Tel Aviv nigdy nie był moim faworytem. Izrael, owszem, ale raczej klasycznie, Jerozolima i miejsca związane z szeroko rozumianą kulturą judeochrześcijańską. Kiedy jednak znajomy Żyd zaprosił mnie, wraz z grupą przyjaciół, na ślub swojej córki, pomyślałam, że to może jedyna sposobność, aby przy okazji zobaczyć to miasto.
Żydowskie wesele, samo w sobie, jest ciekawym przeżyciem, a małżeństwo instytucją, która, o dziwo, nie traci na popularności, nawet w tak nowoczesnym mieście jak Tel Aviv. Praktycznie od czwartku do soboty, miasto jak panna młoda przystraja się w kolorowe dywany, białe chodniki, kwiaty i ozdoby, w synagogach, w knajpach lub na zewnątrz, w urokliwych zakątkach z widokiem na morze.
I tu ciekawostka. Jeśli staniecie na takim chodniku lub dywanie to ponoć ślub w ciągu roku murowany. Nie miałam odwagi sprawdzać... 😉 Póki co pewne było tylko to, że wieczorem będę bawić się na moim pierwszym, żydowskim weselu.
Ach, co to był za ślub! Mimo, że rodzina znajomego nie jest ortodoksyjna, ceremonia miała wszystkie elementy klasycznego rytuału. Był więc podpisany kontrakt małżeński, była rozpostarta nad głowami biała chupa, było siedem błogosławieństw, a na koniec zdeptany przez Pana młodego kieliszek, symbol zniszczonej świątyni jerozolimskiej. Wszystko to jednak odbywało się w atmosferze totalnego luzu, radości i zabawy. Bo tacy są współcześni Żydzi, taki jest ich piękny kraj, taki dokładnie jest też Tel Aviv - nowoczesny, wyluzowany, otwarty na innych. Trzy dni wystarczyły, by się o tym przekonać i zakochać w tym miejscu na zabój. Uwierzcie, jest się czym zachłysnąć.
Imponujące drapacze chmur
Nie bez powodu Tel Aviv nazywany jest Nowym Jorkiem wschodu. Gdzie się nie odwrócisz, tam z ziemi wyrastają imponujące nowoczesne wieżowce.
Polecam szczególnie wybrać się do Azrieli Center, charakterystycznego kompleksu trzech wieżowców o podstawie koła, kwadratu i trójkąta. W środku mieści się ogromne centrum handlowe, a na dachu taras widokowy. Niestety osobiście nie udało mi się tam dotrzeć. Taras otwarty jest do 17.00, a w szabat zamknięty.
Perełki architektoniczne
Za najciekawsze miejsce UNESCO uznało w 2003 roku słynną dzielnicę białych domów. Ponad 4 tysiące domów wybudowanych w latach 30-tych w stylu Bauhaus, z charakterystycznymi, półokrągłymi balkonami. Niestety nie wszystkie są tak białe jak ten na zdjęciu, no i w ogóle trzeba lubić ten rodzaj budownictwa.
Przyznam szczerze, że modernistyczny Bauhaus to nie moja bajka. Na szczęście Tel Aviv okazał się miastem pełnym architektonicznych perełek, pochowanych między wieżowcami, przycupniętych na rogach niepozornych ulic. Jakże przyjemne było ich odkrywanie z aparatem w ręku…
Cudne plaże
O tak, plaże to niewątpliwie największy atut miasta. Kilometry jasnożółtego piasku ciągnące się wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża robią wrażenie i zachęcają do długich spacerów.
Infrastruktura wybrzeża jest bardzo dobrze przygotowana. Przy każdym wejściu znajdziecie darmowe przymierzalnie, prysznice, toalety, i kraniki z wodą do picia i obmycia stóp z piasku. Bardzo przydatna rzecz, zwłaszcza dla osób takich jak ja, które nie przepadają za piaskiem wciskającym się w różne części ciała 😉. Ilość atrakcji sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Można godzinami unosić się na falach wyjątkowo ciepłego morza, podziwiając luksusowe hotele wzdłuż plaży. Można posurfować lub wybrać się na spacer z pupilem na specjalną plażę dla psów. Swobodnie, na wydzielonych dla siebie plażach, mogą zresztą czuć się tu również ortodoksyjni Żydzi czy osoby LGBT.
A jak wygląda plażing w wersji tubylców? Mega aktywnie. Nikt tu nie marnuje czasu na bezczynne leżenie. Piłka nożna, rakietki, bieganie. Trzeba naprawdę uważać, żeby nie oberwać gumową kulką lub rzuconym w powietrze frisbee... Żeby nie być gołosłowną, poniżej zdjęcie zrobione godzinę przed szabatem.
