Podejrzewam, że to nie tylko bujna wyobraźnia "homo sapiens", ale i magia wawelskiego czakramu przyczyniły się do powstania genialnego projektu, w którym miałam ostatnio przyjemność uczestniczyć. Na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Krakowie odbyła się bowiem uczta jakiej jeszcze nie było. A raczej była, tyle że jakieś pięćset lat temu i było to wesele Zygmunta Augusta z Katarzyną Habsburżanką. Coś jednak czuję, że w XVI wieku na tę imprezę raczej by mnie nie zaproszono 😉.
W dzisiejszych czasach mój stan posiadania, ale i czujna koleżanka przewodniczka sprawiły, że po uiszczeniu opłaty w internetach, w wysokości 350 zł, zostałam jednym z pięćdziesięciu szczęśliwych gości tego wydarzenia. Szczęśliwych, a jakże!
Natchniony geniusz jakiś kontemplując zygmuntowskie arrasy świeżo wystawione do przewietrzenia w zamkowych salach, szperając w pańskich rachunkach i innych cennych dokumentach, postanowił zrekonstruować słynne renesansowe weselisko i z finezją odmalować na naszych oczach klimat tamtych chwil, potraw i napitków w iście królewskiej scenerii arkadowego dziedzińca.
Wieczór zaczynamy w wawelskiej "winnicy". To symboliczne miejsce, tak samo zresztą jak, znajdujący się parę kroków dalej, ogród królowej Bony, a w nim zioła i kwiaty, które prawdopodobnie mogła hodować. Może wawelskie wina to mit, ale prawdą jest na pewno, że marchewkę jedliśmy grzecznie, zanim jeszcze Sforza zaczęła karmić nas włoszczyzną 😉.
Tych i wielu innych opowieści słuchamy z zaciekawieniem popijając, całkiem niezłe rodzime, białe wino o wdzięcznej nazwie GostArt produkowane w winnicy Gostchorze w okolicach Krosna Odrzańskiego.
Odkładamy kieliszki i kontynuujemy spacer wzdłuż imponujących, a chyba mało znanych, ogrodów królewskich. Nie mogliśmy trafić lepiej z pogodą. Złota godzina na Wawelu jest w gratisie. Dział Techniczny korzysta więc z okazji, by zrobić dla Was takie właśnie zdjęcia. Filtry nie będą nam tym razem potrzebne.
Z lekkim opóźnieniem docieramy do namiotu kucharzy, gdzie czeka na nas mała przekąska. Chwilę potem, dzierżąc w ręku żółciutką, marynowaną kurkę wkraczamy, pełni emocji, na królewski dziedziniec.
Wierzcie lub nie, ale otoczeni pustymi zamkowymi krużgankami czujemy wzruszenie. Elegancko nakryte czarnymi obrusami stoły ustawiono dokładnie na środku. Każdy stół udekorowano imponującą girlandą ze świeżych liści dębu, gałązek chmielu i różnokolorowych owoców. Mamy tu pachnące winogrona, cytrusy, jabłka, granaty. To nie jest przypadkowa dekoracja, a raczej wyraźne odniesienie do roślinnych motywów występujących na wawelskich arrasach. Kompozycji dopełnia nienachalna, nowoczesna zastawa. Dekorację jak i obsługę kelnerską powierzono firmie Modern Catering, która spisała się na medal.
Para prowadzących ten wyjątkowy wieczór wspaniale się uzupełniała. Bartek Kiezun, znany jako Krakowski Makaroniarz, zasypywał nas anegdotami na temat jedzenia i dworskich zwyczajów z nim związanych. Ania Bocheńska, czyli Anka od Wina, zajęła się wine pairingiem, a jej winne propozycje świetnie podkreśliły walory serwowanych dań. Dzięki Ani zaczęliśmy, jak już wspomniałam, od polskiego wina z winnicy Gostchorze, następnie do przystawki spróbowaliśmy węgierskiego wina pomarańczowego Tamas Duzsi Orange z regionu Szekszárd. Danie główne idealnie zagrało z nieco cierpkim Clairet Chateau de Lisennes z Bordeaux. A deser uświetniło mocno aromatyczne, choć słodkie jak diabli, piemonckie Moscato d'Asti.
Kolację złożoną z czterech dań zaczynamy, jak na fine dining przystało, od "pajdy chleba" na zakwasie z dymnym masłem. Staramy się jednak nie zjeść wszystkiego od razu. Czekamy co będzie dalej.
Na przystawkę podano carpaccio z pieczonego buraka ze słodko kwaśnym dressingiem na bazie miodu gryczanego i octu ze śliwki węgierki. Piękne, wręcz symboliczne, połączenie polskiego produktu z włoską tradycją kulinarną. Królowa Bona byłaby zadowolona 😊.
Aromatyczną zupę grzybową zaserwowano z rybą. To nietypowe połączenie smaków, ale jak się okazuje, często stosowane w dawnych recepturach, było dla mnie przyjemnym zaskoczeniem, Sandacz w chlebowej (chyba) panierce, pasował idealnie do mocnego wywaru z leśnych grzybów. Może tylko było go troszeczkę za mało, by w pełni docenić ten mariaż.
