzę tańczących walca Wiedeńczyków i gości z całego świata, którzy bawią się tutaj na corocznym, słynnym balu w operze. Nic jednak bardziej mylnego. Bal odbywa się na głównej sali, gdzie demontowane są krzesła, i budowany jest specjalny parkiet, by kilka tysięcy par co roku w okresie karnawału mogło zawirować w tańcu na hasło „Alles Walzer”.
Bale w Wiedniu to zwyczaj sięgający kongresów wiedeńskich. Po wojnie w pałacu Hofburg i w odbudowanej operze postanowiono wskrzesić tę tradycję. Pierwszy bal odbył się w roku 1956. Co ciekawe organizację wszystkich powierzono kobietom.
To nie tak jednak, że faceci do niczego się nie nadają. Dzięki temu na przykład, że Dział Techniczny uprzejmie stanął w kolejce po wino, udało mi się jeszcze wdrapać na taras widokowy, z którego podziwiać można imponującą panoramę wiedeńskiego ringu, ale przede wszystkim tablicę pamiątkową, która uwieczniła rok ukończenia budowy gmachu opery, jednej z najbardziej okazałych pereł w koronie rodu Habsburgów.
Koniec spektaklu w Wiedeńskiej operze absolutnie nie oznacza końca wieczoru. Wielu gości kieruje swe kroki chociażby do pobliskiego hotelu Sacher, gdzie w jednej z ekskluzywnych restauracji bawią się do późnych godzin nocnych.
My też świetnie się bawiliśmy przy ekskluzywnej budce z kiełbaskami. Wyjątkowo nie żartuję: budki Bitzinger to wersja de luxe, w której do wursta można wypić wino za 3 euro albo zamówić szampana. W dodatku to street food w wersji limitowanej, bo takie budki w mieście stoją tylko dwie. Jedna przy wejściu głównym na Prater, a druga między operą a galerią Albertina. Nie zdziwcie się więc kiedy w centrum miasta, o pierwszej w nocy zobaczycie kogoś we fraku, z kiełbaską w ręku śpiewającego arię z Rigoletto. Pewnie trzy godziny wcześniej wyszedł z opery. Takie rzeczy tylko w Wiedniu, kochani 😊.
Dzień dobry. Jak można kupić bilety do Opery na miejsca stojące?
OdpowiedzUsuńStojąc na przeciwko fasady budynu opery, wejście po lewej stronie, od ulicy Operngasse. Należy być osobiście około pół godziny przed spektaklem. W roku 2022 bilety były po 10 euro. Trzeba się liczyć jednak, że na ważne wydarzenia chętnych będzie sporo, a liczba biletów jest ograniczona 😊.
Usuń