Sztuka na każdym rogu
Tel Aviv to młode, nowoczesne i bardzo kolorowe miasto. Ciekawe rzeźby, instalacje i murale znaleźć można w każdej dzielnicy. Koniecznie odwiedźcie Rothschild boulevard, trzy pierwsze zdjęcia zrobione zostały właśnie tam. Najbardziej zielona aleja miasta w dzień jest przyjemnym miejscem na spacer, kawę, odpoczynek na trawie lub hamaku, w nocy zaś zamienia się w jedną wielką imprezownię. W barach, pubach i dyskotekach na południowym krańcu alei i dalej w dzielnicy Neve Tzedek, Florentin, no i oczywiście na plażach, imprezowe życie kwitnie do białego rana.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi muzea i, szczególnie gdy jesteśmy gdzieś na krótko, szkoda nam na to czasu. Jednak Muzeum sztuki w Tel Avivie to miejsce, do którego naprawdę warto zajrzeć, choćby na chwilę. Budynek sam w sobie jest imponującym przykładem nowoczesnej architektury, zarówno bryła jak i wnętrze, a miłośnicy sztuki współczesnej, jak i tej bardziej tradycyjnej, będą zachwyceni. Do tego mnóstwo multimedialnych wystaw i instalacji.
Mając ograniczony czas, osobiście zdecydowałam się na odwiedzenie części gdzie zgromadzone są dzieła impresjonistów, postimpresjonistów i nie tylko. Plejada najlepszych: Monet, Renoir, Degas, Magritte, Chagall, Picasso, Klimt, Kandinsky i inni. Od znanych nazwisk aż kręci się w głowie.
Stara, ale jara Jaffa
Najstarsza część Tel Avivu, której symbolem jest Wieża Zegarowa i malowniczy Stary Port to ulubione miejsce turystów, którzy preferują zabytkowe miejsca. Port w Jaffie przypomni nam biblijne czasy Jonasza i króla Salomona. Warto powłóczyć się po malowniczych uliczkach starego miasta, gdzie czas jakby się zatrzymał i gdzie wciąż poczuć można ducha wschodniej cywilizacji.
Ale myli się ten, kto myśli, że Stara Jaffa to oddalony od centrum miasta skansen. Wręcz przeciwnie, dzielnica pełna klimatycznych knajpek, pchlich targów i galerii sztuki jest mekką artystów i hipsterów. To tu także, według wielu rekomendacji, w barze Abu Hassan, zjecie najlepszy humus w mieście. Niestety nie dotarłam, co tylko potwierdza, że do Tel Avivu będę musiała jeszcze wrócić.
Dlaczego jeszcze warto zajrzeć do starej Jaffy? Bo to właśnie stąd rozpościera się najpiękniejszy, według mnie, widok na wybrzeże Tel Avivu.
Obłędne żarcie
Jedzenie, jak prawie wszystko w Izraelu, do tanich nie należy. Są jednak rzeczy, za które płacić nie trzeba. Jeśli prawdą jest, że je się oczami, to pierwszą darmową przyjemność należy zafundować sobie na jednym z lokalnych bazarów. Polecam szczególnie, położony niedaleko plaży, HaCarmel Market. Feeria kolorów, tekstur i zapachów oszałamia i na dodatek ma zero kalorii. Wiem jednak z doświadczenia, że trudno będzie się oprzeć, żeby czegoś nie skosztować. A niech tam, raz się żyje 😉.
Czy można zjeść dobrze w Tel Avivie i nie zbankrutować? Spróbujmy. Zacznijmy od taniej kawy na wynos w znanej sieciówce COFIX. Gorąca - 5 szekli mrożona - 8. Tu zresztą, w podobnej cenie, można coś przekąsić. Lunch koniecznie na świeżym powietrzu. Mam wrażenie, że w tym mieście pojęcie złego Street foodu nie istnieje. Jeśli jednak macie wątpliwość wybierzcie ten, przy którym jest największa kolejka. Falafel w picie (w cenie od 15 - 30 szekli) jest pyszny i sycący. Obłędną pitę z warzywami jadłam przy ulicy Frishman (w pobliżu plaży) w "lokalu" o tej samej nazwie. Nie zapomnijcie oczywiście o humusie (10-15 szekli) i szakszuce (20-30 szekli) najlepiej na bazarze. W ciągu dnia, dla orzeźwienia, koniecznie świeżo wyciskany sok z granata (10 szekli).