Dla przeczyszczenia kubków smakowych po intensywności bulionu podano kostkę marynowanego arbuza z kleksem śmietany i bryndzy, która błyskawicznie rozpłynęła nam się na języku. I mimo, że Bartek Kieżun nie wybaczył kucharzom, dodanego do marynaty, pochodzącego z obcego kręgu kulturowego tabasco, przerywnik zrobił robotę i byliśmy gotowi na danie główne 😉.
Po wysłuchaniu opowieści o tym jak dawniej łączono mięsa chude z, kładzionymi zwykle na wierzch, kawałkami tłustego mięsiwa, na stół wjechał mix z polędwiczki wieprzowej i dziczyzny. Właściwie były to dwie mini roladki owinięte zblanszowanym liściem kapusty. Do tego podano coś, co przypominało bułeczkę na parze lub czeski knedlik. Aromaty uzupełniał intensywny w smaku sos z dodatkiem owocu derenia.
Na deser, pierwszy raz w życiu chyba, jadłam lody z topinamburu 😃. Do tego śliwki węgierki i mirabelki oraz kakaowy chips. Smakowało mi to bardzo, mimo że nie jestem wielką fanką lodów i osobiście, również ze względu na chłodny już wrześniowy wieczór, wolałabym zjeść coś na ciepło.
Swoje uwagi mogliśmy na końcu "uczty" wymienić ze wspaniałą ekipą szefów kuchni. A gotowali dla nas naprawdę wybitni. Zacznę od Patrycji Stefanów-Kot, właścicielki i szefowej kuchni restauracji Koncertowa w Krynicy-Zdroju, którą miałam ogromną przyjemność odwiedzić kilka tygodni wcześniej. Naszą relację z Koncertowej znajdziecie 🔍tutaj. Do restauracji Stary Dom Zdrojowy w Wysowej, gdzie królową kuchni jest Katarzyna Miernik-Pietruszewska, zajrzę na pewno niebawem. Obie Panie zaszczyciły nas gościnnie. Na stałe kulinarną część projektu tworzą gotujący Panowie z Krakowa: Łukasz Cichy - szef kuchni w restauracji Biała Róża i Marcin Sołtys z restauracji Filipa 18. Merci chefs!
Krajobraz po uczcie, mimo pustych talerzy, nadal zachwyca. Biorę głęboki oddech i swoim zwyczajem, próbuję podsumować wieczór pod kątem tego, co następnym razem można byłoby zrobić lepiej. Taki feedback, płynący prosto z serca, może komuś się przydać. Szczególnie, że chodzą plotki, że projekt będzie kontynuowany i to nie tylko w na Zamku Królewskim w Krakowie, ale również w innych oddziałach. Już nie mogę się doczekać podobnej uczty na Zamku w Niepołomicach czy Pieskowej Skale 😊. Warto więc śledzić oficjalne strony internetowe poszczególnych obiektów.
Rzecz, którą na pewno warto poprawić to informacja o miejscu rozpoczęcia zabawy. Może przegapiłam jakąś wzmiankę na stronie internetowej, ale zwykły zjadacz chleba, nawet ten pochodzący z Krakowa, kieruje się na dziedziniec królewski jedyną słuszną drogą, przez główną bramę i tak dalej... Warto więc postawić wyraźny znak lub, jak to się robiło dawniej, umyślnego, który wskaże gościom drugie wejście na dziedziniec. Kobiety w szpilkach będą wdzięczne, a i wieczór zacznie się punktualnie.
Niektórzy biesiadnicy sugerują, że następnym razem warto byłoby zadbać o adekwatną oprawę muzyczną. Adekwatna jest tu jednak słowem kluczowym. Delikatny smyczek lub mini koncert muzyki dawnej to chyba dobry pomysł. Weselne klimaty jednak stanowczo odradzam.
Padły również propozycje, aby Bartka i Anię przebrać w stroje z epoki. Nie zdaje mi się jednak, aby goście zawsze mieli rację i, oprócz pierwszej wskazówki, pozostałe sugestie naprawdę można zignorować. Nie cudujmy, proszę Państwa, Wawel sam się obroni 😉.
Szukam słów, które byłyby w stanie godne zakończyć ten magiczny wieczór. Nie jest to dla mnie łatwa sprawa. Wierząc jednak głęboko, że milczenie jest złotem, niech mój zachwyt wyrazi ostatnie zdjęcie: puste Wzgórze Wawelskie, katedra w delikatnej, księżycowej poświacie i cień szczęśliwego człowieka...
Ten post nie jest reklamą, a wyłącznie moją osobistą rekomendacją.
Wspaniały reportaż!
OdpowiedzUsuńA tak bardziej na luzie to bajer masz opanowany do perfekcji!
Podobało mi się!
Pozdrawiam serdecznie!
Ha, ha, dzięki 😃 . Komentarze na luzie cenię sobie najbardziej. Również pozdrawiam 🖐🖐🖐
Usuń