Jesienią zawsze ciągnie mnie w góry. Feeria barw na nieco mniej obleganych już szlakach, poranne mgły nostalgicznie otulające szczyty i wieczory w przytulnej izbie przy stole pełnym aromatycznych dań i rozgrzewających trunków. Dokładnie tak wyglądał jeden z naszych październikowych weekendów w Starym Domu Zdrojowym w Wysowej - Zdroju.
Pierwszy raz usłyszałam o Starym Domu Zdrojowym całkiem niedawno przy okazji niezwykłej uczty na Wawelu, którą opisałam 🔍 tutaj. Szefowa kuchni i współwłaścicielka tego pensjonatu, pani Kasia Miernik - Pietruszewska była jednym z organizatorów uczty, a jej desery zapadły mi w pamięć na tyle, że postanowiłam zajrzeć osobiście do jej kulinarnego królestwa w Beskidzie Niskim.
Stary Dom Zdrojowy to przedsięwzięcie rodzinne. Wiele lat temu rodzice pani Kasi, dla zdrowia dzieci, postanowili opuścić Kraków i osiąść na stałe w Wysowej, gdzie udało im się kupić piękny, zabytkowy dom w samym sercu tutejszego parku.
Pani Kasia, jak sama mówi w wywiadach, nie jest urodzonym kucharzem. Jako młoda dziewczyna, studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim marzyła o wyjeździe za granicę. Potrzeba pomocy rodzicom przy rozkręceniu interesu, z czasem przerodziła się w prawdziwą pasję, a wielki świat zastąpiła miłość do małej ojczyzny.
Chyba nawet nie umiem sobie wyobrazić ile pracy i determinacji kosztowało stworzenie tej kulinarnej perełki w miejscu, które wielu nazywa "końcem świata". Wysowa - Zdrój jak każde uzdrowisko, uzależniona jest od turystów, a może nawet bardziej. Kiedy kończy się lato, bywa tu naprawdę pusto. Trzeba było więc wymyślić coś, co przyciągnie ludzi i przedłuży sezon.
Chyba nawet nie umiem sobie wyobrazić ile pracy i determinacji kosztowało stworzenie tej kulinarnej perełki w miejscu, które wielu nazywa "końcem świata". Wysowa - Zdrój jak każde uzdrowisko, uzależniona jest od turystów, a może nawet bardziej. Kiedy kończy się lato, bywa tu naprawdę pusto. Trzeba było więc wymyślić coś, co przyciągnie ludzi i przedłuży sezon.
Strzałem w dziesiątkę okazało się zainicjowane przez matkę i córkę, Święto Rydza, które od kilkunastu lat, na przełomie września i października, przyciąga do Wysowej tłumy miłośników grzybów i nie tylko. Bilety na rydzowe "polowanie" rozchodzą się na pniu i nie ma się co dziwić, bo to impreza z fasonem. Grzybiarzy do lasu wiozą bryczki ciągnięte przez huculskie konie, a konkursowi na największy znaleziony okaz towarzyszą inne atrakcje: warsztaty, prelekcje koncerty, a nawet kursy tańca. Na dwa jesienne dni Wysowa nabiera rudopomarańczowych barw i staje się niekwestionowaną stolicą rydza.
Trochę żałuję, że przegapiliśmy to rydzowe wydarzenie, ale nie ma tego złego. Dwa tygodnie później cieszymy się Wysową bez tłumów, świeżo zebranymi rydzami i domową atmosferą Starego Domu Zdrojowego. Na śniadaniu jesteśmy sami i mamy gospodarza i te cudne wnętrza tylko dla siebie. Dzięki jego podpowiedziom odwiedzamy perełki uzdrowiska, ale przede wszystkim odkrywamy smaki tutejszej kuchni.
Czym tu karmią, dowiadujemy się z wielkiego menu ustawionego przed wejściem do restauracji. Najlepiej zrobić sobie fotkę, bo oferta jest bardzo bogata i nie sposób wszystko zapamiętać. Poza tym, nie wiem jak Wy, ale dla mnie studiowanie karty dań jest jak gra wstępna i stanowi tak samo ważny element jak samo jedzenie...
