OPERA GARNIER - Upiór wiecznie żywy

Widok na fasadę Palais Garnier, Paryż, opera

Aż dziw bierze, że znając Paryż dosyć dobrze nigdy jeszcze nie byłam w Palais Garnier. Na szczęście w październiku 2019 roku nadarzyła się okazja, by naprawić ten błąd i wreszcie dotarłam do tej jednej z najpiękniejszych oper świata.


Na operę Garnier zarezerwujcie sobie nieco więcej czasu. Zapewniam, nie będziecie żałować. Zanim bowiem wejdziecie do środka, dajcie sobie chwilę, by przyjrzeć się operze z zewnątrz, obejść dookoła, przysiąść w knajpce na przeciwko z kieliszkiem wina w ręce i napawać się pięknem tego miejsca.
Podchodząc bliżej, odkryjecie zachwycające detale, rzeźby, filary, złocenia stanowiące o wyjątkowym charakterze tego miejsca. Eklektyczne dzieło prawie 100 osobowej ekipy architektów i rzeźbiarzy pod przewodnictwem Charlesa Garnier tworzone było, z przerwami, przez 14 lat i udostępnione do użytku w 1875 roku. Paradoksalnie więc gmach w stylu Second Empire, mający być symbolem potęgi Cesarstwa, został ukończony już po jego upadku. Sam Napoleon III Bonaparte nie dożył jego inauguracji, gdyż zmarł, dwa lata wcześniej, na emigracji w Anglii.


Na szczęście my możemy podziwiać do woli monumentalną architekturę budynku i bogactwo formy widoczne zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. W czasie spektaklu mamy przyjemność wejść do środka głównym wejściem i podziwiać przepiękną, złoconą klatkę schodową z łukowatymi, marmurowymi schodami. Ponoć klatka schodowa jest większa niż sala koncertowa. Ponoć do jej budowy użyto wszystkich rodzajów marmuru, jaki był dostępny we Francji. Miało być na bogato i jest!


Główna sala, utrzymana w kolorach złota i bordo, na pierwszy rzut oka nie różni się od innych tego typu sal koncertowych, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Rozejrzyjmy się więc dookoła.



Mnie urzekły przepiękne aksamitne, pikowane fotele zwieńczone delikatnym, złotym zdobieniem.


Wszytko dookoła zachwyca, ale perełki odkrywamy dopiero podnosząc głowę do góry. Sufit zdobi nietypowy i niemal niepasujący do tego klasycznego wnętrza, kolorowy plafon, którego autorem jest awangardowy malarz Marc Chagall. Plafon namalowany w 1964 roku, na zlecenie André Malraux, ówczesnego ministra kultury, przedstawia słynne dzieła operowe i baletowe takie jak Czarodziejski flet czy Jezioro Łabędzie oraz zabytki Paryża: Łuk triumfalny, wieżę Eiffel'a, a nawet samą operę Garnier. Fresk, który 77 letni wówczas malarz podarował operze nie biorąc za swoją pracę ani grosza, do dziś wzbudza kontrowersje. To oczywiście kwestia gustu, ale według mnie feeria barw, tak charakterystyczna dla dzieł Chagalla, doskonale przełamuje napuszoną nieco elegancję tego miejsca.


Wrażenie robi również słynny, kryształowy żyrandol. Legenda głosi, że w 1896 roku podczas przedstawienia Fausta, żyrandol spadł na widzów zabijając jednego z nich. Szperając w internecie, ustaliłam najbardziej prawdopodobną wersję wydarzeń. Rok zdarzenia się zgadza, wystawiany jednak nie był Faust, a Hellé. Upadek zaś dotyczy jednego elementu konstrukcji wsporczej żyrandola, a nie całego, ważącego około siedem ton kandelabru. Na szczęście, bo po pierwsze ofiar byłoby pewnie dużo więcej, a po drugie nie moglibyśmy dziś podziwiać tego kryształowego cudeńka. Fakt jednak jest też taki, że ta nieco podrasowana historia była inspiracją do powstania powieści Upiór w operze pióra niejakiego Gastona Leroux i przede wszystkim słynnego musicalu Andrew Lloyda Webbera pod tym samym tytułem.


W czasie krótkiej przerwy w spektaklu biegnę do Grand foyer, jednego z najpiękniejszych miejsc w operze. Wieść niesie, że podczas inauguracji królowa hiszpańska, zachwycona salą, postanowiła zignorować tradycję przyjmowania w loży i udała się do Grand Foyer, wraz ze swoją świtą, łamiąc tym samym dotychczasową etykietę. Trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach inne miejsca w operze dostępne były tylko mężczyznom, a zatem postępek królowej uznać należy za swoisty manifest feminizmu.


I jeszcze chwila oddechu na operowym tarasie. Patrząc na Paryż u mych stóp, sama czuję się jak królowa 😉.


Ostatni rzut oka na opuszczony taras i wracam na spektakl.


Upiora w Palais Garnier oczywiście nie ma (no chyba, że na urodzinowych imprezach organizowanych dla najmłodszych 😉). Jednak w 2019 roku, według niektórych doniesień medialnych, w operze znów zaczęło straszyć. Co takiego? Chodzi o aranżacje wnętrza pod nazwą Saturnalia, zaprojektowane przez artystę Claude'a Lévêque, dla uczczenia 350-lecia instytucji opery we Francji. Nowoczesne, neonowe instalacje pojawiły się, między innymi, przy Basenie Pytii oraz w Rotundzie, a dwie gigantyczne, pomalowane na złoto opony od traktora, zamontowane na głównych schodach opery, przyprawiały o palpitację serca niejednego odwiedzającego to miejsce. Wielu zadawało sobie pytanie, o co w tym chodzi: dialog starego z nowym, metafora ruchu przeciwstawiona skostniałej rzeczywistości, niektórzy szli dalej, doszukując się aluzji do popularnej, antysystemowej organizacji Żółtych Kamizelek, inni, że to pewnie reklama firmy Michelin 😉. Kicz czy sztuka? Oceńcie sami. Dla tych, którym się nie podoba, dobra wiadomość jest taka, że to instalacja tymczasowa, przewidziana jedynie na rok 2019.


Wydaje się to jednak dziwne, że sztuka nowoczesna budzi tak wiele negatywnych reakcji szczególnie w Palais Garnier, który od lat jest przecież domem dla wielu awangardowych artystów. Pamiętajmy, że to właśnie na tej scenie podziwiać możemy najlepsze spektakle baletu współczesnego na świecie.

Hmm, nie oceniam... Urzeczona miejscem, kłaniam się nisko sztuce w każdej jej formie, tak jak kłaniają nam się artyści na scenie. To pierwsza, ale na pewno nie ostatnia moja wizyta tutaj. Au revoir Palais Garnier i do zobaczenia wkrótce… 👋👋👋


Komentarze

Obserwuj Instagram!