Jeśli chodzi o Tatry Słowackie, to mam wrażenie, że my Polacy uważamy, że wiemy o nich wszystko. Któż z nas nie bywał w Starym Smokowcu, nie spacerował brzegiem Štrbskego Plesa, nie pluskał się w gorących źródłach Tatralandii czy Besenovej. Szczególnie zimą chętnie jeździmy na narty do słowackich kurortów. I choć już dawno na Słowacji taniej nie jest, to infrastruktura i przede wszystkim piękne widoki sprawiają, że to wciąż ulubiona destynacja na weekendowy wypad o każdej porze roku.
Czy Słowacja może nas jeszcze czymś zaskoczyć? Otóż okazuje się, że tak. Latem tamtego roku odkryłam niezwykłe miejsce, z najpiękniejszym widokiem na góry, jakie kiedykolwiek widziałam. Od tamtej pory to moje ulubione miejsce w Tatrach, z dala od utartych, turystycznych szlaków. Sami popatrzcie.
Mimo że dziś hotel trąci nieco myszką, to trzeba pamiętać, że kiedy powstał w roku 1977, jego łukowata bryła stanowiła perełkę modernistycznej architektury.
Nawet jeśli hotel z zewnątrz Was nie zachwyca, wejdźcie do środka. Jestem pewna, że zmienicie zdanie, gdy staniecie w półokrągłym, przeszklonym foyer. Rozpościerający się przed Wami widok na Murań powali na kolana każdego sceptyka. Do tego widok ten jest tylko dla Was, bo w hotelu nie ma prawie nikogo!
Przechadzając się po hotelu, zauważyliśmy, że właściciele postanowili zachować wiele oryginalnych elementów wystroju, w tym piękne kryształowe żyrandole.
Skorzystaliśmy, przy okazji, z niewielkiego kompleksu SPA również z pięknym widokiem na góry.
Niestety pokoje hotelowe nie powalają tak jak widok za oknem. Nawet luksusowy apartament, jaki przypadkiem nam się trafił, urządzony jest bardzo zachowawczo, w znienawidzonych przeze mnie kolorach beżu i brązu. Cena prawie 500 zł za noc jest według mnie absolutnie nieadekwatna. No chyba, że to cena za ciszę i spokój, którego faktycznie nikomu tu nie zabraknie.
Zupełnie niewykorzystany jest również gigantyczny taras rozmiarów boiska piłkarskiego. Szkoda, bo to mogłoby być fantastyczne miejsce na relaks.
Na pocieszenie zostaje nam lampka prosecco w cieniu cudnego Murania. Śniadanie z bąbelkami to zresztą jedyny jasny punkt jeśli chodzi o kuchnię w tym miejscu. Cóż Słowacja, według mnie, raczej w ogóle nie grzeszy dobrą kuchnią, więc nie jestem zaskoczona.
W pobliżu hotelu zobaczyć warto zabytkowy dworek myśliwski księcia Hohenlohe, byłego właściciela wsi Javoriná. Niestety zwykle podziwiać można go tylko od zewnątrz, bo zwiedzanie, nie wiedzieć czemu, możliwe jest jedynie w czwartki.
Wokół hotelu jest, na szczęście, co robić. Około 2,5 km dalej znajduje się Łysa Polana, a stąd już rzut beretem do Morskiego Oka. My jednak wybieramy inną, mniej zatłoczoną trasę na krótki spacer. 40 minut marszu i jesteśmy na malowniczej polanie pod Muraniem. Trasa krótka i płaska, idealna dla dzieciaków.
Po przyjemnym spacerze wracamy do hotelu, gdzie na chwilę jeszcze zatrzymujemy się, by pożegnać Murań. Chłonę ten widok, muszę się napatrzeć na zapas, choć wiem, że niedługo na pewno tu wrócę.
Byłam tu latem i jesienią, ale jestem pewna, że zimą jest równie pięknie. Możecie sprawdzić to sami, wstępując do Monforta, chociażby na gorącą herbatę i chwilę wyciszenia po narciarskim szaleństwie na stokach słowackich Tatr.
Komentarze
Prześlij komentarz