Pomysł z kartą na zewnątrz jest oryginalny i na pewno ekologiczny, ja chyba jednak wolałabym mieć taką tablicę w środku na ścianie. Gapienie się w ekran telefonu wydaje mi się mało romantyczne, a i wymiana kulinarnych opinii z samotnym nieznajomym przy takiej tablicy mogłaby nie raz być początkiem czegoś wyjątkowego. Radzę gospodarzom koniecznie tę opcję przemyśleć - dla dobra ludzkości 😉.
W karcie odkrywamy same pyszności. Cieszymy się więc, że nasza degustacja trwa cały weekend. Jest szansa spróbować wszystkiego. Na pierwszy ogień, wiadomo, rydze podane tutaj na tysiąc niemal sposobów.
Mamy więc rydzowy paprykarz na śniadanie, a w południe kwaśny jak diabli, ale obłędnie pyszny żur na kiszonych rydzach. Wieczorem wybieramy rydze smażone na gęsim smalcu, tłuściutkie, rozpływające się w ustach placki ziemniaczane w towarzystwie duszonych rydzów w śmietanie i pierogi z baraniną pod rydzowo - śmietanową pierzynką.
Mało tego, do domu zabieramy skarby z tutejszej spiżarni: paprykarz, smalec i pastę rydzową.
Jak sami o sobie mówią, rodzina właścicieli jest mocno "grzybnięta", a może nawet mocno "rydznięta". Przyznają, że chyba tylko lodów rydzowych jeszcze nie wymyślili.
Ale rydze, choć pyszne, to nie jedyne smakołyki tutejszej kuchni. Polecam spróbować na przykład dań kuchni żydowskiej.
W karcie znajdziecie dziwnie brzmiące nazwy. Kreplach, czyli pierogi po żydowsku, troszkę przypominają nasze uszka. Często zresztą lądują w rosole. Tutaj podawane są jako danie główne nadziewane gęsiną z dodatkiem żurawiny.
Jarskie gołąbki zwane holiszkes, z kaszą, soczewicą, zatopione w gęstym i baaardzo intensywnym sosie pomidorowym zachwycą wegan i bezglutenowców.
Są i tradycyjne gęsie pipki, czyli duszone gęsie żołądki z cebulą. Tu dla odmiany, podawane są w sosie z czerwonego wina z kromką grillowanej chałki. Warto dodać, że ta wersja gęsich pipek jest charakterystyczna dla żydów galicyjskich i również w większości krakowskich restauracji, skąd jak wiemy pochodzi rodzina pani Kasi, właśnie tak są serwowane. Inną wersję gęsich pipek jadali Żydzi na ziemiach zaboru rosyjskiego. Były to faszerowane ziemniakami, kaszą, wątróbką lub mięsem gęsie szyjki. Jeśli kiedyś będziecie mieć okazję, to koniecznie spróbujcie tego dania.
Nie mogło zabraknąć wschodnich akcentów. Cepeliny to nie moja bajka, ale te naprawdę były dobre. Bogato nadziane baraniną lub rydzami, okraszone cebulką wchodzą jak złoto.
Uspokajam zwolenników tradycyjnej kuchni polskiej. Kotlet schabowy z ziemniakami i zasmażana kapusta, ozór wołowy w sosie chrzanowym z buraczkami czy pstrag dla tych, którzy wolą lżejsze klimaty. Jedno jest pewne, nikt nie wyjdzie stąd głodny.
I kiedy człowiek myśli, że za chwilę pęknie z przejedzenia, jego wzrok nieśmiało kieruje się w stronę gabloty ze słodkościami. Wygrywają zdecydowanie Ci, którzy mają drugi żołądek na deser, bo tutejsze ciasta, chluba gospodyni, są po prostu rewelacyjne. Osobiście dam się pokroić za najmniejszy kawałek rolady bezowej. W życiu nie jadłam tak dobrej bitej śmietany, lekko złamanej kwaśnym owocem. Jak to mówią - niebo w gębie.
Pozostałe ciasta również bardzo dobre. Warto spróbować paschy z białą czekoladą czy lekkiego musu z czekolady karmelu i powideł śliwkowych.