Na kolację sprawdzi się doskonale wszystko co powyżej. Jednak dla tych co chcą i mogą zaszaleć, proponuję ryby i owoce morza. Pyszności ze zdjęć poniżej znaleźliśmy przypadkiem, w pierwszy dzień, i wracaliśmy tam kilkakrotnie. Restauracja Batshon, oddalona jest wprawdzie od centrum jakieś 20 minut, ale za to, w bardzo przystępnej cenie, serwuje świeżutkie, morskie specjały. Menu tylko po hebrajsku, wokół sami lokalsi i my, wygodnie usadowieni przy barowej ladzie, zaglądamy kucharzom do garnków, w ten sposób wybierając dania. Hmm, na samą myśl o tym miejscu cieknie mi ślinka. Koszt kolacji dla 2 osób z butelką wina około 300 szekli.
Hipsterski transport miejski
Dobrze, dobrze, rozumiem, że elektryczne hulajnogi można znaleźć w każdym szanującym się, nowoczesnym mieście, ale w tym wypadku mam na myśli skalę i charakter zjawiska. Hulajnoga i rower to naprawdę podstawowy transport miejski, a nie atrakcja turystyczna. Jeżdżą wszyscy, starzy, młodzi. Rower wynająć można poprzez rejestrację na stronie Tel-o-fun lub bezpośrednio w punkcie poboru sprzętu. Płatność kartą 17 szekli dziennie, pierwsze 30 minut gratis. Hulajnogi także dostępne przez "apkę". Niestety, w związku z tym, że nowe technologie nie są moją mocną stroną, a dział techniczny został w Polsce, sama przemierzałam miasto klasycznie, na piechotę.
Ciemna strona mocy
A teraz najtrudniejsze. Chcąc przedstawić obiektywną opinię o mieście, nie mogę pominąć faktu, że w Tel Avivie nie wszędzie jest pięknie. To miasto ogromnych kontrastów, gdzie miesza się stare z nowym, luksus z biedą, a obok kolorowych fasad, rudery czasem aż kłują w oczy.
Nie chciałabym jednak w żaden sposób zniechęcić kogokolwiek do wizyty w Tel Avive. Ten kto podróżuje wie, że każde miejsce ma swoje jasne i ciemne strony. Nie inaczej jest w Nowym Jorku czy Paryżu. Ten specyficzny koloryt sprawia, że przynajmniej dla mnie, obraz miasta jest autentyczny i tym bardziej intrygujący.
Garść informacji praktycznych
Jak dojechać?
Z Polski częste i tanie loty liniami Wizzair i Ryanair. Z lotniska Ben Gurion pociągiem do stacji HaHagana około 10 minut. Koszt około 15 szekli.
Gdzie spać?
Polecam Abraham hostel blisko bulwaru Rothschild. Hostel instytucja, ma swój oddział również w Jerozolimie i biuro podróży, które oferuje usługę door to door, co oznacza, że można przejechać bezpośrednio z jednego hostelu do drugiego. W hostelu jest wszystko co potrzeba: śniadania w cenie, taras widokowy, pralnia, a wieczorem zawsze coś się dzieje. W piątki można się załapać nawet na kolację szabatową. Ceny, w zależności od sezonu, od 80 zł za noc w pokoju wieloosobowych.
Gdzie zjeść?
HaCarmel Market (HaCarmel 48) - liczne bary i stoiska z jedzeniem na wynos.
Abu Hassan (Ha-Dolfin 1) - wieść niesie, że to najlepszy humus w mieście.
Frishman bar (Frischman 44) - właściwie dwie budki serwujące falafel i sabisch. Ja wybrałam to drugie, nieświadomie, tylko dlatego, że kolejka była dłuższa. To była najlepsza pita z pieczonym bakłażanem, jaką jadłam w życiu.
Batshon (Carlebach 29) - absolutne odkrycie jeśli chodzi o ryby i owoce morza.
Sarona Market (Aluf Kalman Magen 3) - popularny, choć trochę komercyjny kompleks, przypominający warszawskie "koszyki", tylko bardziej egzotyczny.
Piękne zdjęcia i bardzo dobry wpis, wiele ciekawych informacji ��
OdpowiedzUsuńFajnie, że się podoba 😊
UsuńUwielbiam Tel Aviv. Lubię Bauhaus, więc dzielnica ɓiałych domów mnie zachwyciła. Ale przede wszystkim atmosfera tego nowoczesnego miasta. To pisałam ja kasìanat:-))
UsuńDziękuję kochana za komentarz. Tel Aviv jest faktycznie niesamowity. Chętnie bym tam jeszcze wróciła 😊.
Usuń