Trochę żałuję, że przegapiliśmy to rydzowe wydarzenie, ale nie ma tego złego. Dwa tygodnie później cieszymy się Wysową bez tłumów, świeżo zebranymi rydzami i domową atmosferą Starego Domu Zdrojowego. Na śniadaniu jesteśmy sami i mamy gospodarza i te cudne wnętrza tylko dla siebie. Dzięki jego podpowiedziom odwiedzamy perełki uzdrowiska, ale przede wszystkim odkrywamy smaki tutejszej kuchni.
Czym tu karmią, dowiadujemy się z wielkiego menu ustawionego przed wejściem do restauracji. Najlepiej zrobić sobie fotkę, bo oferta jest bardzo bogata i nie sposób wszystko zapamiętać. Poza tym, nie wiem jak Wy, ale dla mnie studiowanie karty dań jest jak gra wstępna i stanowi tak samo ważny element jak samo jedzenie...
Pomysł z kartą na zewnątrz jest oryginalny i na pewno ekologiczny, ja chyba jednak wolałabym mieć taką tablicę w środku na ścianie. Gapienie się w ekran telefonu wydaje mi się mało romantyczne, a i wymiana kulinarnych opinii z samotnym nieznajomym przy takiej tablicy mogłaby nie raz być początkiem czegoś wyjątkowego. Radzę gospodarzom koniecznie tę opcję przemyśleć - dla dobra ludzkości 😉.
W karcie odkrywamy same pyszności. Cieszymy się więc, że nasza degustacja trwa cały weekend. Jest szansa spróbować wszystkiego. Na pierwszy ogień, wiadomo, rydze podane tutaj na tysiąc niemal sposobów.
Mamy więc rydzowy paprykarz na śniadanie, a w południe kwaśny jak diabli, ale obłędnie pyszny żur na kiszonych rydzach. Wieczorem wybieramy rydze smażone na gęsim smalcu, tłuściutkie, rozpływające się w ustach placki ziemniaczane w towarzystwie duszonych rydzów w śmietanie i pierogi z baraniną pod rydzowo - śmietanową pierzynką.
Mało tego, do domu zabieramy skarby z tutejszej spiżarni: paprykarz, smalec i pastę rydzową.
Jak sami o sobie mówią, rodzina właścicieli jest mocno "grzybnięta", a może nawet mocno "rydznięta". Przyznają, że chyba tylko lodów rydzowych jeszcze nie wymyślili.
Ale rydze, choć pyszne, to nie jedyne smakołyki tutejszej kuchni. Polecam spróbować na przykład dań kuchni żydowskiej.
W karcie znajdziecie dziwnie brzmiące nazwy. Kreplach, czyli pierogi po żydowsku, troszkę przypominają nasze uszka. Często zresztą lądują w rosole. Tutaj podawane są jako danie główne nadziewane gęsiną z dodatkiem żurawiny.
Jarskie gołąbki zwane holiszkes, z kaszą, soczewicą, zatopione w gęstym i baaardzo intensywnym sosie pomidorowym zachwycą wegan i bezglutenowców.
Są i tradycyjne gęsie pipki, czyli duszone gęsie żołądki z cebulą. Tu dla odmiany, podawane są w sosie z czerwonego wina z kromką grillowanej chałki. Warto dodać, że ta wersja gęsich pipek jest charakterystyczna dla żydów galicyjskich i również w większości krakowskich restauracji, skąd jak wiemy pochodzi rodzina pani Kasi, właśnie tak są serwowane. Inną wersję gęsich pipek jadali Żydzi na ziemiach zaboru rosyjskiego. Były to faszerowane ziemniakami, kaszą, wątróbką lub mięsem gęsie szyjki. Jeśli kiedyś będziecie mieć okazję, to koniecznie spróbujcie tego dania.
Nie mogło zabraknąć wschodnich akcentów. Cepeliny to nie moja bajka, ale te naprawdę były dobre. Bogato nadziane baraniną lub rydzami, okraszone cebulką wchodzą jak złoto.
Uspokajam zwolenników tradycyjnej kuchni polskiej. Kotlet schabowy z ziemniakami i zasmażana kapusta, ozór wołowy w sosie chrzanowym z buraczkami czy pstrag dla tych, którzy wolą lżejsze klimaty. Jedno jest pewne, nikt nie wyjdzie stąd głodny.
I kiedy człowiek myśli, że za chwilę pęknie z przejedzenia, jego wzrok nieśmiało kieruje się w stronę gabloty ze słodkościami. Wygrywają zdecydowanie Ci, którzy mają drugi żołądek na deser, bo tutejsze ciasta, chluba gospodyni, są po prostu rewelacyjne. Osobiście dam się pokroić za najmniejszy kawałek rolady bezowej. W życiu nie jadłam tak dobrej bitej śmietany, lekko złamanej kwaśnym owocem. Jak to mówią - niebo w gębie.
Pozostałe ciasta również bardzo dobre. Warto spróbować paschy z białą czekoladą czy lekkiego musu z czekolady karmelu i powideł śliwkowych.
Co do grzanego wina, które towarzyszy naszym deserom, muszę się przyznać, że pod koniec drugiego dnia zauważyłam u siebie pierwsze objawy lekkiego uzależnienia. Żeby nie było, że nie ostrzegałam 😊.
Bardzo lubię, kiedy po tak zwanym "wielkim żarciu" mam dwa kroki do łóżka. Tak też było w Starym Domu Zdrojowym, gdzie wynajęliśmy pokój.
Pensjonat dysponuje pięcioma pokojami, których nazwy związane są z kolorem lub detalem wnętrza Jest więc pokój makowy, fiołkowy, tulipanowy, różany i lawendowy. Nie znajdziecie tu luksusów, ale jest klimat. Stare meble w stylu vintage, obrazki i koronki bobowskie na ścianach, sprytne gadżety jak na przykład lampa zrobiona ze starej suszarki fryzjerskiej z lat sześćdziesiątych.
Wybraliśmy pokój lawendowy, bo na zdjęciach wyglądał najładniej. W rzeczywistości kolor lawendy nie jest już tak oczywisty. Jest parę fajnych detali: kobaltowe fotele, stara lampa w rogu ale myślę, że można z tego akurat pokoju zrobić naprawdę perełkę, żeby było jeszcze bardziej "cozy".
Bardzo lubię, kiedy po tak zwanym "wielkim żarciu" mam dwa kroki do łóżka. Tak też było w Starym Domu Zdrojowym, gdzie wynajęliśmy pokój.
Pensjonat dysponuje pięcioma pokojami, których nazwy związane są z kolorem lub detalem wnętrza Jest więc pokój makowy, fiołkowy, tulipanowy, różany i lawendowy. Nie znajdziecie tu luksusów, ale jest klimat. Stare meble w stylu vintage, obrazki i koronki bobowskie na ścianach, sprytne gadżety jak na przykład lampa zrobiona ze starej suszarki fryzjerskiej z lat sześćdziesiątych.
Wybraliśmy pokój lawendowy, bo na zdjęciach wyglądał najładniej. W rzeczywistości kolor lawendy nie jest już tak oczywisty. Jest parę fajnych detali: kobaltowe fotele, stara lampa w rogu ale myślę, że można z tego akurat pokoju zrobić naprawdę perełkę, żeby było jeszcze bardziej "cozy".
Mankamentem może być dla niektórych osób, mikroskopijnych rozmiarów łazienka. Szczególnie po zjedzeniu tony pierogów, może być problem z wejściem pod prysznic 😉.
Wszystkie "niedogodności" wynagradza jednak cudowny widok z okna, a właściwie ze starego drewnianego balkonu, z którego z kubkiem herbaty w ręce, podziwiamy mieniący się kolorami Park Zdrojowy. Widok, na moje oko, wart przynajmniej pół miliona dolarów 😃.
Właściwie mogłabym siedzieć godzinami w sali jadalnej Starego Domu Zdrojowego i co godzinę zamawiać coś nowego do jedzenia. Mogłabym jednak tego nie przeżyć, więc dla własnego dobra ruszamy w teren. A w okolicy naprawdę jest co robić.
Na obejście centrum Wysowej wystarczy Wam godzinka. Do zobaczenia jest cerkiew Michała Archanioła, drewniany kościół Najświętszej Marii Panny wraz z dzwonnicą i przyjemny park zdrojowy z muszlą koncertową i pijalnią wód, gdzie oprócz tutejszych szczawów (Henryk, Franciszek, Józef, Anna, Słone napić się można kawy i zjeść coś słodkiego w kawiarni na pięterku. Do 2019 roku miejscową atrakcją był również tutejszy Aquapark. Niestety do dzisiaj zamknięty z powodu "usterek technicznych".
Uzdrowisko jest jednak przede wszystkim świetną bazą wypadową do eksploracji ciągle jeszcze nie zadeptanego przez tłumy turystów, Beskidu Niskiego. Można wybrać się na Kozie Żebro, Magurę Małastowską czy na najwyższy polski szczyt tej części Beskidu - Lackową. Warto wyjść w góry, choćby nawet na krótki spacer. Zapewniam, że około dwugodzinna i niewymagająca trasa na znajdujaca się tuż obok Świętą Górę Jawor będzie źródłem wielu zachwytów.
Miłośnicy koni muszą koniecznie wybrać się do pobliskiego Regietowa. Znajduje się tam największa w Europie stadnina koni huculskich. W październiku, kiedy konie spędzane są z pastwisk, odbywają się tu Dni Huculskie. Jeśli ktoś lubi westernowe klimaty, koniecznie musi zobaczyć regietowski koński redyk.
Latem spakujcie kąpielówki i wybierzcie się nad przepięknie położony, kilkanaście kilometrów od Wysowej, Zalew Klimkówka. Kiedyś były tu dzikie plaże, teraz widać europejskie standardy. Drewniane pomosty i asfaltowe ścieżki nie są już tak urokliwe jak chaszcze sprzed laty, ale na pewno jest bardziej praktycznie. Cóż cywilizacja, jak widać, dotarła nawet tutaj.
Wciąż jednak znajdziecie w Beskidzie Niskim wiele miejsc, gdzie czas jakby się zatrzymał. Opuszczone wsie, malownicze cerkwie, nazwy miejscowości pisane cyrylicą. Nie można zapomnieć, że okolice przygranicza to również bolesna historia zamieszkujących te tereny i wysiedlonych w roku 1947 w ramach akcji "Wisła" całej populacji Łemków. Temat wart jest osobnego wpisu. Zachęcam jednak do odwiedzenia, z nutą refleksji, takich miejsc jak Hańczowa, Skwirtne, Kwiatoń, Bielawka, Łosie, Czarna...
Na koniec będzie trochę prywaty, ponieważ ja muszę załatwić w Wysowej jeszcze jedną, tym razem, osobistą sprawę. Zacznę od tego, że nigdy nie przepadałam za tymi terenami, w przeciwieństwie do mojej rodziny, która zakochała się w Wysowej wiele lat temu, a moje dorosłe już dziecko spędziło wakacje w tutejszym ośrodku Zacisze trzynaście razy z rzędu! Pobyt w Starym Domu Zdrojowym miał odczarować dla mnie to miejsce i przyznam, że się udało. Obiecałam jednak, że zajrzę do starego, poczciwego Zacisza, w którym czas również stoi w miejscu, będąc dla moich bliskich wspomnieniem beztroskich chwil… Kochana mamo, ostatnie zdjęcie jest dla Ciebie - pozdrawiam z Zacisza i dziękuję za wszystko ❤.
Podsumowując nasz cudowny weekend w Starym Domu Zdrojowym muszę Was uczciwie przestrzec, że to nie jest miejsce dla każdego. Szerokim łukiem omijać go powinni:
Wszystkie "niedogodności" wynagradza jednak cudowny widok z okna, a właściwie ze starego drewnianego balkonu, z którego z kubkiem herbaty w ręce, podziwiamy mieniący się kolorami Park Zdrojowy. Widok, na moje oko, wart przynajmniej pół miliona dolarów 😃.
Właściwie mogłabym siedzieć godzinami w sali jadalnej Starego Domu Zdrojowego i co godzinę zamawiać coś nowego do jedzenia. Mogłabym jednak tego nie przeżyć, więc dla własnego dobra ruszamy w teren. A w okolicy naprawdę jest co robić.
Na obejście centrum Wysowej wystarczy Wam godzinka. Do zobaczenia jest cerkiew Michała Archanioła, drewniany kościół Najświętszej Marii Panny wraz z dzwonnicą i przyjemny park zdrojowy z muszlą koncertową i pijalnią wód, gdzie oprócz tutejszych szczawów (Henryk, Franciszek, Józef, Anna, Słone napić się można kawy i zjeść coś słodkiego w kawiarni na pięterku. Do 2019 roku miejscową atrakcją był również tutejszy Aquapark. Niestety do dzisiaj zamknięty z powodu "usterek technicznych".
Uzdrowisko jest jednak przede wszystkim świetną bazą wypadową do eksploracji ciągle jeszcze nie zadeptanego przez tłumy turystów, Beskidu Niskiego. Można wybrać się na Kozie Żebro, Magurę Małastowską czy na najwyższy polski szczyt tej części Beskidu - Lackową. Warto wyjść w góry, choćby nawet na krótki spacer. Zapewniam, że około dwugodzinna i niewymagająca trasa na znajdujaca się tuż obok Świętą Górę Jawor będzie źródłem wielu zachwytów.
Miłośnicy koni muszą koniecznie wybrać się do pobliskiego Regietowa. Znajduje się tam największa w Europie stadnina koni huculskich. W październiku, kiedy konie spędzane są z pastwisk, odbywają się tu Dni Huculskie. Jeśli ktoś lubi westernowe klimaty, koniecznie musi zobaczyć regietowski koński redyk.
Latem spakujcie kąpielówki i wybierzcie się nad przepięknie położony, kilkanaście kilometrów od Wysowej, Zalew Klimkówka. Kiedyś były tu dzikie plaże, teraz widać europejskie standardy. Drewniane pomosty i asfaltowe ścieżki nie są już tak urokliwe jak chaszcze sprzed laty, ale na pewno jest bardziej praktycznie. Cóż cywilizacja, jak widać, dotarła nawet tutaj.
Wciąż jednak znajdziecie w Beskidzie Niskim wiele miejsc, gdzie czas jakby się zatrzymał. Opuszczone wsie, malownicze cerkwie, nazwy miejscowości pisane cyrylicą. Nie można zapomnieć, że okolice przygranicza to również bolesna historia zamieszkujących te tereny i wysiedlonych w roku 1947 w ramach akcji "Wisła" całej populacji Łemków. Temat wart jest osobnego wpisu. Zachęcam jednak do odwiedzenia, z nutą refleksji, takich miejsc jak Hańczowa, Skwirtne, Kwiatoń, Bielawka, Łosie, Czarna...
Na koniec będzie trochę prywaty, ponieważ ja muszę załatwić w Wysowej jeszcze jedną, tym razem, osobistą sprawę. Zacznę od tego, że nigdy nie przepadałam za tymi terenami, w przeciwieństwie do mojej rodziny, która zakochała się w Wysowej wiele lat temu, a moje dorosłe już dziecko spędziło wakacje w tutejszym ośrodku Zacisze trzynaście razy z rzędu! Pobyt w Starym Domu Zdrojowym miał odczarować dla mnie to miejsce i przyznam, że się udało. Obiecałam jednak, że zajrzę do starego, poczciwego Zacisza, w którym czas również stoi w miejscu, będąc dla moich bliskich wspomnieniem beztroskich chwil… Kochana mamo, ostatnie zdjęcie jest dla Ciebie - pozdrawiam z Zacisza i dziękuję za wszystko ❤.
Podsumowując nasz cudowny weekend w Starym Domu Zdrojowym muszę Was uczciwie przestrzec, że to nie jest miejsce dla każdego. Szerokim łukiem omijać go powinni:
- Nieszczęśnicy na diecie - szczególnie tej bezglutenowej. Owszem znajdzie się tu dla Was kilka dań, ale ciężko się oprzeć tym wszystkim pysznym pierożkom. Efekt będzie taki, że jak się skusicie, to będzie Was boleć brzuch, a jak się nie skusicie to serce 😉.
- Nocni imprezowicze - do białego rana tu nie posiedzicie, kuchnia otwarta jest raptem do 20.00, a latem do 21.00. Też byłam zaskoczona…
- Szczególarze, perfekcjoniści, typy z kijem w tyłku - tak to już jest, że to, co swojskie, nie zawsze jest idealne i w tym cały urok. Moja rada: kije najlepiej zostawcie w domu, lekko przymrużcie oczy i po prostu dobrze się bawcie 😊
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
:)
OdpowiedzUsuń